wtorek, 23 października 2018

SAINT STEVEN - Over the Hills /1969/


1. Over The Hills - 0:43
2. Animal Hall - 2:50
3. Gladacadova - 2:11
4. Over The Hills - 0:18
5. Poor Small - 2:41
6. Ay-Aye Poe Day - 3:22
7. Grey Skies - 2:51
8. Over The Hills - 1:28
9. Bastich I - 3:07
10.Voyage To Cleveland - 2:51
11.Sun In The Flame - 2:26
12.Bright Lights - 2:02
13.Louisiana Home - 2:51
14.Bastich II - 1:06

Mija pierwsze dziesięć sekund muzyki zawartej na tej płycie i już wiesz, że to będzie coś wyjątkowego. Po licznych odsłuchach dźwięki spływające do naszego wnętrza nadal są tajemnicze i ...urokliwie relaksujące. Album „Over the Hills” uważany jest za klasyczny acid rock i jest to
perła , pomiędzy ciężką rockową psychodelią, popowymi melodiami i akustycznym folkiem.
To jeden z długo oczekiwanych psychodelicznych klejnotów, które, jak sądziłem, nigdy nie zostaną wznowione. To była jedna z tych płyt, która pojawiła się znikąd, została trochę zagrana w radiu FM, a potem zniknęła bez śladu. Wydała to wytwórnia ABC/Probe Records ta sama, która ma na sumieniu debiut Soft Machine. 
Autorem tego pomysłu jest Steven Cataldo, muzyk niegdyś występujący w słynnej bostońskiej formacji Ultimate Spinach. Każda ze stron płyty ma swój podtytuł: „Over the Hills” oraz „The Bastich”. 
Na okładce natomiast widnieje napis „Saint Steven” przytulający gitarę, która unosi się w chmurach, gdy wokół niego promieniuje słońce z rysunkiem morskiego potwora, który ślizga się na brzegu oceanu. Wewnątrz nie ma żadnych informacji: kto to nagrał, kto był producentem, inżynierem czy też projektował okładkę. Teksty zostały dołączone i dotyczą uczucia lęku ukrytego pod niektórymi cieplejszymi obrazami.
Wojna w Wietnamie i protesty na całym świecie sprawiły, że wszystko gnało bez opamiętania do przodu, jakby świat miał się zaraz skończyć. Ale jeszcze chwila, może jednak coś ocaleje: „Ponad wzgórzami, które wychodzimy, uśmiechając się”. 
A potem słyszymy płacz słonia, który rozrywa głośniki prowadząc nas do „Animal Hall”… tekst brzmi po części: „Błękitne niebo i góry, kamienne fontanny wyrastają z ziemi w środku miasta, krew wędruje zielonymi dłońmi w brązowych papierowych torbach, ulice przewracają się, są myte w morzu”. Tutaj już mamy niewinność równoważącą się z ciemnymi siłami, z którymi wszyscy musimy się zmierzyć. Ale tutaj też jest muzyka, bardzo klimatyczna, świetnie wykonana, z pierwszorzędną orkiestracją, miksowaniem i balansowaniem. Gustowne!
Saint Steven używa własnych mitycznych postaci, „Gladacadova” dodaje magii i tajemnicy do tych małych opowieści urozmaicając je różnymi efektami dźwiękowymi. Tutaj jest surrealizm intrygującej melodii połączony w tajemniczym śpiewem i wyrazistą solówką gitarową. A z drugiej strony mamy utwór „Poor Small” zawierający fragmenty wypowiedzi z konwencji republikańskiej, które trwają nadal, gdy piosenka toczy się dalej i Steven jakby nigdy nic relaksująca śpiewa. Ostre, kojarzone z garażowymi klimatami gitarowe odjazdy usłyszysz w „Ay aye Poe day” a „Bright Lights” odchodzi w tajemnicze głębie nieodkrytych stanów świadomości. Kolejny zaskakujący numer to „Voyage to Cleveland” z gitarą pełnych istot z zaświatów i psychodelicznymi drogowskazami. Cholera to jest poważna wada tego albumu. Utwory są zdecydowanie za krótkie. No przecież cała płyta trwa raptem 29 minut. Tylko.
Dla mnie najbardziej wyróżniającą się piosenką jest „Luisiana Home”. Skoczna, folkowa melodia, która po paru taktach zachęca do wspólnego śpiewania, która zabierze nas magicznym autobusem do końca drogi gdzie ryk słonia doprowadzi do wieczornych wizji.
Tylko 29 minut działających jako całość, zadziwiających od początku do końca.


niedziela, 14 października 2018

OCTOPUS - Restless Night /1970/


1. The River (4:26) 
2. Summer (3:05) 
3. Council Plans (3:37) 
4. Restless Night (4:02) 
5. Thief (3:38) 
6. Queen and the Pauper (3:39) 
7. I Say (1:54) 
8. Johns' Rock (2:40) 
9. Rainchild (3:05) 
10. Tide (5:37) 


Tracks 1.2.5.
Paul Griggs - Lead Guitar- Vocals.
Nigel Griggs - Bass Guitar - Vocals.
Rick Williams - Rhythm Guitar - Vocals.
Brian Glasscock - Drums.

Tracks 3.4.6.7.8.9.10.
Paul Griggs - Lead Guitar - Vocals.
Nigel Griggs - Bass Guitar - Vocals.
John Cook - Wurlitzer Organ - Piano - Vocals.
Malcolm Green - Drums.



Dziś parę słów o grupie, która zabrała słynny album The Beatles „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” w inny wymiar, która nagrała bardzo ciekawą a zarazem melodyjną płytę. Mowa o zespole Octopus i ich płycie „Restless Night”. Płyta została wydana w 1970 roku i wypełniona jest motywami Beatlesque a także muzycznymi uczuciami. „Restless Night” to połączenie wspaniałej gry na gitarze i organach wraz z fajnym wokalem. Płyta w swej pierwotnej formie jest dość rzadka ale wydana ponownie przez See For Miles w 1997 roku jest już dostępna szerzej a do tego dołożone są dwa numery z singla z epoki.
Paul Griggs: „W grudniu 1968 roku, zaledwie miesiąc po zmianie nazwy z The Cortinas na Octopus graliśmy w RAF Benson w Oxfordshire wspierając mającą już parę sukcesów grupę Plastic Penny. Basista Tony Murray (wkrótce dołączył do The Troggs) oraz perkusista Nigel Olsson (późniejszy współpracownik Eltona Johna) rozmawiali z nami o możliwościach dokonania przez nas nagrań. Po ponownym spotkaniu z Murrayem w styczniu 1969 roku zapadła decyzja aby nagrać parę kawałków. I tak latem weszliśmy do studia aby nagrać m.in. takie numery jak: Laught at The Poor Man” czy „Girlfriend”. Zostały one wydane 7 listopada i zebrały dobre recenzje”.
W styczniu 1970 roku zespół postanowił wejść do studia i nagrać album ze swoim oryginalnym materiałem. Wybrali studio nagraniowe Radia Luxemburg na Hertford Street w Mayfair.
Jak już pisałem płyta wypełniona jest kolorowymi, energetycznymi piosenkami, które są naprawdę miłe. Otwierający utwór „The River” oparty został na sfuzzowanej gitarze i wklęsłym rytmie co momentalnie powoduje, że jest to przebój. „Summer” jest bardzo beatlesowski i melodyjny, ładnie się rozkręca i jest miły dla ucha. Psychodeliczne organy owiane kalejdoskopem barw czynią z kolejnego numeru na płycie zatytułowanego „Council Plans” swoistą perełkę, która pokazuje co mogliby The Beatles zrobić na kolejnych ścieżkach do Sierżanta Pieprza. Tytułowy „Restless Night” rozpoczyna się od mocnych sfuzzowanych gitar oraz ciężkiego, dziwnego tempa by po chwili zmienić rytm robiąc wejście dla wokalu. Ten utwór wypełniają doskonałe riffy, psychodeliczne organy oraz wszechobecna melodyka z kolei „Thief” to dynamiczny rocker z dodatkiem fajnego grania na basie.
Drugą stronę płyty otwiera numer „Queen and the Pauper”, numer kierowany jest przez organy, z prostym i radosnym rytmem, ale mający bardzo interesujące zmiany które kierują nas w przebogate dźwięki końcówki lat sześćdziesiątych. Lekka ballada „I Say” po prostu, podoba mi się. Kolejne dwie piosenki to ponowny powrót na terytorium The Beatles a ostatni numer na płycie, to najdłuższy trwający ponad pięć minut utwór „Tide”. Rozpoczynający się powoli z przyjemną melodią podnosi nas w obłoki by podkręcając tempo prowadzić do czasu hipnotyzującego, łagodnego sola na organach, które kończy się niemalże symfonicznymi dźwiękami.
Płyta „Restless Night” zespołu Octopus polecam tym, którzy lubią wplecione psychodeliczne dźwięki wraz z tym co proponowała nam Wielka Czwórka.
Jeszcze raz Paul Griggs: „ W 1971 roku Octopus stopniowo zmieniał się w bardziej progresywny band. Skończyliśmy nasz album i zaczęliśmy nagrywać utwory z niego na żywo wraz z coverami takich grup jak Yes czy Neil Young. Przez resztę 1971 roku kontynuowaliśmy ciągłe występy ale na początku 1972 roku po bardzo emocjonalnych koncertach w Storthfield Country Club w South Normanton czuliśmy się już wypaleni i stęchliwi, co doprowadziło do rozpadu grupy.
Wraz z bratem Nigelem wyjechaliśmy do Nowej Zelandii, gdzie współtworzyliśmy zespół Split Enz”.



niedziela, 7 października 2018

BOB DYLAN - Self Portrait /1970/


CD 1

  1. All the Tired Horses
  2. Alberta #1
  3. I Forgot More Than You'll Ever Know
  4. Days of '49
  5. Early Mornin' Rain
  6. In Search of Little Sadie
  7. Let It Be Me
  8. Little Sadie
  9. Woogie Boogie
  10. Belle Isle
  11. Living the Blues
  12. Like a Rolling Stone (Live)
CD 2

  1. Copper Kettle (The Pale Moonlight)
  2. Gotta Travel On
  3. Blue Moon
  4. The Boxer
  5. Quinn the Eskimo (The Mighty Quinn)
  6. Take Me As I Am (Or Let Me Go)
  7. Take a Message to Mary
  8. It Hurts Me Too
  9. Minstrel Boy (Live)
  10. She Belongs to Me (Live)
  11. Wigwam
  12. Alberta #2
Po nagraniu dziewięciu płyt, będąc najpierw ochrzczonym przez folkowych purystów jako ich przywódca, by następnie zostać głosem kontestującej młodzieży aż do słynnego pytania zadanego przez dziennikarza „Paris Match”-Czy Pan jest Prorokiem?, Bob Dylan miał już tego dość. Dylan:”Ten album powstał ponieważ w tamtym czasie nie podobało mi się, że zwracam na siebie tyle uwagi. Nigdy nie byłem osobą, która lubi zwracać na siebie uwagę. Więc wydaliśmy ten album, żeby ludzie wreszcie się ode mnie odczepili”.
Ja napiszę tak: obok pięciu kompozycji, które mi nie podeszły reszta jest po prostu świetna i wcale nie przeszkadza mi początek recenzji Greila Marcusa w „Rolling Stone” rozpoczynający się pytaniem: „Co to za gówno?”. Dylan miał później określić tę recenzję jako „kawał gówna”.
Najpierw to co w sumie mogłoby nie być. Cztery utwory wybrane z koncertu na wyspie Wight są mało strawne. „Like A Rolling Stone” zagrane jest bez entuzjazmu, Dylan zapomina słów, śpiewa bez krztyny uczucia. „The Mighty Quinn” położone jest na całego a przecież wersja Manfreda Manna była idealna. O dwóch kolejnych numerach może nie wspomnę. Jedynym studyjnym utworem, który omijam jest kompozycja Paula Simona „Boxer”.
„Self Portrait” został wydany w czerwcu 1970 roku i jest to album zawierający covery ulubionych? numerów Dylana, mało znanych tradycyjnych melodii folkowych, występów na żywo z festiwalu na wyspie Wight oraz kilku utworów napisanych przez Dylana. Jest to migawka artysty i jego przyjaciół, w określonym miejscu i czasie. Postrzegaj to jako chwilę z jednego dnia życia.
Wszystko zaczyna się od chórów kobiecych, które towarzyszą nam przez kilka minut, śpiewając jedynie dwa wersy piosenki. „All the Tired Horses” jest piękną i dziwną piosenką jak na Dylana a jeśli pojawiła by się na ścieżce dźwiękowej Ennio Morricone to byłoby idealne. Uruchamiasz album a tu taka fantastyczna rzecz a do tego dodaj jeszcze te rozmarzone skrzypce, faktycznie bardzo filmowe. „Alberta” dołącza do klimatów „Ramony” a „I Forgot More Than You Will Ever Know” jest urocze. Piosenka „Early Morning Rain” to obok „Let It Me Be”, „Gotta Travel On” oraz „Blue Moon” bardzo melancholijne nowe wersje znanych utworów. Dylan nie wysila tu się na jakieś przearanżowania i zmiany, po prostu trzyma wszystko w powolnym, luźnym tonie i robi to doskonale. Natomiast dobre wiatry protestu odnajdziemy w „Days of 49” kolejnym godnym uwagi utworze. Zaskakującym jest umieszczenie na płycie utworów instrumentalnych i chociaż „Woogie Boogie” jest tradycyjnym boogie to „Wigwam” posiada miłe zmiany akordów a aranżacja przenosi nas do jakiegoś meksykańskiego pueblo. A żeby było jeszcze mocniej to Dylan akcentuje te zwieszone z głów meksykańskich wieśniaków sombrera swoistym zaśpiewem „la la la la la la”.
Słuchając całości bez dwóch zdań uderza nas nastrój płyty, wciąż spokojny i przyjemny. Relaksujące numery w klimacie country podbarwione grą Pete Drake’a na stalowej gitarze to kolejny dowód na urok i błogi nastrój. Niewątpliwie jednym z najwspanialszych utworów zawartych na krążku jest „Copper Kettle” , znów utrzymany w klimacie typowo Dylanowskiej ballady wprowadza nas w ten niepowtarzalny nastrój pieśni Boba Dylana. Och, to jest cudowne!
A i jeszcze nie sposób przejść obojętnie obok „It Hurts Me Too” słynnego smutnego tradycyjnego bluesa. No więc, czy „Self Portrait” jest naprawdę „gównem”? Nie, posłuchaj tej płyty na spokojnie, nie wymagaj od Twórcy wzniosłych haseł, tylko odpręż się i słuchaj, słuchaj ile chcesz bo Greil Marcus myli się. To jest naprawdę kawał dobrej, relaksującej czasami bardzo wrażliwej muzyki.