niedziela, 29 września 2019

BOB DYLAN - Saved /1980/


  1. A Satisfied Mind
  2. Saved
  3. Covenant Woman
  4. What Can I Do For You?
  5. Solid Rock
  6. Pressing On
  7. In The Garden
  8. Saving Grace
  9. Are You Ready?
Ze wszystkich zmian stylistycznych i bezprecedensowych zwrotów w swej długiej karierze jako artysty nawrócenie na chrześcijaństwo wydaje się być najdziwniejsze. To znaczy, kto to widział? Już sama religia jest tematem, który tak bardzo dzieli opinie, że nie jest zaskoczeniem, że muzyka, którą Dylan stworzył w tym okresie miała podobny efekt. Ale tu objawia się prawda. Dylan wierzył w chrześcijaństwo, wierzył w Jezusa i wierzył, że musi to przekazać innym. Bez względu na odbiór. On parł naprzód. To nie przypadek, że jego występy na żywo w tym czasie są często postrzegane jako jedne z najlepszych i najbardziej energicznych w karierze.
Z tej trylogii chrześcijańskiej którą nagrał w tamtym czasie „Saved” jest zdecydowanie najbardziej religijnym zbiorem piosenek. Jeśli okładka albumu tego nie zdradza to już zawartość środka na pewno tak. Zniknął połysk powolnego „Slow Train Coming”, a rock and rollowe wersje „Shot Of Love” dopiero nadejdą. Każda piosenka jest tutaj jawnie religijna w swoim lirycznym składzie, co może sprawić, ze materiał jest trudny do przyswojenia. Ale to dobra płyta. To muzyka, która nie wchodzi od razu. Po paru przesłuchaniach gdy oswoisz się z tymi naleciałościami gospel przyjmujesz ten materiał otwarcie. Bo to dobra płyta.


Album otwiera „Satisfied Mind”, zwięzłe wprowadzenie, które służy jako wnikliwy wgląd w stan umysłu artysty na tym etapie kariery. Dylan głosi o szczęściu jakie przynosi nowy wewnętrzny spokój. I to zaśpiewanie a cappela ma mocny oddźwięk emocjonalny. Tutaj już od pierwszych chwil trzeba się wsłuchiwać. Nie można przegapić tych momentów chociaż trwają one raptem ponad minutę. Płyta osiąga szczyt już przy tytułowym utworze oraz w trakcie „Solid Rock” czy „Pressing On”.
Uratowałem się/ I cieszę się/ Tak, tak się cieszę/ Tak się cieszę/ Chcę Ci podziękować, Panie/ Chcę tylko Ci podziękować/ Panie, Dziękuję Ci, Panie”.
I tutaj na podkładzie rock and rollowym mamy podziękowanie, diabeł już się do mnie dobierał ale ktoś czuwał nade mną i uratował mnie. Mocny, dynamiczny kawałek podkreśla to co Dylan wyśpiewuje. Podobnie jest w „Solid Rock”. Energiczny śpiew Dylana celowo wpasowany jest w gitarowy riff a przy tym cały czas wspomagają go trzy wokalistki tworzące swoisty gospelowy chórek. W przeciwieństwie do tego „Pressing On” to delikatna i pełna emocji ścieżka. Dylan śpiewa tu ujmująco, bez cienia wyższości i prawości w swoim głosie. Chór wspierający staje się coraz bardziej zaangażowany, gdy piosenka nabiera tempa pod koniec, nadając miksowi mocny, uduchowiony charakter. Przekazuje swoją wiarę w sposób prosty i elokwentny, przybliża się i zmusza do zastanowienia. No, przecież o to Dylanowi chodziło.
I to się mu udało.
Najdłuższą pieśnią na płycie jest „Covenant Woman”, która jest jedną z najbardziej angażujących piosenek miłosnych Dylana. Ballada o zabarwieniu ewangelii napisana została w stylu połowy lat sześćdziesiątych, przedstawia Boga, który „musiał mnie tak bardzo kochać/ by wysłać mi kogoś tak pięknego jak ty”. Delikatne Hammondy tylko podkreślają okazałość pieśni i wprowadzają smutek oraz zadumę bo przecież powody dla których kocha tę kobietę, jest fakt, że „mam tam kontrakt z Panem”.
Zagrane w formie hymnu „In the Garden” jest błogosławiony pięknym, falującym układem i Dylan śpiewa z niepokojącym przekonaniem. Gdyby niewierzących można było przekonać samą muzyką, ten utwór byłby do tego odpowiedni.
Ale mnie najbardziej przekonuje „Are You Ready”, ostatni numer na płycie. Umiejscowiony w duchu rhythm and bluesa, mocno wspomagany przez chórek, Dylan pyta „Czy jesteś gotowy na spotkanie z Jezusem?/ Czy jesteś tam gdzie być powinnaś?/ Czy on cię pozna, kiedy zobaczy?/ Czy powie: „Odejdź ode mnie?/ Czy jestem gotowy?”.
Co ciekawe, Dylan pozostawia to ostatnie pytanie bez odpowiedzi.



czwartek, 19 września 2019

BOB SMITH - The Visit /1970/


1. Please - 2:08
2. Don't Tell Lady Tonight - 3:10
3. Constructive Critique - 4:40
4. Ocean Song - 4:50
5. The Wishing Song - 5:04
6. Can You Jump Rope - 5:48
7. Latter Days Matter - 3:29
8. Indian Summer  (Instrumental - 7:55
9. Source You Blues - 6:02
10.Sunlight Sweet - 3:04
11.Of She, Of Things - 3:16
12.Mobeda Dandelion - 3:13
13.The Path Does Have Force - 5:23
14.Try, Try To Understand Yourself - 4:14


Musicians
*Bob Smith - Vocals, Guitar
*Mike Degreve - Guitar
*Larry Chapman - Violin
*Stan Keiser - Flute
*Dan Preston - Mellotron, Keyboards
*Skip Schneider - Drums
*John Latini - Bass
*Darryl Dragon - Keyboards, Vibes



Podwójny album zatytułowany „The Visit” został wydany w 1970 roku, ale niestety nie otrzymał odpowiedniej dystrybucji przez dłuższy czas, więc praktycznie przeszedł niezauważony.
Pomimo, że jest on firmowany nazwiskiem Boba Smitha to nie jest to jego solowe dzieło. Duży zespół, który towarzyszył liderowy przez cztery miesiące w studio wytwórni Kent Records, składał się z paru znanych nazwisk. Don Preston klawiszowiec The Mothers Of Invention, Daryl Dragon, John Lantini, Skip Schneider, Stan Keiser, Mike Degreve, James Curtis oraz Larry Chapman to ośmioosobowa ekipa odpowiedzialna za dźwięki wydobywające się z tej czarnej masy, no i do tego oczywiście trzeba dodać gitarzystę i wokalistę a także autora wszystkich czternastu utworów, Boba Smitha.


Co otrzymaliśmy?
Ponad godzinę klasycznej muzyki psychodelicznej zawierającej wspaniałe solówki gitarowe, trippowe efekty, płonące smugi klawiszy, eksperymenty dźwiękowe, kojące smaczki dobroci i dryfującego wokalu.
Pierwsze trzy utwory zaczynające ten album brzmią bardzo pozytywnie. Harmonijny wokal wykazujący wyraźnie liryczny charakter kopnięty zostaje przez kwasowe sola gitarowe i utrzymujący melodyjność groove organowy. Do tego „Constructive Critique” ma jedną z najładniejszych melodii na albumie. Przy „Ocean Song” tez trzeba się chwilę zatrzymać. Jazzowe solo gitarowe Smitha podkreślone subtelnymi dźwiękami wibrafonu ujarzmia tych parę minut aby roztopić się w pustce nieokreślonych obrazów.
Drugą stronę płyty wypełniają po części łagodniejsze dźwięki aż do momentu wejścia kolejnych dziwactw gitarowych. Smith używa tu fuzza, kaczki i innych przetworników i doprowadza w „Latter Days Matter” do jazzowego jamu na basowym podkładzie.
Indian Slumber” to atonalna gra w połączeniu z czymś, co brzmi jak dziwaczny sitar, niezdarte klawiatury, beknięcie i ćwierkanie syntezatora oraz uporczywa syrena policyjna w tle, zmusza nas do ucieczki z tej złej jazdy. Ta podróż nie może się dobrze skończyć. Kruszenie kwasu tym razem zwróciło się w nieprzyjemny obraz.
Uff, po bolesnym „Indian Slumber” następnym na płycie pojawia się bluesowy kawałek „Source You Blues”. I jak to w bluesie zagrane z wielką trwogą dźwięki Hammonda mieszają się z gitarowymi przebłyskami i smutnym wokalem. Rasowe granie trzymające w napięciu i na oddechu. Smith zdecydowanie się rozkręca i wypełnia sobą przestrzeń niebiańskiej atmosfery.
Pieśń dedykowana Elmore Jamesowi, „Sunlight Sweet” do kolejny utwór na płycie. Kwasowa melodia uderza skutecznie w pogłębiony dźwięk perkusji a do tego dochodzi ciężko potraktowany wokal i numer staje się perełką stylu Zachodniego Wybrzeża.
Świetny wokal, świetna melodia i fajne efekty z ładnym solo Smitha to „Of She, Of Things”. Kurcze jak dużo tu powstało dobrego materiału, a przecież, tylko zwrócę uwagę, że autor jest mało znanym muzykiem. Acha, cały czas jak słuchałem tego numeru zastanawiałem się z kim kojarzy mi się ten wokal. Wiem! Pamiętacie płytę Tima Buckleya „Goodbye and Hello”? To właśnie ten tembr głosu, to właśnie to porównanie.
Kopnięta przez niesamowitą linię basu Johna Latiniego ścieżka „Mobeda Dandelions” szczególnie wyróżnia się z tego składu. Szczególnie środkowa część, która kręci się aż do utraty tchu.
Płytę kończą numery potęgowane rockiem. „The Path Does Have Forks” wyróżnia się prowadzącą linią fletu oraz nakładającym się wokalem i sfuzzowana gitarą, natomiast „Try, Try To Understand Yourself” wprowadza kojący dźwięk wibrafonu aby wyciszając zakończyć płytę.
Z pewnością jest to pozycja godna polecenia i tylko żałować należy, że Bob Smith nagrał tylko ten jeden album.
Więc nie marnujmy czasu na pierdoły i pozwólmy kręcić się „The Visit” jeszcze nie raz w odtwarzaczu.




niedziela, 8 września 2019

MENDELBAUM - Mendelbaum /1970/


Disc 1 studio 1970
1. Days Gone By (Tom LaVarda) - 4:18
2. Since I Met Her (Tom LaVarda) - 3:29
3. Oh, Yes, Yes! - 3:49
4. Key Of Be (J. D. Sharp) - 7:17
5. No Hiding Place - 5:29
6. All My Life (Tom LaVarda) - 2:50
7. Walk With Me - 2:46
8. I'm A Fool - 2:21
9. Blood Of The Nation - 3:06
Disc 2 Live
1. Wars To Rainstorms - 4:09
2. Rhyme Of Time - 3:14
3. No Reason - 4:30
4. They Don't Know - 1:49
5. Message For The People - 3:32
6. What To Do - 4:28
7. Last Saturday Night - 7:08
8. Learning To Die - 2:36
9. Lost Hope (Tom LaVarda) - 5:20
10.Every Day And Every Night - 8:30
11.Drivin' Wheel (Roosvelt Sykes) - 5:51
12.Since I Met Her (Tom LaVarda) - 3:09

*Chris Michie - Lead Guitar, Vocals
*Tom LaVarda - Bass, Piano, Vocals
*Keith Knudsen - Drums, Percussion, Vocals
*George Cash - Sax, Percussion, Vocals
*Ronnie Page - Organ (Disc 2, Tracks 1-8)
*J. D. Sharp - Organ

Przyjechali do San Francisco z Wiscontin chcąc zaistnieć na rynku muzycznym ze swoja muzyką. Ale pomimo występów w takich halach jak choćby Fillmore West i nagraniu utworów żadna z wytwórni płytowych nie zainteresowała się ich twórczością. Jedne odpuściły sobie grupę a inne przedstawiały tak niekorzystne kontrakty, że muzycy sami rezygnowali. Cóż pozostało? Rozwiązać zespół i iść każdy w swoją stronę. I tak ludzie, którzy tworzyli zespół Mendelbaum rozstali się na zawsze. Na szczęście dwadzieścia dwa lata później niemiecka wytwórnia płytowa Shadoks Music Records wydała nagrania zarejestrowane w studio w 1970 roku i dołożyła jeszcze na drugim cd utwory z koncertów z 1969 roku z klubu The Matrix i sali Fillmore West.
Sfuzzowane gitary poparte organami i solidną sekcją rytmiczną wyróżniają kompozycje zawarte na tym krążku. 
Ciekawie zaaranżowane utwory łatwo wpadają w ucho jak choćby otwierający „Days Gone By”. Zwodniczo przyciszony wokal zaczyna tą piosenkę by po chwili ostre wejście perkusji i kąśliwe dźwięki gitary poprowadziły głos wokalisty do bardziej ekscytujących momentów. Sygnał gitar przychodzi i odchodzi idealnie współgrając z wypełniającymi luki organami.
No i tak już leci do końca. 
„Since I Met Her” wyróżnia się puchnącymi dźwiękami klawiatury i popowym wręcz środkiem z doskonałą linią basu. Chris Michie wykonujący świetną pracę na gitarze pokazuje swoje zadziory w kolejnym numerze „Oh, Yes, Yes”. Melodyjny trzy i pół minutowy rocker ukazuje również zgranie sekcji rytmicznej. Utrzymanie tempa i wszelkie zasługi są dziełem Toma LaVarda i Knuta Knudsena. 
West Coast Rock tak nazywano muzykę graną przez kapele z Zachodniego Wybrzeża. I numer „Key of Be” jest doskonałym przykładem tego stylu. Powolny, ciągnący za sobą solówkę gitarową podpartą organami przechodzi pod koniec do bardziej wyluzowanej formy. Mamy tutaj do czynienia ze swobodnym ładunkiem, który niespodziewanie odchodzi gdy już siedzisz w tym po uszy. 
„No Hiding Place” zostaje zdominowany przez fantastyczne gitarowe podjazdy i ten specyficzny organowy groove a „All My Life” pokazuje, że tak się wtedy po prostu grało. Niby folkowo ale nie do końca, „Walk With Me” ciągnie za sobą tą bezchmurną krainę i doprowadza do spokojnego odpoczynku. Przydał się przed kolejnym utworem. „I’m a Fool”, ciężka, atakująca gitarą pieśń wciska nas w ten wietrzny wir gdzie organy lekko płyną w dali aby całą płytę zakończyć rozmokłą, elegancką piosenką „Blood of the Nation”, zagraną na gitarę akustyczną i fortepian. Udane zakończenie płyty pozostawiające pewien niedosyt.


Drugi dysk zawiera nagrania zarejestrowane na żywo i są to zupełnie inne utwory niż te z pierwszej płyty. Mamy tutaj występ w klubie The Matrix oraz w Fillmore West.
O dziwo nagranie rozpoczyna się od „Wars to Rainstorms”, które jest folkowe i tylko organy znaczą linię studyjnych zmagań. Może trochę być zwodnicze użycie w paru nagraniach saksofonu, który raczej mało współgra z pozostałymi dźwiękami. Ale nie jest źle. Nadal gitara Michie oraz organy Ronnie Page’a dominują wprowadzając atmosferę prawdziwych rockerów. A w balladzie „Message For The People” George Cash udziela ładnej nastrojowej lekcji używając swojego saksofonu. Jeszcze zwróćcie uwagę na „Last Saturday Night” oraz „Every Day and Every Night”, rozciągnięte numery do prawie siedmiu minut są dobrą okazją, by być świadkiem imponującej pracy gitarzysty.
No i cóż, tak jak pisałem grupa Mendelbaum nie została zauważona i drogi muzyków rozeszły się. Knudsen rozpoczął współpracę z The Doobie Brothers i z nimi odniósł największe sukcesy a Michie został cenionym muzykiem studyjnym. Nagrywał m.in. z Vanem Morrisonem i The Pointer Sisters, niestety dwa tygodnie przed ukazaniem się nagrań swojego macierzystego zespołu, 27 marca 2003 roku umarł.
Została płyta z ciekawą muzyką do której zachęcam, bo dobrych dźwięków nigdy dość.