niedziela, 24 marca 2019

THE ANIMALS - Animalization (1966)




Don't Bring Me Down
One Monkey Won't Stop the Show
You're on my Mind
Cheating

She'll Return It
Inside Looking Out
See See Rider
Gin House Blues
Maudie
What Am I Living For
Sweet Little Sixteen
I Put a Spell on You


Pewnie już nie raz wspominałem w swoich recenzjach, że połowa lat sześćdziesiątych to najważniejsze lata w historii muzyki popularnej. W bardzo krótkim czasie powstały surrealistyczne prace wielu wykonawców, i to zarówno w Anglii jak i po drugiej stronie Atlantyku. Twórcza ewolucja takich zespołów jak The Beatles czy The Beach Boys ukazuje jak to się wszystko zmieniało w tak krótkim przedziale czasowym. To było jak stworzenie zupełnie nowej planety, po której nastąpiło masowe wymieranie, ponieważ tylko „najlepiej przystosowane” osobniki mogły przetrwać fale artystycznej rewolucji i twórczej transcendencji.
„Animalization” została wydana w czasie, gdy wiele zespołów powoli stojąc w miejscu traciło popularność a co za tym idzie rozpadały się. Grupy takie jak Freddie & The Dreamers, Gerry & The Pacemakers czy Billy J. Kramer & Dakotas nie były w stanie dorównać takim pozycjom jak „Revolver” czy „Pet Sounds”. Ich ckliwe piosenki lekko zabarwione prostym rock and rollem nie  utrzymywały artystycznej żywotności tych grup w dojrzewającym i bardziej świadomym artystycznie świecie muzycznym. Potrzeba postępu i ewolucji sprawiły, że 1966 rok stał się kluczowym rokiem dla wszystkich zespołów spod znaku British Invasion, których muzyka zaczynała być słuchana a nie tylko zagłuszana przez fanatyczne wielbicielki zespołów.


Aby zaspokoić potrzeby oświeconej publiczności, The Animals nagrało „Animalization”. 
Pierwszą rzeczą o której napiszę jest wokal Erica Burdona. To jest talent pokoleniowy, potężny i uduchowiony, pełen czarnego feelingu i nieokrzesanej barwy, który dominuje nad nagraniami The Animals. Dla mnie głos Micka Jaggera to słodziutka lalka Barbie w porównaniu z Burdonem. Ekspresją dorównuje mu ewentualnie Steve Marriott z Small Faces ale jego głos jest bardziej „biały’.
„Animalization” został nagrany już bez pierwszego klawiszowca grupy, Alana Price’a, ale jego odejście tak naprawdę wcale nie zmieniło tak charakterystycznego dźwięku zespołu opartego na klawiaturze, którą przejął nowicjusz Dave Rowberry. Utwory zamieszczone na tym albumie są swoistym greatest hits i spokojnie wypełniłby nie jeden singiel grupy. Choćby „Don’t Bring Me Down” mająca w sobie coś z progresywnego psycho-popu, głównie dzięki innowacyjnym efektom gitarowym zastosowanym przez Hiltona Valentine’a, albo znany standard „See See Rider” rozpędzający się jak napęczniała lokomotywa dochodząca do wrzących strzępów końcowych akordów utworu. Kolejnym singlem znanym i pochodzącym z tego lp. jest „Inside Looking Out”. Przyznam się, że najpierw słyszałem tą wersję w wykonaniu Grand Funk Railroad na świetnej ich płycie „Live Album”, To był cios w moje uszy, ostra, zadziorna,  niebywale energetyczna pozycja i długa ponad dwanaście minut trwająca. Gdy dowiedziałem się, że jest to kompozycja muzyków z The Animals pomyślałem, nie zaskoczą mnie. Błąd!
Otóż to oszałamiająco ciężki i progresywny utwór jak na 1966 rok, zaczynający się murzyńską modulacją głosu Burdona wspomaganą akordem gitary Valentine’a, a potem gdy już cały zespół wchodzi, Burdon musi wypluć z siebie pełne nieokrzesane barwy aby stłamsić dźwięki czające się w strunach gitary. 
Antywojenny song? 
„Trzymaj mnie przy zdrowych zmysłach w tym płonącym piecu”.
Cały album jest bardzo mocno osadzony w rocku i rhythm and bluesie a do tego jeszcze mamy domieszkę soulowej muzyki. „She’ll Return It” i „Maudie” to mocne akcenty żywcem wzięte jakby z sesji Muddy Watersa, natomiast „Gin House Blues” ma bardzo kreatywne podejście do muzyki smutku. Słuchając tego numeru masz nieodparte wrażenie spędzenia wielu godzin w samotnym pokoju wypełnionym cieniami.
Czas by iść naprzód. 
„I put a spell on you” przyciąga uwagę aranżacją, bas Chandlera wprowadza w klimat psychodelicznych dźwięków gdy perkusja Steela prowadzi bitwę z wokalem Burdona.

To jest mocny rys w historii muzyki rockowej. Bez nagrań takich wykonawców jak The Animals świat muzyki wyglądałby zupełnie inaczej a bez takiego głosu jaki prezentuje Eric Burdon być może słuchalibyśmy do dziś popiskiwań mysz podłączonych do  odkurzacza.






niedziela, 10 marca 2019

BOB DYLAN - Desire /1976/


"Hurricane" – 8:33
"Isis" – 6:58
"Mozambique" – 3:00
"One More Cup of Coffee" – 3:43
"Oh, Sister" – 4:05
"Joey" – 11:05
"Romance in Durango" – 5:50
"Black Diamond Bay" – 7:30
"Sara" – 5:29



Hurricane” to jedna z największych i najbardziej zaangażowanych piosenek Dylana z lat siedemdziesiątych. To też pierwsza piosenka, która otwiera kolejny lp. Artysty. Opowiada ona o uwięzieniu boksera Rubina „Hurricane” Cartera, który w 1967 roku został skazany za morderstwo, na potrójne dożywocie według wątpliwych dowodów opartych na zeznaniach dwóch drobnych złodziei. Carter szybko stał się symbolem ruchu na rzecz praw obywatelskich. Ta piosenka w trakcie wydania była bardzo kontrowersyjna. W 1976 roku Carter został ponownie osądzony i skazany po raz drugi. Dzięki działalności różnych instytucji oraz kolejnych pozwów wnoszonych do sądów konieczny stał się trzeci proces, który odbył się w 1988 roku. Po dwudziestu jeden latach Carter został zwolniony. Pozostał on niemal mityczną postacią. Dylan był bardzo zaangażowany w tą sprawę i tak ją opisywał:
Strzały pistoletu słychać w sali barowej/Patty Valentine z górnego schodzi holu/Widzi barmana w kałuży krwi/Krzyczy,”Mój Boże, zabili wszystkich!/Tutaj zaczyna się ta historia/Człowieka, który jakoś dziwnie wpadł/Wrobiono Go w bardzo brudną sprawę/Zamknięto w celi choć już prawie mistrzem świata w boksie był”.
 I dalej:”Wszystkie karty tej sprawy zostały naznaczone/Proces był cyrkiem i miał świński koniec/Każdego z świadków Rubina uczyniono pijakiem/Dla białych był włóczęgą i groźnym podżegaczem/Dla czarnych był czarnuchem i szaleńcem/Nikt jego słowom nie chciał wierzyć więcej/Mimo, że nigdy do nikogo nie strzelał/To by zamknąć Go w więzieniu na trzy dożywocia/orzekły sędziów białe gremia”.
Jak widzimy Dylan nie owija w bawełnę, wali prosto w system i nie przejmuje się. Powstał utwór przejmujący, pełen gniewu i wręcz namacalnej sądowej hipokryzji.


Drugim również kontrowersyjnym numerem jest najdłuższa, jedenastominutowa piosenka „Joey”. To biograficzna opowieść o zmarłym gangsterze Joeyu Gallo. Dylan nawiązuje tu do opowieści z Dzikiego Zachodu przedstawiając Gallo jako banitę z moralnością.
Dorastałem podziwiając tych bohaterów, Robin Hooda, Jesse Jamesa, tych facetów, którzy przeciwstawiali się uciskowi i mieli wysokie morale. Sam jestem zdziwiony, że napisałem piosenkę o Joeyu Gallo ale gdybym tego nie zrobił, to kto by ją napisał?”.
Jednak dla mnie główną atrakcją albumu jest utwór „Isis” w którym Dylan nietypowo przekazuje swoją symboliczną, wciągająca opowieść na tle dźwięków fortepianu. Układ numeru jest zgrabny i zmysłowy, a skrzypce Rivery są szczególnie kuszące, zaś melodia należy do najlepszych na płycie.
Poślubiłem Isis piątego dnia maja/Ale nie mogłem długo z nią wytrzymać/Więc ściąłem włosy i odjechałem/Do dzikiego, nieznanego kraju, gdzie nie mogło pójść źle”. 
Opowieść kończy się jednak melancholijnym wspomnieniem:”O Isis, o Isis, o mistyczne dziecię/Co ciągnie mnie do Ciebie, doprowadza mnie do szaleństwa/Pamiętam sposób, w jaki się uśmiechałaś/Piątego dnia maja, w mżącym deszczu”.
Romantyczna dusza Dylana ujawniła się również w eleganckim numerze „Oh, Sister” oraz cygańskiej opowieści ludowej „One More Cup of Coffee” gdzie skutecznie wsparła go harmonijnym wokalem Emmylou Harris.
Inne piosenki mają wyraźne egzotyczny charakter. „Mozambique” jest słonecznym i sugestywnym utworem zawartym w rytmicznych rytmach. Europejski smak głównego dania możesz znaleźć w „Romance In Durango” a „Black Diamond Boy” to niezwykłe opowiadanie o zniszczeniu pewnej wysepki i bohatera po którym został tylko kapelusz panama i para butów.
Zestaw nagrań zamyka smutna i osobista „Sara”.
Teraz plaża stała się pustynią oprócz pewnego topielca/Pokój odpłynął starym statkiem, kłamstwa zostały na brzegu/Ty zawsze odpowiadałaś. Kiedy była taka potrzeba/Daj mi mapę i klucz ku sercu Twemu/Sara, Sara/Czarująca bogini ze strzałą i łukiem/Sara, Sara/Nie zostawiaj mnie nigdy, Nie odchodź. Byłem durniem”.

Płyta „Desire” została wydana w styczniu 1976 roku, jednak jak to z Dylanem bywa nie obyło się bez kłopotów. Najpierw na nagranie utworów zaproszonych zostało mnóstwo muzyków m.in. zespół Kokomo, Erica Claptona, muzyków z grupy Dave’a Masona. Nikt z nich nie wiedział jak się pracuje z Dylanem, Clapton miał spore kłopoty, żeby domyślić się, o co właściwie chodzi Dylanowi. Clapton:”Skończyło się to tak, że w studio było dwudziestu czterech muzyków grających na wzajemnie do siebie nie pasujących instrumentach. Trudno było za nim nadążyć. Musiałem wyjść na powietrze, bo tam był dom wariatów”.
Po pewnym czasie Dylan ograniczył liczbę muzyków i stworzył mały zespół, z basistą, perkusistą, skrzypaczką.
Powstała muzyka konsekwentnie rozrywkowa, piękna, melodyjna i atrakcyjna. Aranżacje utworów są wyjątkowe i wciągające a wokal Dylana osiąga wyżyny niespotykane do tej pory. Należy jeszcze zwrócić uwagę, że jest to pierwszy album w którym Dylana wspomógł współautor tekstów Jacques Levy. Trzeba również oddać hołd nowym współpracownikom Artysty. Producentowi Donowi DeVito, muzykom Howardowi Wyeth i Robowi Stonerowi, wspaniałej wokalistce Emmylou Harris oraz dostarczającej nam niebywałych dźwięków skrzypaczce Scarlet Rivera.
No cóż, można tylko zgodzić się z opinią, że płyta „Desire” jest dziś uważana za jedną z najbardziej interesujących i wyjątkowych płyt Boba Dylana.


niedziela, 3 marca 2019

CHICAGO TRANSIT AUTHORITY - Chicago Transit Authority /1969/


1. Introduction (Terry Kath) - 6:35
2. Does Anybody Really Know What Time It Is? (Robert Lamm) - 4:35
3. Beginnings (Robert Lamm) - 7:54
4. Questions 67 and 68" (Robert Lamm) - 5:03
5. Listen (Robert Lamm) - 3:22
6. Poem 58 (Robert Lamm) - 8:35
7. Free Form Guitar (Terry Kath) - 6:47
8. South California Purples (Robert Lamm) - 6:11
9. I'm a Man (Steve Winwood/James Miller) - 7:43
10.Prologue (James William Guercio) - 0:58
11.Someday (James Pankow/Robert Lamm) - 4:11
12.Liberation (James Pankow) - 14:38


*Peter Cetera - Bass, Vocals
*Terry Kath - Guitar, Vocals
*Robert Lamm - Keyboard, Vocals
*Lee Loughnane - Trumpet, Vocals
*James Pankow - Trombone
*Walter Parazaider - Woodwinds, Vocals
*Danny Seraphine - Drums



Możesz się drapać w głowę i zastanawiać, jak taki zespół jak Chicago mógłby kiedykolwiek zostać uznany za Mistrza Formy. W końcu grupa ta dała światu takie przeboje jak, „If You Leave Me Now” czy „Hard to Say I’m Sorry”. Wiesz, przeboje, które możesz usłyszeć w każdym markecie.
Ale był czas, kiedy zespół miał pełniejszą nazwę-Chicago Transit Authority-i dźwięk, który był prawie niezrównany w historii rocka, w momencie, gdy powstał ich debiutancki krążek.
Korzenie Chicago pochodzą z dwóch różnych linii działających w mieście, które dało nazwę grupie. Sekcja instrumentów dętych spełniająca rolę motoru w muzyce grupy to trzech muzyków, studentów na DePaul University, trębacz Lee Loughname, puzonista James Pankow i saksofonista Walter Parazaider. Kiedy trio zaczęło grać w klubach w mieście, natknęli się na rockowych i bluesowych muzyków, którzy stworzyli „drugą” stronę Chicago, a byli to głównie gitarzysta Terry Kath i perkusista Danny Seraphine. Na początku 1967 roku zespół był na miejscu i rozpoczął próby w piwnicy domu Parazaidera pod oryginalną nazwą „The Big Thing”.
Latem 1968 roku James William Guercio, producent i manager zespołu nadał tempo rozwoju grupy.
Już wcześniej odniósł wielki sukces komercyjny dzięki zespołowi Blood, Sweat and Tears, którego był producentem ich debiutanckiego krążka. Dzięki temu udało mu się przekonać sceptycznie nastawionych przedstawicieli Columbia Records, by wydali podwójny album nieznanej dotąd grupy. Po zmianie nazwy, Chicago Transit Authority w niedługim czasie w styczniu 1969 roku dokonali nagrań na swój debiut. Utwory zawierały syntezę gitary elektrycznej oraz głęboko zakorzenione kompozycje bluesa i jazzu. Ta dzielna podróż do pierwotnego rocka i wolnych form jazzowych doprowadziła do wyjątkowych dźwięków, które świat usłyszał w kwietniu 1969 roku.


Warto przyjrzeć się wszystkim numerom zawartym na płycie.
Introduction” to przede wszystkim wizytówka zespołu. Instrumentalny otwieracz z odrobiną surowego wokalu Roberta Lamma, który jest jednym z trzech wokalistów śpiewających w grupie. Wszyscy siedmioosobowi członkowie zespołu prezentują swoje mocne instrumentarium, i jest to jedna z niewielu piosenek, które zrobili w idealnym stylu łącząc jazz i rock. Po solidnym wokalu otrzymujemy pełen ekspresji dźwięk-pelerynę trąbek, puzonów i instrumentów drewnianych, a także najwyższy rytm grany przez Petera Cetera i Seraphine’a. Ale prawdziwym zwycięzcą tego utworu jest Kath, którego gra to prawdziwy wynalazek i talent.
Drugi utwór „Does Anybody Really Know What Time Is It?” to popowa piosenka, łatwo wpadająca w ucho i trzymająca fason nawet po pięćdziesięciu latach. Trójczęściowa orkiestra i grający na szybko fortepian ożywiają utwór a wokal Lamma znowu robi bardzo ciepłe wrażenie.
Kiedy pewnego dnia szedłem sobie ulicą/Śliczna dziewczyna spojrzała na mnie/I powiedziała, że jej brylantowy zegarek przestał działać… A ja rzekłem/Czy ktoś tu tak naprawdę wie, która jest godzina/Kogo tak naprawdę obchodzi czas/Jeśli tak, to nie mogę wyobrazić sobie dlaczego mamy tyle czasu na płacz”.
Beginnings” zaczyna się nieprzyzwoicie od akustycznego dźwięku i mocnego basu. Potem pojawia się orkiestra i już wiesz, że to Chicago. Osobiście uważam, że to ich arcydzieło. Ma pewne progresywne aspekty z dość miłym psychodelicznym podkładem wokalnym. Dostajemy tutaj potężny występ wszystkich zainteresowanych i jest to najlepsze co grupa ma do zaoferowania.
Drugą stronę lp otwiera dobrze znany „Questions 67 & 68”, napisany przez Lamma. Tym razem w roli głównego wokalisty występuje Cetera. To kolejna piosenka o miłości, wydana została dodatkowo jako singiel.
Listen” zawiera najsilniejszą linię basu Cetery i charakterystyczne dźwięki gitary Katha. Kolejny dynamiczny numer, który opiera się na wręcz hard rockowej sekcji dętej świetnie współgrającej z luźno płynącym wokalem.
Poem 58” to piosenka w tym samym duchu, co otwierający „Beginnings”. To tutaj możesz znaleźć najbardziej imponujące dźwięki gitary i perkusji i to zmierzające we freak-jamowym korytarzu. To zabarwiony narkotykiem jam o epickiej długości, a gitara Katha robi się mroczna i trwa dość długo. Ostatecznie gdy pojawia się trzyczęściowa orkiestra, to wszystko staje się bardziej przeraźliwe i przerażające. To jedne z najbardziej dopracowanych brzmień, które zespół tutaj stworzył.
Jimi Hendrix mówił, że Terry Kath jest jego ulubionym gitarzystą, szczególnie gdy wysłuchał utworu „Free From Guitar”. Kompozycja Katha opiera się na wydobyciu różnych dźwięków ze swojej gitary, elektronicznych sztuczek, efektów zwrotnych i kaskady dźwięków aby uchwycić najwierniej otaczającą rzeczywistość miasta.
Kolejnym solidnym jammem jest numer „South California Purples”. To najbardziej psychodeliczny kawałek na płycie. Jest dość powolny i ma mocne instrumentalne brzmienie. Wpleciony w środek cytat z utworu „I Am The Walrus” jeszcze bardziej zbliża nastrój na halucynogenne ścieżki.
Cover grupy The Spencer Davis Group, „I’m A Man” to naprawdę solidna, oszałamiająca jazda w której rytm perkusji i basu kładzie prawdziwe akcenty a reszta ekipy swawolnie maszeruje po rowkach płyty.
Czwarta strona albumu jest najbardziej polityczna, ze względu na numery „Someday(August 29, 1969) i „Liberation”. Ale całość zaczyna się od krótkiego intro, „Prologue(August 29, 1968), w którym słyszymy skandowane przez protestujących przeciwko wojnie w Wietnamie hasło: „Cały świat na nas patrzy”.
Na zakończenie płyty dostajemy prawie 16minutowy, instrumentalny utwór „Liberation” o którym Lamm mówi, że został nagrany całkowicie na żywo. Intensywny i mocny jam, bardziej oparty został na rocku niż na jazzie. To wizytówka poszczególnych mocnych stron grupy. Po sekcji wprowadzającej, reflektory zwracają się w stronę Katha i jego sposobu gry na gitarze w długim obłędnym fragmencie, któremu towarzyszą groźne dźwięki organ. Sekcja dęta rozpaczliwie kręci hard rockowy taniec, a wszystko to kończy się perkusją Seraphina, wieńcząc całość awangardowymi odsłonami.
Debiutancka płyta Chicago Transit Authority jest nowatorskim albumem i słuchając jej (a znając kolejne płyty grupy) mogę śmiało określić, że zespół nigdy nie był tak nieprzewidywalny, tak żywy i namiętny jak tutaj.