1 Come And Have Some Tea With Me 3:32
2 Flowers 10:09
3 Love Could Make The World Go Round 3:36
1 You Keep Me Hangin' On 8:50
2 Don't Make Waves (Water Sound Effects) 1:39
3 As I Have Seen You Upon The Wall 2:46
4 Make Love, Not War 2:36
FRANKIE CARRETTA / guitar, lead vocals
MIKE LASSANDO / drums, backing vocals
JOHN VANCHO / bass guitar
AL VERTUCCI / guitar, lead & backing vocals
Jedną z pierwszych psychodelicznych grup amerykańskiego
podziemia był zespół The Tea Company znany z jedynej nagranej płyty „Come And
Have Some Tea With The Tea Company”.
Płyty z zakręconymi dźwiękami urozmaiconej
chwytliwymi melodiami i okraszonej improwizacyjnymi momentami.
The Tea Company
wykluł się z zespołu The Naturals, który powstał w 1963 roku w Nowym Jorku.
Założycielem grupy był gitarzysta i wokalista Frankie Carretta znany jako
Frankie Carr, który po graniu przez parę lat po klubach zdecydował się zmienić
nazwę grupy oraz dobrał sobie innych muzyków.
W 1967 roku powstał zespół The
Lip-Tin Tea Company, który ze względu na koncern herbaciany Lipton i ewentualne
pretensje jego przedstawicieli skrócił nazwę na The Tea Company.
Wydany przez
Smash Records jedyny lp zespołu ukazał się w czerwcu 1968 roku pod tytułem
„Come And Have Some Tea With The Tea And Company”.
Płyta utrzymana jest w
klimacie psychodelicznego undergroundu łączącego z sobą popową melodyjność The
Beatles. Siedem utworów , które znajdują się na tym krążku robią wrażenie jakby
grała je jakaś angielska psychodeliczna formacja. Bliżej tu do Anglii niż do
USA.
Nad płytą unosi się duch pierwszego lp. Pink Floyd i zakręconych utworów
S.Barretta.
Poznawanie tego krążka zaczynamy od zaproszenia do wypicia
herbatki przy dźwiękowym kolażu brzmieniowym. Ale żeby nie było tak miło to
trwający dziesięć minut drugi numer „Flowers” wprawdzie zaczynający się
od łagodnych , melodyjnych dźwięków doprowadza nas do zamiany herbatki w naszej
filiżance na bardziej kwasowe odjazdy,
które zagoszczą w naszym mózgu już do końca płyty. W pewnym momencie trwające
półtorej minuty bulgotanie wody w utworze „Don’t Make Waves” doprowadza do
stanu wrzenia nasze nerwy, których wcale zespół nie ma zamiaru ukoić.
Otwierający
drugą stronę lp. klasyk The Supremes,
„You Keep Me Hangin On” ocieka odlotowymi wizjami wściekle bombardując nasz
mózg czyniąc głębokie leje w których zamieszkuje wieloraki milionooki potwór
ukryty we wszystkich swych jaźniach.
Uff. Iskierka nadziei ?
Kończący album utwór „Make Love not War” jednak wyprowadza
nasz stan ducha ponad te wszystkie kwasowe odloty i powoli pozwala nam opaść na
kwitnące i łagodnie pachnące herbaciane
pola.