środa, 28 sierpnia 2019

THE YARDBIRDS - Little Games /1967/


1) Little Games 
2) Smile On Me
3) White Summer
4) Tinker, Tailor, Soldier, Sailor
5) Glimpses
6) Drinking Muddy Water
7) No Excess Baggage
8) Stealing Stealing
9) Only The Black Rose
10) Little Soldier Boy

Chris Dreja – bass guitar
Jim McCarty* – drums, percussion, backing vocals
Jimmy Page – guitar
Keith Relf – harmonica, percussion, vocals

Additional personnel:
Nicky Hopkins – keyboards
Clem Cattini – drums
John Paul Jones – bass guitar, cello on Little Games, and string arrangements

Gdy znasz nagrania koncertowe i czujesz jaki potencjał tkwi w tych dźwiękach wydobytych na światło dzienne, gdy entuzjazm z grania widoczny jest na starych taśmach to dziwnym wydaje się ostatni album wspaniałej rhythm and bluesowej formacji, The Yardbirds. Bo przecież zastanówmy się przez chwile z czego słynęli The Yardbirds? Eric Clapton, Jeff Beck i Jimmy Page te nazwiska mówią same za siebie, po drugie nieograniczone eksperymenty w studio, odważne nurkowanie w psychodelię, po czwarte pisanie i wykonywanie chwytliwych piosenek pop.
I oto nadchodzi Lato Miłości, rok 1967. Można oczekiwać, że The Yardbirds udowodnią raz na zawsze, że są mistrzami.
A tu mamy Jeffa Becka zamykającego drzwi swoim byłym kolegom, ignorującego koncerty i w końcu usuniętego z zespołu i Jimmiego Page’a, który już za dwa lata na zawsze zmieni oblicze muzyki rockowej. No i mamy Mickie Mosta jako producenta. Co u licha, myśleli w EMI, kolejne łatwe pieniądze do zarobienia. Kosztem nagrań zespołu, który mógł sprawić, że nie byłoby Led Zeppelin. „Little Games’ został nagrany w 1967 roku i….
Jimmy Page:”Nagrywaliśmy „Little Games” bardzo chaotycznie. Zrobiliśmy jedną melodię i tak naprawdę nie wiedzieliśmy, jak wyszło. Mieliśmy Iana Stewarta z The Rolling Stones, a my właśnie skończyliśmy nagranie i nawet go nie słyszeliśmy. Producent (M.Most) powiedział:”Dalej”. Powiedziałem:”Nigdy w życiu tak nie pracowałem” a on ma to:”Nie martw się tym”. Wszystko to zrobiono bardzo szybko. Takie rzeczy doprowadziły do ogólnego stanu umysłu i depresji Relfa i McCarty’ego, które rozbiły grupę”. Perkusista Jim McCarty dodaje:”Praca z Mickie Mostem była pocałunkiem śmierci dla zespołu. Mickie tak naprawdę nigdy nie rozumiał, o co nam chodzi. Jego podejście polegało na tym, ze byliśmy kolejnym zespołem, który wymagał przebicia i na którym można było zarobić”.


Żeby było śmiesznie mi ten album się podoba.
Zgrabne, jednak popowe kawałki łatwo wpadają w ucho i wcale nie gorszą. „Little Games”, „Tinker, Tailor, Soldier, Sailor” czy „No Excess Baggage” zagrane są na wysokim poziomie co tylko świadczy o muzykach, gdy przypomnimy sobie jak to było nagrywane. Dodatkowo gra Page’a urozmaica melodię i wprowadza ostry rockowy dźwięk. A już taki „Smile On Me” to głośny, chrupiący rocker z usmażonym solem gitarowym, to mocny akcent płyty. Tutaj naprawdę Page ukazuje swój potencjał, tutaj już jest bardzo blisko do Zeppelina. Podobnie w „Drinking Muddy Water” ukrytą wersją „Rollin and Tumblin”. Mamy tu dźwięki gitary, które sprawiają, że warto tych rzeczy wysłuchać, warto poświęcić chwilę na to szalone solo.
Zamiłowanie grupy do psychodelii i chorałów gregoriańskich ponownie rozbłyskuje w „Glimpses”, gdzie chóralne mroczne mnichy, ponure nastroje na tle sitaru powodują nieobecny, nieznany wcześniej wymiar. Całość przybliża nas do skupionych kamieni i wprowadza w tajemniczy korytarz dźwięków. 
Okrzykiem triumfalnym całego albumu jest kompozycja Page’a „White Summer”, która została wykorzystana na pierwszym albumie Led Zeppelin jako „Black Mountain Side”. Umiejętnie sklejone brytyjskie i indyjskie elementy ludowe tworzą ten akustyczny obraz przywodząc bezkresne krajobrazy dalekich gór.
Stała się dziwna rzecz, pomimo takiego tempa przy nagrywaniu i różnorodności w łapaniu stylu płyta ta nie jest wcale chaosem. 
Blues, rock, pop i psychodelia mariaż wielce udany, oczywiście żadne z tych nagrań arcydziełem nie jest, ale razem tworzą łamigłówkę, którą należy oceniać jako dość intrygującą kurtynę. 
Desperackie eksperymenty i pływanie po głębokiej wodzie wyszło na dobrej bardziej niż gdybyśmy mieli do czynienia z zimnym wyrachowaniem.
Kolejna fajna płyta z niezapomnianych lat 60-tych.


piątek, 16 sierpnia 2019

DOUGLAS FIR - Hard Heartsingin' /1970/


1. Hard Heartsingin (D. T. Jay, D. A. Snider) - 4:23
2. Jersey Thursday (Donovan P. Leitch) - 2:18
3. I Didn't Try (D.T. Jay, R.L. Moore, D.A. Snider) - 3:40
4. Early In The Morning Rain (Jay, Moore, Snider) - 3:51
5. New Orleans Queen (Snider, Bye, Fetsch, Gorsline) - 3:17
6. Moratorium Waltz (Douglas A. Snider) - 3:05
7. Smokey Joe's (Bye/Fetsch, Moore, Snider) - 2:19
8. Comin' Back Home (Douglas A. Snider) - 3:52
9. Tom's Song (Fetsch, Ford, Snider) - 3:01
10.21 Years (Moore, Snider) - 2:54


*Richie Moore - Guitar
*Tim Doyle - Keyboards
*Douglas A. Snider - Drums, Vocals
*Bruce Bye - Bass



To jest historia tysiąc razy już opowiadana skoro chodzi o grupy z epoki Wodnika. Kolejny zespół który był we właściwym czasie i miejscu, ale niestety zawiódł boski dotyk pieprzonej fortuny, który dotyka jedne grupy omijając skrzętnie inne. I wcale tutaj nie chodzi o poziom jakości czy dźwięku. A może uważasz, ze w Kalifornii nie było setek grup lepszych niż The Doors?
Douglas Fir to tak naprawdę na początku było The Sun Trio. Jednak nazwę pod którą są teraz znani, nadano w ostatniej chwili, kiedy album był już na wylocie z wytwórni. Doszedł także czwarty muzyk do ekipy, Bruce Bye grajacy na basie. Dołączył on do Douglasa A. Snidera (aka Douglas Fir), Tima Doyla i Richie Moore’a.
Podpisanie umowy z filią MGM było całkowicie przypadkowe i nastąpiło w trakcie rozmowy w windzie Sunset Vine Trowers. 
Oddajmy głos Douglasowi A. Sniderowi:”To była niesamowita era, taka której już więcej nie zobaczymy. My mieliśmy marzenie, wyciąć album i trafić na swój czas… byliśmy cholernie blisko. Mieliśmy szczęście, ze dwóch facetów, inżynierów dźwięku, Mike Carter i Russ Gorsline też bardzo zaangażowało się w ten pomysł. Po dwóch długich latach pracy ostatecznie zdecydowaliśmy, że mamy dość materiału aby pokazać go wytwórniom. Tak…. Wielka wpadka…. Wiele godzin spędziłem łażąc od drzwi do drzwi i coraz gorzej radziłem sobie z odrzucaniem tego materiału. Aż przypadkiem spotkałem mężczyznę w windzie w Sunset Vine Towers. Okazał się on jednym z tzw. łapaczy. Po kilku piwach zabrał mnie na trzecie piętro i przedstawił kadrze kierowniczej z MGM/QUAD Records. Wysłuchali taśmy i … Magia, umowa została zawarta natychmiast. MGM wydało singiel zatytułowany „Smokey Joe’s”, który zyskał dużą popularność ale hitem nie został. Na Boga, sprzedaliśmy album, pomimo, że nie mieliśmy hitu. Dzięki za wysłuchanie”.


Jedyny album Douglas Fir został wydany w 1970 roku pod tytułem „Hard Heartsingin'”. Pozornie jest to hard rockowa rzecz z domieszką bluesowych akcentów gdzieniegdzie zabarwionych psychodeliczną nuta. Można rzecz, że takich płyt powstawało w tamtym czasie mnóstwo. Więc w czym rzecz?
Otóż umiejętnie zaaranżowane instrumenty dęte pojawiające się w poszczególnych fragmentach strącają ścieżki w zupełnie innym kierunku. Posłuchaj początku płyty i tytułowego nagrania. Mocny głos perkusisty Douga Snidera, płonąca gitara, w tle smyczki a do tego barokowe organy i rytmiczne ściany tworzą oryginalny zestaw dźwięków. Jedyny cover znajdujący się na płycie to pełna uroku ballada „Jersey Thursday”, Donovana. To czysta melancholijna psychodelia zgrabnie ułożona przez piękny układ instrumentów dętych. Wspaniały „I Didn’t Try” oddycha bluesowymi akcentami, które przywodzą na myśl dokonania innej amerykańskiej grupy Vanilla Fudge. Hammondy tworzą wspaniałą atmosferę a delikatne piętno basu uwodzi nas w nieznane strony. Kurczę to naprawdę wspaniały numer! Podobnie jak kolejny „Early In The Morning Rain” płynący w jazzowo bluesowych klimatach kreśli formy, które docierają do nas powodując miłe uczucia.
Ostrzejsza „New Orleans Queen” i „Moratorium Waltz” optymistycznie suną z niezbędną siłą z wyróżniającym się wokalem Snidera i dęciakami ukrytymi w cieniu.
Smokey Joe’s” singiel, który miał wiele promocji w podziemnych radiach, doczepia soulowe klimaty, świetnie prowadząc rytmiczną jazdę.
Kolejny utwór różni się od reszty. Ze swoimi aranżacjami instrumentów dętych „Comin’ Back Home” bliższy jest dokonaniom solowym Scotta Walkera. Ale to bardzo psychodeliczna ścieżka, która ma smutny i dziwny urok. „21 Years” kończący album jest powrotem do ostrej psychodelicznej fazy, w pełni wykorzystującej Hammondy i gitary.
Muzyka Douglas Fir kipi energią zamieniając miękkie psychodeliczne terytorium w masywniejsze dźwięki, tworząc przy tym wyjątkowe soulowe emocje i napędzając utwory mistycznym klimatem.
No cóż, mamy tu kolejny zespół z kolejną świetną płytą, któremu nie udało się. Ale tak naprawdę ta muzyka zasługuje na lepszy wstrząs w branży muzycznej.


niedziela, 4 sierpnia 2019

CREAM - Disraeli Gears /1967/


1. Strange Brew (Eric Clapton, Felix Pappalardi, Gail Collins Pappalardi) - 2:46
2. Sunshine of Your Love (Clapton, Jack Bruce, Pete Brown) - 4:10
3. World of Pain (Pappalardi, Collins) - 3:03
4. Dance the Night Away (Bruce, Brown) - 3:34
5. Blue Condition (Ginger Baker) - 3:29
6. Tales of Brave Ulysses (Clapton, Martin Sharp) - 2:46
7. Swlabr (Bruce, Brown) - 2:32
8. We're Going Wrong (Bruce) - 3:26
9. Outside Woman Blues (Blind Joe Reynolds, arr. Clapton) - 2:24
10.Take It Back (Bruce, Brown) - 3:05
11.Mother's Lament (Traditional, arr. Clapton, Bruce, Baker) - 1:47

*Ginger Baker - Drums, Vocals
*Jack Bruce - Bass, Harmonica, Keyboards, Vocals
*Eric Clapton - Guitar, Vocals


Cream czy trzeba ich przedstawiać? Ano właśnie.
Będącym jednym z pierwszych „power trio” zespół Cream połączył genialny potencjał trzech najwybitniejszych muzyków lat sześćdziesiątych, tworząc coś wspaniałego i nowatorskiego. Eric Clapton znany z występów w The Yardbirds oraz u boku Johna Mayalla, zaproponował grupie legendarne, jedwabiste bluesowo-rockowe linie gitary. Obsługujący odpowiednio bas i perkusję, Jack Bruce i Ginger Baker byli jedną z najgorętszych sekcji rytmicznych w branży. Wyjątkowe połączenie bluesowych wycieczek Claptona i jazzowych wpływów Bruce’a i Bakera stworzyło nowy rodzaj psychodeliczno rockowych sensacji. Świat muzyczny już nigdy nie był taki sam. I to właśnie jest zasługą tych trzech panów.
Disraeli Gears”, to drugi album tego wspaniałego trio, jest też prawdopodobnie najlepszym przykładem tego wszystkiego, co uczyniło zespół tak wspaniałym. Wszelkie słabości, które zostały ujawnione w swoim debiucie „Fresh Cream”, tutaj zostały naprawione, tworząc pakiet wypolerowanych kanałów snujących się z minuty na minutę.
Być może jedną z największych wad Cream była ich nieudolność pisania piosenek. Instrumentacja i wyczucie chwili były zawsze doskonałej jakości, jednak trzeba przyznać, że jako autorzy piosenek wiele pozostawiali do życzenia.
Na szczęście na „Disraeli Gears” zespół otrzymał pomoc autora tekstów Pete’a Browna. To dzięki niemu oraz opartej na świetnej pracy producenta Felixa Pappalardiego, Cream zdołał przedstawić to, co jest najlepszym materiałem w ich karierze.
Słuchając tych nagrań możemy zauważyć jak daleko zespół przeniósł się od tradycyjnego dwunastobarowego bluesa na terytorium rocka psychodelicznego.
Tutaj psychodeliczne wibracje wprawdzie zmieszane są z bluesowymi odcinkami ale pachnie to oryginalnością a do tego zaskakująco prowadzi do łatwego odbioru. Oczywiście można argumentować, że charakterystyczny ślad który tutaj zostawili jest zauważalny na innych płytach zespołu ale mówimy tutaj o jednym z najbardziej oryginalnych zespołów lat sześćdziesiątych, który nie bal się eksperymentować z muzyką i technologią muzyczną tamtych czasów, zachowując jednocześnie urok brytyjskiej sceny muzycznej.
Legendarny „Sunshine Of Your Love” posiada cudowny riff, podobnie jak i brzmienie. Tak naprawdę nie tylko praca na gitarze i linia basu sprawiają, ze utwór jest wyjątkowy. Tutaj dochodzi perkusja Bakera, która oszczędza utwór i uwypukla zniekształcone solo Claptona. Legendarne solo. No ale skoro jest się Claptonem („Bogiem gitary”) to dlaczego nie pokazać tego.
Strange Brew” to otwierający płytę kawałek będący niesamowitym psychodelicznym bluesem. A sięgając głębiej mamy tajemnicze „Dance the Night Away”, w którym harmonie wokalne suną w głąb skrytej jaskini oświetlonej jasnym promieniem gitarowych dźwięków. „World of Pain” i „We’re Going Wrong” prawie tracą wszelkie ślady rytmu dzięki eterycznym melodiom, które przenoszą słuchacza wprost w niebo pełne chmur. „Blue Condition” pozwala Bakerowi wypełnić nieco głupkowatą rolę perkusisty, którą w tamtych czasach grali także inni Brytyjczycy, Ringo Starr i Keith Moon. No i nie sposób przejść obojętnie obok wspaniałego „Tales of Brave Ulysses”, otwierającego drugą stronę albumu z wielkim hukiem. To najbardziej tajemniczy utwór, który zdaje się przenosić słuchacza w czasie, opowiadając mu opętaną historię. Pełen pasji wokal Bruce’a wzmocniony zostaje przez wah-wah Claptona. Uwielbiam to. „SWLABR” to kolejna solidna piosenka, ze słodkim gitarowym solem i rockową linią basu. „Take It Back” oraz „Outside Woman Blues” to tradycyjne bluesowe kawałki, wspaniałe, wspierające album leniwą i zrelaksowaną atmosferą.
Natomiast „Mother’s Lament” pokazuje, że zespół okrzykniętym przez dziennikarzy supergrupą wszech czasów nie traktuje tego zbyt poważnie.
Jeśli chcesz wybrać się na wycieczkę po cudownym szlaku, który brzmi i smakuje jak ten dziwny napar z lat sześćdziesiątych, wskakuj dalej i słuchaj tego albumu.
Ale uważaj, bo „Disraeli Gears” jest niebezpieczne, ponieważ jest tak formalnie doskonały, bez żadnych słabych ścieżek, ze wydaje się to takie proste. I jak leci ta muzyka to nie zatrzymasz jej, porwie cię i uniesie, trzymając ponad gwiazdami aby dzień nie dotarł i nie zabrał tych dźwięków ku przestrzeni.