niedziela, 27 października 2019

TIM BUCKLEY - Goodbye and Hello /1967/


1. No Man Can Find The War (Larry Beckett, Tim Buckley) - 2:59
2. Carnival Song - 3:12
3. Pleasant Street - 5:17
4. Hallucinations (Larry Beckett, Tim Buckley) - 4:53
5. I Never Asked To Be Your Mountain - 6:04
6. Once I Was - 3:23
7. Phantasmagoria In Two - 3:28
8. Knight-Errant (Larry Beckett, Tim Buckley) - 2:00
9. Goodbye And Hello (Larry Beckett, Tim Buckley) - 8:40
10.Morning Glory (Larry Beckett, Tim Buckley) - 2:52


*Tim Buckley – 6, 12 String Acoustic Guitars, Vocals, Bottleneck Guitar, Kalimba, Vibraphone
*Lee Underwood – Lead Guitar
*John Farsha – Guitar
*Brian Hartzler – Guitar
*Jim Fielder – Bass Guitar
*Jimmy Bond – Double Bass
*Don Randi – Piano, Harmonium, Harpsichord
*Henry Diltz – Harmonica
*Jerry Yester – Piano, Organ, Harmonium
*Carter Collins – Congas, Percussion
*Dave Guard – Kalimba, Tambourine
*Eddie Hoh – Drums
*Jim Gordon - Drums



Dwa pieprzone arcydzieła, kilka świetnych i kilka dobrych piosenek to Goodbye and Hello, drugi album Tima Buckleya. To przejściowa płyta między nieszkodliwym debiutem a utworami inspirowanymi jazzem i eksperymentami, które wkrótce zacznie nagrywać. Napisałem dwa arcydzieła?

No nie. Słuchając tej płyty trzeba to zweryfikować

Wśród tych piosenek jest przecież No Man Can Find The War hymn folkowy przeciwko wojnie. Owszem nie jest to A Hard Rains A-Gonna Fall ale Buckley maluje tu bardzo mocne obrazy: „Magnetofony odbijają krzyk/ Zamówienia lecą jak strumień pocisków/ Bębny i armaty śmieją się głośno/ Gwizdy pochodzą z popielatego całunu. A melodia piosenki wciąż narasta, wokal pięknie brzmi choć tu jeszcze jest narracyjny, jeszcze na prawdziwe efekty wokalu Buckleya chwilę musimy poczekać. 

Oto już w Carnival Song pojawia się doskonały falset Buckleya. To przyjemna piosenka wypływająca z jarmarku staroci ledwie poruszająca się w tej czasowej przestrzeni.

Chociaż Pleasant Street od początku wprowadza pewien niepokój. Wyłaniająca się z cienia orkiestracja grzmi subtelnie a wszystkie elementy utworu, fortepiany, klawiatury, gitara elektryczna i perkusja są świadome tego, jaki jest ich cel na ścieżce i koordynują się w fantastycznej świadomości, zapewniając pełny odbiór w możliwie efektywny sposób. A wokalny występ Tima po prostu wędruje, jakby zgubił się w otchłani otaczającej jego głos, dochodzi w końcu do hipnotycznego, oszalałego upadku. Posłuchaj refrenu. Och, to naśladowanie niepokoju innych instrumentów doprowadza do perfekcji. Tylko wsłuchaj się w to. To jest naprawdę mocne śpiewanie.

Wejdź w to!

„I Never Asked To Be Your Mountain” jest jeszcze bardziej szalone. Tutaj już nie ma kontroli. Od razu wrzucony jesteś w te wokalne szaleństwa a dodatkowych efektów dostarcza wspaniała perkusja i akustyczna gitara. Muzyka, tekst i styl wokalny są skutecznie wypychane na nieznane terytorium, pełne są odwagi i nawiedzających nut. Moim ulubionym momentem na całym albumie jest prawdopodobnie to, jak Tim załamuje się pod koniec śpiewając Proszę, nie zostawiaj mnie tak. Rozdzierająca serce muzyka.

Muszę tu wspomnieć jeszcze o magicznych Hallucinations”, gdzie linia gitary wyłania się z mrocznych wytworów, gdy pada deszcz a mgła zabiera wszystko wraz z rozwiewającym ją wiatrem.

Pięć numerów znajdujących się na drugiej stronie albumu Goodbye and Hello jest nieco bardziej stonowanych, cichych może bliższych klasycznemu folk rockowi. Ale posłuchaj.

Patrząc dalej, utwór „Once I was” jest bardzo piękną i smutną piosenką. Aranżacja, w której główną rolę gra prosta ale zarazem i pełna bólu harmonijka łączy subtelne crescendo Buckleya z lirycznym tekstem: „Raz byłem żołnierzem/ walczyłem na obcych ziemiach dla Ciebie/ Raz byłem myśliwym/ Przyniosłem do domu zwierzynę dla Ciebie/ Raz byłem kochankiem/ Szukałem Cię Twymi oczyma/ Wkrótce pojawi się inny/ By powiedzieć Ci, że byłem tylko kłamstwem. 

I przy tej prostej piosence, ten nieuchwytny klimat prostej miłości doprowadzić musi do pytania „Czasami zastanawiam się/ Przez chwilę/ Czy będziesz o mnie pamiętać?.

Delikatnie brzmiąca gitara w kolejnym utworze „Phantasmagoria in Two” podkreśla tą smutną piosenkę o miłości: „Gdybyś mi powiedział o całym bólu, który miałeś/ nigdy więcej się nie uśmiechnę”. Kończący płytę Morning Glory kolejny raz ukazuje rozpacz ale tu Buckley śpiewa aby uleczyć swój ból. Niebiańska piosenka z anielskimi chórami i bujną orkiestracją. To naprawdę uroczy numer.





Centralnym punktem albumu jest epicki prawie dziewięciominutowy utwór tytułowy, który przedziera się przez różne sygnatury czasowe i melodie, utwór, który z powodzeniem dorównuje American Pie. Nieprzenikniona wędrówka będąca w samym centrum melodycznej orgii robi wrażenie, czuć tutaj pełne oddanie i pasję.

Kurczę i muszę to powiedzieć.

Dobry Boże, co to za talent!

Ten facet ma ponadczasowy głos. Jedwabisty tenor, z możliwością pokrycia szerokiego zakresu oktaw. Dlatego proponuję ci posłuchaj Jego płyt, tych późniejszych też, chociaż są trudne w odbiorze to pozostawiają niezatarte wrażenie. Ja słucham wszystkich bo tylko tak mogę oddać cześć , temu niezapomnianemu kompozytorowi.



niedziela, 20 października 2019

ROTARY CONNECTION - Songs /1969/


01. Respect — 3:05
02. The Weight — 3:24
03. Sunshine Of Your Love — 5:07
04. I Got My Mojo Working — 2:38
05. The Burning Of The Midnight Lamp — 4:40
06. Tales Of Brave Ulysses — 4:28
07. This Town — 3:25
08. We’re Going Wrong — 3:20
09. The Salt Of The Earth — 4:55


Bobby Simms — vocals, guitar
John Jeremiah — vocals, keyboards
Jon Stocklin — guitar
Kenny Venegas — vocals
Minnie Riperton — vocals
Mitch Aliotta — vocals, bass
Sidney Barnes — vocals
Charles Stepney — arranger, producer

Marshall Chess — producer

Można się zastanowić jak zareagowali niczego nie podejrzewający kupujący w 1969, kiedy wyciągali z półek czwarty album grupy Rotary Connection zatytułowany po prostu „Songs”. Produkt ten wygląda zupełnie zwyczajnie, na okładce widnieje biały chłopiec z czarną dziewczyną trzymającymi balony, które przedstawiają muzyków zespołu. Lista utworów składa się wyłącznie z coverów, utworów będących znanymi hitami kontrkultury co powinno sugerować niezaskakujące melodie i nic co może przestraszyć twoich rodziców.
Debiut Rotary Connection w 1967 roku, to mieszanka utworów, których koncentracja skupiła się wokół numeru „Like A Rolling Stone” Boba Dylana, a dwa kolejne albumy były kontynuowane w sposób ekspansywny obracając się w psychodelicznym obszarze muzyki pop.
Songs” jest najbardziej nieprzewidywalnym nagraniem zespołu. Muzycy grupy zdecydowali się nadać każdej a piosenek zupełnie nowy, często szalenie eksperymentalny kierunek.
To, że Rotary Connection to nie tylko zespół, który wypromował Minnie Riperton, to także skuteczna, pomysłowa jednostka, której płyty potrzebują nowej oceny. Niewiele innych grup tworzyło pod koniec lat 60-tych, muzykę soul, która przekraczała granice tego stylu. 


To, że na „Songs” są wybrane dzieła innych, jest tym bardziej imponujące.
Niebagatelną rolę w tworzeniu tego co możemy posłuchać na tym albumie odegrały myśli i działania producenta Charlesa Stepneya, które stworzył ten psychodeliczny dźwięk przepełniony dramatem i wynalazkiem muzycznym. Stepney był wizjonerem stojącym za orkiestracją grupy a do tego pomógł Sidneyowi Barnesowi i Ripperton stworzyć niezapomniane dzieło.
Album rozpoczyna się kasztanowym „Respect” Otisa Reddinga, ale wersja zespołu jest prawie nie do poznania (co można powiedzieć o większości ich coverów). Nagrany w leniwym tempie utwór zyskuje powolną, duszną metamorfozę duszy, podczas gdy aranżacje smyczkowe nadają niepokojący ton a wokale tlą się, przeciągając tekst Reddinga pchając ten utwór w niezbadane obszary kłębiących się widm czyhających na ciebie. Bardzo intrygująco brzmi następna piosenka, która jest znanym utworem The Band, „The Weight”. Wrażenie powiewu świeżości tworzone za pomocą smyczków i chóru wspierającego pozwala nam odkryć imponującą swobodę, która wypełnia minuty nagrania.
Aranżacje Stepneya można uznać za wyzywająco sprzeczne, ale barokowy klimat nagrania Jimiego Hendrixa „Burning of the Mignight Lamp” w którym klawesyn i gitara elektryczna otwiera ciąg, przekształca się w refren wokalny, którego ton nie nadają Hendrixowskie zagrywki tylko nieziemska muzyka wydobywająca się z gardła Minnie Ripperton. Ta tajemniczość oraz przestrzeń wypełniająca odjazdowe wyzwania wydobywa się z jednego z najlepszych instrumentów zaprezentowanych na tym albumie, strun głosowych Minnie.
Trzy utwory zespołu Cream zagrane tutaj pochodzą z płyty „Disreale Gears”. Podczas gdy zarówno „Sunshine of Your love”, jak i „We Going Wrong” mają imponującą metamorfozę tak „Tales of Brave Ulisses” przechodzi samego siebie. Aranżacje wypychane daleko poza oryginał nie powracają w żadnej widocznej postaci. Cienie wokalne Ripperton potykają się pod przewodnictwem Barnesa co wznosi się do potężnego echa prowadząc do strzelistego zakończenia.
Songs” kończą się relatywnie spokojną wersją „Salt of the Earth” spółki Jagger/Richards, obsadzoną dusznymi organami, nadającymi relaksujący ton. Utwór wyraźnie utrzymany zostaje w klimacie gospel i znowu aranże Stepneya fantastycznie uzupełniają wibrujące wokale głównych piosenkarzy.
Trzeba jeszcze zaznaczyć, że brzmienie tej płyty jest idealne a jak słuchasz jej na mocy kolumn to dźwięk swobodnie wypełnia twoją duszę i nic nie jest w stanie zakłócić tego przyjemnego odrętwienia jakie pełznie do ciebie by wbić się i pozostać na zawsze.