środa, 28 grudnia 2016

JULY - July /1968/


1. My Clown (Peter Cook) - 3:25
2. Dandelion Seeds (Tom Newman) - 3:20
3. Jolly Mary (Peter Cook)  - 2:22
4. Hallo To Me (Tom Newman)  - 3:00
5. You Missed It All (Tom Newman)  - 2:52
6. The Way (Tom Newman)  - 3:29
7. To Be Free (Peter Cook)  - 2:51
8. Move On Sweet Flower (Tom Newman)  - 3:28
9. Crying Is for Writers (Tom Newman)  - 2:36
10.I See See (Peter Cook)  - 2:42
11.Friendly Man (Peter Cook)  - 3:11
12.Bird Lived (Peter Cook)  - 2:37


*Tony Duhig - Lead Guitar, Organ
*Jon Field - Flute, Keyboards
*Chris Jackson - Drums, Organ
*Alan James - Bass
*Tom Newman - Vocals, Guitars


Sztuką muzyki psychodelicznej jest stworzenie czegoś, co jest senne, ulotne, prowadzące do wnętrza naszego umysłu. To stworzenie podróży na jawie, która kieruje nas w stronę ciemnej gwiazdy. To śpiew, który nadchodzi z więzienia umysłu, to głos odśpiewujący modlitwy, które przetrwają na Ziemi. Nie kości historii lecz śpiew, którego oczy jaśnieją na niebiosach gdzie rakiety mkną by zabrać nas do domu.
Niewątpliwie jednym z Św.Graali muzyki mającej wpływ na stany naszej świadomości jest debiutancka i jedyna płyta brytyjskiej formacji July. Grupa pochodziła z Londynu i działała niespełna jeden rok. Managerem grupy był Spencer Davis, który związał zespół z niewielką wytwórnią płytową Major Minor dla której w 1968 roku została nagrała jedyna płyta.
Niestety jak to już nie raz bywało mimo początkowych sukcesów wytwórnia Major Minor nie zadbała o promocję płyty i sfrustrowani członkowie zdecydowali o jej rozwiązaniu.
John Field i Tom Duhig założyli progresywną grupę Jade Warrior a Tom Newman został inżynierem dźwięku i w tej roli wystąpił m.in. na płycie Mike’a Oldfielda „Tubular Bells”.
Jedyny lp zespołu znany jest pod nazwą „July” i zawiera muzyki utrzymaną w atmosferze pierwszej płyty grupy Pink Floyd. Ale jest to tylko ten sam klimat balansujący pomiędzy undergroundem a psychodelią. Dwanaście utworów, które znalazły się na krążku to dwanaście krótkich, pociągających podróży w pełen ocean psychodelicznych dźwięków. Muzykom udało się uchwycić charakter i istotę tego co działo się wtedy w latach 60-tych.
Atmosfera totalnego luzu, kreowanie własnej osobowości, eksperymenty z podróżą do bram umysłu owocuje piosenkami jakie zespół nagrał na swoją płytę.
July sięga głęboko w to co się dzieje wokół nich. Pomimo krótkości piosenek materiał jest bardzo trippy ot choćby utwory „Dandelion Seeds” czy „My Clown”.  Może trochę brakuje jakiegoś jammującego nagrania tym bardziej, że czuć w niektórych numerach zalążek owego. Wiele utworów mających w sobie melancholię, przedstawionych jest w kontekście psychodelicznej aury smutku i nostalgii. Dzięki wykorzystaniu egzotycznych instrumentów takich jak tabla, konga czy sitar podróżujemy w orientalne strony wszechświata. Kwasowa gitara odgrywa w utworach podstawową funkcje i nie są to tylko solówki ale rytmiczne podejścia co chwile wprowadzają jakieś zmiany. Wszystkie piosenki są interesujące a dość skomplikowane rytmy tylko potęgują podróż w głąb naszej myśli.

Szkoda, że zespół zdołał nagrać tylko jeden krążek ale jeśli szukasz tajemniczych muzycznych wibracji to posłuchaj sobie July bo jest to wystarczająco dobry album aby go znać.




czwartek, 22 grudnia 2016

THE DOORS - Waiting For The Sun /1968/


  1. "Hello, I Love You" – 2:14
  2. "Love Street" – 2:53
  3. "Not To Touch The Earth" – 3:56
  4. "Summer's Almost Gone" – 3:22
  5. "Wintertime Love" – 1:54
  6. "The Unknown Soldier" – 3:25
  7. "Spanish Caravan"– 3:03
  8. "My Wild Love" – 3:01
  9. "We Could Be So Good Together" – 2:26
  10. "Yes, the River Knows" – 2:36
  11. "Five To One" – 4:26
Jim Morrison
Ray Manzarek
Robby Krieger
John Densmore

Trzecia płyta grupy The Doors została nagrana w najbardziej burzliwym okresie we współczesnej historii Stanów Zjednoczonych. Gdy zespół pracował nad „Unknown Soldier” Pentagon poinformował, że w Wietnamie zginęło 6500 żołnierzy amerykańskich. Nagonki, obławy, płonące dzielnice, dziesiątki zabitych i rannych – te obrazy wstrząsnęły Ameryką. Protestująca przeciwko wojnie wietnamskiej młodzież odnalazła wyrazicieli swojego gniewu podczas dynamicznych spektakli zespołu The Doors. 
„Nieznany żołnierz walczy, telewizja podaje wiadomości, nieżywe dzieci, kule roztrzaskują głowę w hełmie. Już po wszystkim, wojna się skończyła.” Utwór wyłania się z porannego brzasku we mgle, czuć że zaraz zacznie się akcja. Niestety nieudana. Nieznany żołnierz został złapany i postawiony przed plutonem egzekucyjnym. Nic się nie dało już zrobić. Wojna się skończyła. Lider zespołu Jim Morrisom wyśpiewując ten tekst szybko zrozumiał, że któregoś dnia okrzyknięty zostanie przez konserwatywną część społeczeństwa wrogiem publicznym. 
Płyta „Waiting For The Sun” została nagrana w 1968 roku. Jedna stronę lp. miała wypełniać kompozycja „Celebration Of The Lizard” jednak Morrison zwlekał z jej wydaniem i w końcu zespół zdecydował się upublicznić tylko fragment większej całości. „Not to Touch the Earth” zaczyna się złowrogim pochodem klawiszy Manzarka odzwierciedlającym tekst Morrisona: „Żeby nie dotykać ziemi, nie widzieć słońca, Żeby nic nie zostało do roboty, nic tylko biec, biec i biec.” Utwór utrzymany jest w pewnej psychodelicznej barwie z kwasowymi wstawkami gitary Kriegera oraz szaloną jazdą Manzarka na organach aby na zakończenie przynieść nam trochę optymizmu: ”Obudź się dziewczyno, jesteśmy już prawie w domu.”
Album otwiera piosenka „Hello, I Love You”, która wydana na singlu osiągnęła pierwsze miejsce na listach. Pomimo popowego brzmienia żwawo zakręcone organy Manzarka sprawiają, że słucha się tego z przyjemnością. Tym bardziej, że już zaraz lądujemy na ulicy Miłości, swawolnej balladzie z ładnym refrenem i bardzo luźną melodią. Sentymentalne zakończenie tylko jeszcze bardziej ozdabia ten utwór. 
„Ona mieszka na ulicy miłości, włóczy się długo po ulicy miłości. Ma dom i ogród, chciałbym zobaczyć co tam się dzieje.” 
W ogóle większość utworów na płycie ma charakter psychodelicznej ballady.
Jakaż nostalgia panuje w utworze „Summer’s Almost Gone”- jednym z najpiękniejszych numerów na płycie. Pięknie współgra tekst z linią melodyczną. 
„Lato już niemal odeszło, prawie odeszło. Przeżyliśmy piękny czas, ale on już przeminął.” Morrisom mający może dość już rewolty ucieka na inny kontynent aby znaleźć nowe horyzonty. Utrzymana w klimacie flamenco „Spanish Caravan” zabiera nas do Andaluzji. Wspaniała praca gitarzysty w utworze powoduje lot na polami dojrzewającej pszenicy a klawisze Manzarka nieśmiało pytają lub stwierdzają „Przecież wiem, że możecie mnie wziąć.” To miał być kolejny singiel. Szkoda.
Wykorzystanie instrumentów takich jak klawesyn w „Wintertime Love” czy nawet utwory zaśpiewane a cappela „My Wild Love” czynią muzykę jeszcze bardziej intrygującą. Właśnie słuchając „Waiting for the Sun” możemy z lubością wsłuchiwać się w grę muzyków, która jest naprawdę interesująca. 
A Morrison? Nie byłby sobą gdyby nie ostrzegał i prowokował: ”Minęły dni twojego balowania dziewczyno, zapada już noc. A ty spacerujesz sobie z kwiatem w dłoni. Chcesz mi wmówić, że nikt cię nie rozumie, a oddasz swój czas za garść miedziaków.” 



piątek, 16 grudnia 2016

THE GOLDEN DAWN - Power Plant /1967/


1. Evolution - 3:28
2. The Way Please - 5:08
3. Starvation - 2:52
4. I'll Be Around - 3:00
5. Seeing Is Believing - 2:21
6. My Time (Jimmy Bird, Bill Hallmark, George Kinney- 3:50
7. A Nice Surprise (Bill Hallmark, George Kinney, Bobby Rector) - 2:51 
8. Every Day - 3:59 
9. Tell Me Why - 2:07 
10.Reaching Out To You (Bill Hallmark, George Kinney) - 2:37 


*George Kinney - Vocals, Guitar
*Tom Ramsey - Lead Guitar
*Jimmy Bird - Rhythm Guitar
*Bill Hallmark - Bass
*Bobby Rector - Drums


Hermetyczny Zakon Złotego Brzasku to nazwa ezoterycznej nauki i filozofii, której to gorącym zwolennikiem był George Kinney. Zakon ten powstał ze spotkania dwóch wielkich kultur starożytności, egipskiej i greckiej. Najwcześniejsze korzenie leżą w astronomicznych, duchowych tradycjach Sumeru. W Grecji wczesne nauczanie mądrości znalazło drogę do szkoły Pitagorasa. Zakon przeciwny jest tradycji kościoła katolickiego a jest częścią tajnego kręgu okultystycznego, który miesza się z innymi ruchami i praktykami okultystycznymi. Hermetyczny Zakon Złotego Brzasku został założony w 1888 roku w Londynie. Przyznaje on, że istnieje wiele bogów, ale uczy że, te bóstwa są różnymi formami scalonymi w jeden Byt. „Daliśmy wam hermetyczne Nauczanie natury wszechświata-wszechświat jest natury duchowej czyli zawartej w duchu wszystkich.”
Ponieważ wszystko jest duchowe, to drgania także. Wszystko wibruje pomiędzy gęstymi cząsteczkami fizycznymi a za pośrednictwem etapów duchowych dochodzi aż do najwyższej duchowej tradycji. Na podstawie tych mistycznych tradycji George Kinney zinterpretował muzycznie te nauki.
Założył zespół muzyczny, który nazwał The Golden Dawn. 
Grupa podpisała kontrakt z International Artist IA, stajnią w której w tym samym czasie zadomowiła się inna legenda teksańskiej psychodelii The 13th Floor Elevators. 
Kto był pierwszy? Nie sposób ustalić. Stylistycznie zespoły były bardzo zbliżone do siebie. Ale nie do końca. Folkowo kwasowe utwory Kinneya różnią się od numerów grupy Roky Eriksona.
Zespół Golden Dawn powstał w 1966 roku w Austin a płyta „Power Plant” została wydana w 1967 roku i jest jedną z legendarnych pozycji psychodelicznej muzyki z Teksasu.
Już od pierwszych taktów utworu „Evolution” szykuje nam się kolejna podróż do wnętrza własnego umysłu. Solidne granie czasami wzbogacone sfuzzowaną gitarą oparte na bluesie i folku tworzy ten niedoceniony w tamtym czasie album. Słychać tu jeszcze echa garażowego grania ale wszystko to ewoluuje już w kierunku przejrzystego dźwięku, harmonii wokalnych i ładnych melodii. Hipnotyczny początek utworu „Evolution” z dzwonami i chwytliwym refrenem wynurza nas z wodnych krain i pociąga ku jaśniejszym otchłaniom.
W „This Way Please” bardzo nastrojowym numerze głos Kinneya przeplatany jest świetna partią gitary rytmicznej, która trzyma cały numer. Klasykiem na płycie jest utwór „Starvation” –szalona gitara, stały, prosty rytm i znowu wyróżniający się głos Kinneya, który śpiewa tu z prawdziwą pasją. Bluesowe zadziorne granie znajdujemy w kolejnym numerze „I’ll Be Around” a w „My Time” mamy nieco rytmów The Beatles ale w wykonaniu oczywiście bardziej garażowym a krótka ależ jaka solówka powoduje uchylenie kapelusza z głowy. Wyróżniające się tajemniczą aurą „Tell Me Why” oraz „Everyday” to kolejne świetne piosenki z których kwasowa gitara czyni najbardziej psychodeliczne numery na płycie. Składające się z wielu elementów dźwięki szybują ponad oceanem aby w końcu skupić się na pojedynczej linii horyzontu. I wreszcie utwór „Reaching Out To You” swoiste pożegnanie płyty i zespołu ale sprawia ono, że jeszcze chcę więcej… i więcej…

„Power Plant” grupy Golden Dawn to naprawdę znakomity album, to jest perła, którą pozostawiły nam lata sześćdziesiąte. Myślę, że dla każdego fana amerykańskiej muzyki psychodelicznej to jest pozycja obowiązkowa.




piątek, 9 grudnia 2016

GRATEFUL DEAD - Shakedown Street /1978/


  • Good Lovin' (Resnick/Clark)
  • France (Hart/Weir/Hunter)
  • Shakedown Street (Garcia/Hunter)
  • Serengetti (Hart/Kreutzmann)
  • Fire On The Mountain (Hart/Hunter)
  • I Need A Miracle (Weir/Barlow)
  • From The Heart Of Me (D. Godchaux)
  • Stagger Lee (Garcia/Hunter)
  • All New Minglewood Blues (Tradition arr. Bob Weir)
  • If I Had The World To Give (Garcia/Hunter)
  • Jerry Garcia - guitar, vocals
  • Donna Godchaux - vocals
  • Keith Godchaux - keyboards
  • Mickey Hart - drums, percussion
  • Robert Hunter - lyrics
  • Billy Kreutzmann - drums, percussion
  • Phil Lesh - bass, vocals
  • Bob Weir - guitar, vocals

  • Additional musicians;
  • Jordan Amarantha - percussion
  • Matthew Kelly - harp
  • Steve Schuster - horn (on From The Heart Of Me)
Rok 1978 wyróżnił się w karierze zespołu dwoma wydarzeniami. 
We wrześniu doszedł do realizacji wielki koncert pod piramidami w Egipcie. Już dwa lata wcześniej Phil Lesh nosił się z zamiarem takiego występu jednak Bill Graham promotor trasy nie miał czasu zająć się tym tematem. Próba zagrania koncertu w miejscu które ma tajemniczą moc oddziaływania na ludzi „chodziła” Leshowi już od dawna po głowie. W grę brany był pod uwagę wielki mur chiński jednak ze względów politycznych nie było możliwości przeprowadzenia tam koncertu. Oczywiście piramidy miały pierwszeństwo. Lesh: ”Szukałem miejsca, które ma moc zachowaną od starożytnych czasów. Piramidy są jakby oczywistym wyborem takiego miejsca ponieważ na pewno istnieje tam dawna prehistoryczna moc.” Lesh skontaktował się z profesorem Uniwersytetu Egipskiego w Bejrucie, Joe Malonem, który miał kontakty z rządem egipskim. Lesh podkreślał, że grupa zagra za darmo a dochód z koncertów przeznaczy do Departamentu Starożytności. 
Koncerty odbyły się we wrześniu a zatytułowane były jako The Gizah Sound and Light Theatre. 
Co ciekawe w trakcie tych występów uwolniona została prehistoryczna moc, w trzecim dniu 16 września podczas koncertu nastąpiło zaćmienie księżyca co tylko dodało dramaturgii całemu przedsięwzięciu. Drugim wydarzeniem roku 1978 było nagranie i wydanie kolejnego już dziesiątego albumu w historii grupy.
„Shakedown Street” został nagrany latem a wydany 15 listopada 1978 roku. Producentem nagrań był słynny muzyk grupy Little Feat, Lowell George.
Dwa wielkie standardy zespołu znalazły się na tym albumie. Tytułowy, zagrany w rytmach funky, mocno bujający z świetną solówką Garcii oraz napisany przez duet Hart/Hunter „Fire on the Mountain”. 
Mamy tutaj również pieśń napisaną przez Donne, bardzo relaksującą utrzymaną w rytmach boogie a zatytułowaną „From the Heart of Me”.  
„I Need A Miracle” i „Stagger Lee” to utwory bardzo wpasowane w klimat płyty. Płyty, która momentami ociera się o bardzo melodyjne rytmy. To jest jak jazda w słonecznym klimacie Kalifornii docierająca do brzegów oceanu. A całość kończy stonowana, spokojna ballada przypominająca nam, że po dniu nadchodzi ciepła noc. „If I Had the World to Give” zaśpiewana przez Jerry’ego wtacza nas w morskie fale nocnej przejażdżki i spokojnie zanurzamy się w nie szukając morskiego dna. „Shakedown Street” natomiast to pięć minut najbardziej sztywnych rytmów jakie zespół wymyślił do tej pory. Po mistrzowsku chodzi tutaj bas, Lesh jest prawdziwą gwiazdą, do swojego stylu dodaje ciężkie, tłuste pochody a dwóch panów grających na bębnach potęguje to nagranie stosując swoje twarde bity. I jeszcze gitara Jerry’ego niewymuszenie wpasowana w te funkujące rytmy skłania to nagranie do miana jednego z najlepszych z drugiej połowy lat 70-tych. Zaskoczeniem pozytywnym jest utwór napisany przez perkusistę Harta. Znany z występów na żywo „Fire on the Mountain” łączony był z numerem „Scarlet Begonias” co jest o tyle dziwne, że oba te utwory maja inne metra i nie powinny do siebie pasować. Ale tak nie jest. Muzyczni geniusze z Grateful Dead umiejętnie połączyli te dwa eposy w jedność. Jedne z mocnych punktów koncertowych zespołu.
I tą ociekającą rytmami, melodiami i funkującą zabawą płytą grupa powoli kończyła
lata 70-te. No nagrała jeszcze jeden lp na zakończenie dekady ale o nim będzie już za miesiąc.






sobota, 3 grudnia 2016

THE ZOMBIES - Odyssey and Oracle /1968/



1. Care of Cell 44
2. A Rose for Emily
3. Maybe After He's Gone
4. Beechwood Park
5. Brief Candles
6. Hung up on a Dream
7. Changes
8. I Want Her She Wants Me
9. This Will Be Our Year
10. Butcher's Tale (Western Front 1914)
11. Friends of Mine
12. Time of the Season

- Colin Blunstone - Vocals.
- Rod Argent - Organ, Piano, Mellotron, Lead-Vocals.
- Paul Atkinson - Guitar, Vocals.
- Chris White – Bass, Vocals.
- Hugh Grundy – Drums, Vocals.

Porównywanie płyty „Odyssey and Oracle” do „Pet Sounds” The Beach Boys czy do „Abbey Road” The Beatles jest raczej nie na miejscu. Po prostu płyta grupy The Zombies „Odyssey and Oracle” jest wręcz genialna. Więc nie godzę się ze zdaniem krytyków. To, że nie została tak przyjęta w swoich czasach jest winą jak to często bywa wytwórni płytowej. Nieumiejętna promocja i zachłanność oficjeli tylko przeszkodziła muzyce i zespołowi. Nic więc dziwnego, że The Zombies po nagraniu płyty rozpadł się. 
A wszystko zaczęło się w 1963 roku w St.Albans w hrabstwie Hertfordshire gdzie pięciu przyjaciół założyło razem zespół. Byli to Rod Argent, Colin Blunstone, Paul Atkinson, Hugh Grundy i Paul Arnold, którego po kilku tygodniach zastąpił Chris White. W styczniu 1964 roku kwintet wygrał lokalny konkurs „Herts Beat”, w którym główną nagrodą był kontrakt nagraniowy z wytwórnią Decca. Debiutancki singiel The Zombies „She’s not There” odniósł ogromny sukces. W Anglii dotarł do 12 miejsca listy przebojów natomiast w Stanach osiągnął miejsce drugie. Pełne rozmachu organy Argenta połączone z lekko zdyszanym głosem Blunstone’a utworzyły niezwykle atrakcyjne brzmienie. Kolejne single utrzymane były w podobnej konwencji. Na pierwszym planie istniał Argent i Blunstone.
Drugi lp zespołu The Zombies „Odyssey and Oracle” powstał w 1968 roku i niestety był to końcowy akord tej grupy. Powstała płyta fascynująca i przebijająca inne pozycje z tamtych lat. 
Majstersztyk psychodelicznego popu.
„Good Morning to You” tak swoim pełnym senności i zadumy głosem zaprasza nas Blunstone do tej pełnej niespodzianek uczty. Pełna szczęśliwości muzyka otwiera nam drogę na drugą stronę lustra. 
A co tam mamy? 
Melancholijny i bardzo kameralny nastrój towarzyszy nam od pierwszych dźwięków. Psychodeliczny blask utworów pozwala dotknąć nam chmur. Swingujący Londyn otwiera nam swoje drzwi. 
Puk, puk i już jesteśmy na Carnaby Street. A tu co? O proszę! Ulica mająca niezliczoną ilość boutiqów i zadziwiająca swoją atmosferą świetnie oddaje klimat płyty grupy The Zombies. 
Uwaga! powalający dandys w garniturze w paski z nieodłączną laską i melonikiem spaceruje sobie bez zobowiązań i rozmyśla o pięknej Emily. 
No właśnie smutna pełna słodkości melodia w „A Rose For Emily” tworzy drugi numer na płycie. Bogate harmonie w „Brief Candles” czynią z tego utworu niezwykle poruszający moment.
„ Hang  Up On a Dream” z dominującym brzmieniem melotronu czyni ten utwór fenomenalnym i  niewyobrażalnie wręcz poruszającym swoim dramatyzmem. Mająca dziwną, tajemniczą aurę piosenka „Beechwood Park” dodaje tylko uroku tym nagraniom a przepiękna psychodeliczna ballada „Butcher’s Tale /Western Front 1914/” zagrana jedynie z akompaniamentem organów Argenta  wywołuje dreszcze rozkoszy. I najbardziej znany numer z tej płyty „Time of the Season”. Mistrzowski popowy utwór, jeden z  najwspanialszych w historii muzyki.
Niestety płyta „Odyssey and Oracle” przepadła w powodzi innych wydawnictw tamtych lat. Rozgoryczenie muzyków było na tyle duże, że zespół The Zombie rozpadł się.
A płyta. To jest arcydzieło psychodelicznego popu i jestem szczęśliwy, że mogę sobie jej słuchać kiedy tylko mam na to ochotę.




niedziela, 27 listopada 2016

DAVID CROSBY - Lighthouse /2016/


1.   Things We Do for Love
2.   The Us Below
3.   Drive Out to the Desert
4.   Look in Their Eyes
5.   Somebody Other Than You
6.   The City
7.    Paint You a Picture
8.    What Makes It So
9.    By the Light of Common Day

David Crosby  - acoustic guitar, vocals
Michael League  - vocals, bass, acoustic guitar
Becca Stevens  -  vocals
Cory Henry  -  organ
Bill Laurence  -  piano
Michelle Willis  - vocals


Świat się zmienia. Gna do przodu. Nawet nie wiesz kiedy wczoraj jest już daleką przeszłością. Obojętnie gdzie spojrzysz tego już nie ma. Jest tylko pęd, pęd ku krańcowi. To pewnie będzie jeszcze przyspieszać. Będzie rozpierało się aby móc jeszcze szybciej biec. Tak, świat się zmienia w zastraszającym tempie. W epoce dehumanizacji i braku czasu jednostka powoli zatraca swoje ja i czyni się workiem pełnym reklam. A jeszcze nie tak dawno ideały kierowały naszymi poczynaniami. Nostalgiczne patrzenie w zachodzące słońce doprowadzało do dreszczu rozkoszy. Dotknięcie pyłku na wietrze uspokajało nasze pragnienia. Wielu ludziom świat ucieka i nie wszyscy chcą i pragnął go dogonić. 
Najnowsza płyta Davida Crosby’ego zatytułowana jest „Lighthouse” i została nagrana w 2016 roku. I to jest płyta, którą Crosby ukazuje nam, że jeszcze można spojrzeć za siebie, że jeszcze można uchwycić ten ulotny posmak Lata Miłości. Nostalgia przemawiająca za tamtymi latami jest wszechobecna w najnowszym dziele tego wielkiego amerykańskiego muzyka. Tym razem dostaliśmy muzykę na poły akustyczną czasami nawiązującą do dokonań wielkiej czwórki Crosby, Stills, Nash and Young. Delikatny podkład muzyczny czy to pianina czy też organ tylko potęguje nastrój pewnej zadumy i melancholii. Gdzie to pokolenie Woodstock, które goniło jasny promień słońca aby dosięgnąć gwiazdy w kalejdoskopie tęczy. 
Gdzie ta siła flower power gdy tylko wystarczyło chcieć i wszystko było możliwe? Tego nam brakuje, tego brakuje Crosby’emu. Ta muzyka za tym tęskni i nieśmiało spogląda za siebie 
To jest powrót do korzeni, do pierwszych wspólnych nagrań z The Byrds. To jest powrót do czasów młodości. Dotknij tęczy i już będziesz po drugiej stronie. Wyciągnij ręce a barwy miłości wciągnął cię do odwiecznego kalejdoskopu barw. 
A wszystko zaczyna się od „Things We Do For Love” przepięknej ballady o miłości. Crosby śpiewa w tym numerze, zresztą podobnie jak na całej płycie bardzo spokojnie jego wokal jest pełen zadumy i nostalgii. Mistyczna jazda

w utworze „Driver Out Of  the Desert” przypomina inną jego płytę, debiut. Zresztą odnośników do pierwszej płyty odnaleźć możemy więcej czy to w „Paint You a Picture” czy w „What Makes It So”. Płynie sobie ta muzyka spokojnie na falach melancholii i refleksji nad tym czego już nie ma. „Lighthouse” zadziwia swoją prostotą, swoim folkowo psychodelicznym brzmieniem. To jest bardzo dobra muzyka wykonana przez jednego z najbardziej fundamentalnych muzyków Ameryki. 
Spojrzyj wstecz wraz z Davidem i stań choć na chwilę na drugim brzegu tęczy bo warto.



środa, 23 listopada 2016

HUMAN INSTINCT - Burning Up Years /1969/


1 Blues News 
2 Maiden Voyage
3 Fall Down
4 I Think I'll Go Back Home
5 Ashes and Matches 
6 You Really Got Me 
7 Burning Up Years 

Maurice Greer - drums, vocal
Billy "TK" Te Kahika - guitar
Peter Barton - bass

Wszystko zaczęło się od grupy Four Fours założonej pod koniec lat 50-tych przez perkusistę Trevora Spitza. Przemiana na Human Instinct miała miejsce w 1966 roku kiedy Spitz zdecydował się odejść od zespołu a reszta muzyków postanowiła wyruszyć do Anglii aby sprawdzić co w trawie piszczy. Spitza zastąpił dziewiętnastolatek Maurrice Greer, który już od pięciu lat bębnił we własnych kapelach. Zespół odbył trasę po północnej Anglii wraz z grupą Small Faces a następnie podpisał kontrakt płytowy z Deram Records na nagranie singla „A Day In My Mind’s Mind”  o którym angielski krytyk Jon Savage pisał : ”Niewyregulowana gitara w stylu raga połączona z kilkoma głosami zatarła granice między rzeczywistością a tym co jest poza nią.” 
W tym czasie na głowę Greera spadła propozycja grania w nowej kapeli Jeffa Becka jednak perkusista odrzucił ją i zadecydował o powrocie na ojczysta wyspę. Przebywając już w Auckland z powrotem w Nowej Zelandii Greer stworzył nowe wcielenie Human Instinct. Występując jako trio grupa stała się jedną z największych atrakcji muzycznych na Antypodach. Obok Greera znaleźli się w niej, stary przyjaciel jeszcze ze szkoły średniej, świetny gitarzysta Billy Te Kahika / znany z pseudonimu Billy TK/ oraz basista Peter Barton. Zespół był stałym rezydentem  w klubie Bo Peep Club w Auckland, na jego występy zjeżdżali fani z całej Nowej Zelandii. 
W lutym 1969 roku muzycy postanowili powrócić do Wielkiej Brytanii. Grali tam przez trzy miesiące w czasie których spotkali znanego gitarzystę z ojczystej wyspy Jesse Harpera. Harper zafascynowany grą Jimiego Hendrixa skomponował cztery utwory, które podarował zespołowi. Po występach w Anglii chłopcy wrócili do Nowej Zelandii i zarobione pieniądze zainwestowali w sprzęt nagłośnieniowy oraz oświetleniowy. Rozpoczęli również pracę na debiutancką płytą.
Płyta „Burning Up Years” została nagrana w Auckland w Astor Studios i wydana w 1969 roku. To jest ciężka psychodeliczno blues rockowa płyta mająca wiele wspólnego z muzyką The Jimi Hendrix Experience. Zaczynający album „Blues News” już robi niesamowite wrażenie a szczególnie gra gitarzysty żywiołowa i pełna ekspresji czyni z tego blues rockowego kawałka ciężki motoryczny walec, który wtłacza dźwięki do naszej głowy. I tak jest przez cały album. „Maiden Voyage” powolny wyluzowany utwór z czasem nabiera takiego tempa, że staje się klasycznym rockowym kawałkiem. Bez wątpienia jeden z najlepszych numerów na płycie. 
Z czterech utworów autorstwa Jesse Harpera najlepszy jest „Ashes And Matches”. Ciężki rockowy kawałek z niesamowitym /po raz kolejny/ solem gitarowym, które nie jest tak nachalne ale na długo zapada w ucho. Na płycie znajdują się dwa covery. Utwór Neila Younga  „Everybody Knowi His Is Nowhere” tutaj pod zmienionym tytułem „I Think I’ll Go Back Home” w wersji bluesowej bardzo spontanicznej i ciekawie zaaranżowanej oraz wielki przebój The Kinks „You Really Got Me” w wersji garażowej z gitarą na planie pierwszym. I wreszcie opus magnum tej płyty-utwór tytułowy. To jest ponad czternaście minut blues rockowej z domieszką psychodelii wariacji muzycznych z Auckland. Wielka wyobraźnia muzyczna Billy’ego TK doprowadzona jest tu do ostateczności. Na tle podkładu basowego gitara Billy’ego podnosi nastrój ciężkiej niczym nieskrępowanej jazdy prosto w bezgraniczne otchłanie kosmosu. Do tego świetnie wkomponowana perkusja Greera czyni ten utwór najlepszym jaki powstał w Nowej Zelandii.
Podczas nagrywania tego krążka Bartona wymienił Larry Waide a inżynierem dźwięku był Gary Potas oraz Wahanui Wynyard. Rok później grupa nagrała jeszcze jeden świetny lp. „Stoned Gitar”, który polecam na równi z „Burning Up Years”.





czwartek, 17 listopada 2016

BRUCE PALMER - The Cycle Is Complete /1971/


1.  Alpha-Omega-Apocalypse
2.  Interlude
3.  Oxo
4.  Calm Before The Storm

Bruce Palmer
Ed Roth /organ/
Big Black /conga/
Chester Grill /violin/
Paul Lagos /drums/
Jeff Kaplan /piano/
Richard Aplan /oboe, flute/

Podstawą egzystencji jest podróż. Podróż w głąb swojego jestestwa, dążenie do otwarcia bram podświadomości dzięki którym możemy połączyć się z wielkim bytem kosmicznym.
To jest też podróż przed siebie. Jack Kerouac pokazał nam w swojej kultowej powieści „W Drodze”, że wystarczy tylko wyjść z domu i ruszyć przed siebie aby zacząć doznawać różnego splotu wrażeń oddziałujących na nasze strumienie świadomości. 
„Jakie masz plany wobec siebie? Bo ja wiem. Idę przed siebie. Załapuję się na życie.”

Bruce Palmer jest najbardziej znany z występów w grupie Buffalo Springfield. 
To właśnie on wraz z Neilem Youngiem wyruszył pewnego dnia z Kanady do Stanów aby odnaleźć Stephena Stillsa i razem rozpocząć granie. Niestety w związku z posiadaniem marihuany władze amerykańskie deportowały Palmera z powrotem do ojczyzny a, że był on niepokorną duszą to rozpoczął pracę nad solowym albumem. „The Cycle Is Complete” ujrzał światło dzienne w 1971 roku. Jak wspomina Palmer: ”Przyszliśmy do studia MGM i graliśmy ponad dwie godziny bez przerwy. To była spontaniczna muzyka, z której trudno potem było wybrać 35 minut na album.” 
Wśród muzyków znalazł się kumpel Palmera z młodzieńczego jeszcze zespołu The Mynah Birds, Rick Matthews /pod koniec lat 70-tych bardziej znany jako Rick James/ oraz odgrywający na płycie niebagatelną rolę muzycy Kaleidoscope – skrzypek Chester Grill, perkusista Paul Lagos, grający na flecie i oboju Richard Aplan oraz pianista Jeff Kaplan.
Muzyka składająca się na album „The Cycle Is Complete” to improwizowany jazz, folk, rock i psychodelia. To cztery utwory z których „Interlude” jest krótkim łącznikiem otwierającym kolejne drzwi stanów świadomości.
„Alpha-Omega-Apocalypse” to utwór otwierający tę płytę i zaczynający się od subtelnych akustycznych wstawek Palmera i Aplana powoli rozwijających się w stronę niekonwencjonalnego jammu. Podróż pozwalająca nam penetrować własny umysł z pomocą grającego na kongach Big Blacka. Doskonałą robotę wykonuje w tym numerze Grill i jego skrzypce, które czasem stanowią tylko tło a czasem doprowadzają naszą wędrówkę do drzwi – drzwi za którymi królują rożne stany podświadomości. 
Jak pisałem już krótkie „Interlude” jest łącznikiem. Tutaj na jazzowym podkładzie swobodną formę utworu  nadaje gra Kaplana na fortepianie. Nasza podróż trwa dalej. Trzeci utwór „Oxo” rozpoczyna współgranie Aplana i Grilla, które otwiera nam kolejne wrota. Tu już zaczynamy swobodnie płynąć ku nieograniczonej żadnymi konwenansami percepcji. I nie wiadomo kiedy przechodzimy te drzwi i w ostatnim numerze „Calm Before the Storm”  jesteśmy już w pełnym, błogim strumieniu, który płynie na nieograniczone przestrzenie kosmicznego bytu. Spokojna praca Palmera na akustycznej gitarze i pojawiające się w tle organowe pasaże doprowadzają nas do idyllicznego stanu zespolenia naszej jaźni z kosmicznym pyłem. Pyłem rozsypującym się na drobniutkie cząsteczki tworzące wszechświat naszej wędrówki. 
„Jakie masz plany wobec siebie? Bo ja wiem. Idę przed siebie. Załapuję się na życie.”








piątek, 11 listopada 2016

BLUES MAGOOS - Psychedelic Lollipop /1966/



1. (We Ain't Got) Nothin' Yet (Esposito, Gilbert, Scala) – 2:18
2. Love Seems Doomed (Esposito, Gilbert, Scala) – 3:02
3. Tobacco Road (John D. Loudermilk) – 4:42
4. Queen of My Nights (Blue) – 3:05
5. I'll Go Crazy(James Brown) – 2:03
6. Gotta Get Away (Adams, Gordon) – 2:42
7. Sometimes I Think About (Esposito, Gilbert, Scala) – 4:13
8. One by One (Gilbert, Theilhelm) – 2:53
9. Worried Life Blues (Big Maceo Merriweather) – 3:45
10.She's Coming Hom (Atkins, Miller) – 2:43.  . 

*Ralph Scala - Keyboards, Vocals
*Emil “Peppy” Theilhelm – Guitar, Vocals
*Ron Gilbert – Bass, Vocals
*Mike Esposito – Guitar
*Geoff Daking – Drums, Percussion

Rok 1966 to w muzyce szalejącej na światowych scenach jeszcze rok „Revolvera” a nie „Sgt Pepper…”. To jest czas kiedy muzyka psychodeliczna jeszcze się formułowała, jeszcze powoli dojrzewała by już za chwilę wybuchnąć ogromem dźwięków powalających nas swoim brzmieniem. To czas gdy większość tych młodych jeszcze nie znanych zespołów określana była mianem rocka garażowego. 
W Ameryce te dzikie dźwięki i kolory psychodelicznej podróży umiejętnie pokazała nam grupa, która swoją olśniewająca i pulsującą jazdą tworzyła na pokładach niesamowitej energii oddziałując na zachwiane świadomości nastoletnich odbiorców.
Grający na keyboardzie Ralph Scala wraz z  basistą Ronnie Gilbertem i gitarzystą rytmicznym Emilem „Peppy” Thielhelmem byli szkolnymi kumplami z Bronxu z NY. Razem z gitarzystą Dennisem Lapore i perkusistą Johnem Finneganem założyli zespół o nazwie The Trenchcoats. Jedyny singiel nagrali pod koniec 1965 roku a następnie zmienili nazwę na bardziej znaną dla świata. 
Blues Magoos specjalizując się w elektrycznym folk rocku wkrótce rozpoczęli występy w Greenwich Village w klubie Night Owl Cafe. Jednej nocy spotkali grającego na basie Mike’a Esposito, który przewyższał chłopaków już sporym doświadczeniem na scenie. „Peppy”: Mike dołączył do nas w trakcie jednego z numerów grając na basie i poczuliśmy spory profesjonalizm bijący z jego postawy. Jakież było nasze zdziwienie gdy kończył z nami występ grając już na gitarze i to tej prowadzącej”. 
Siłą rzeczy Mike zastąpił Dennisa i powoli też rozpoczął namawiać kolegów na zmianę stylu grupy. Pomógł mu w tym niedawno zakupiony Fender Echoplex, który zaczął wykorzystywać do zabaw z obróbką taśmy. Można ją było albo opóźnić albo doprowadzić do sprzężeń
zwrotnych a te szalone dźwięki poruszać na pętli taśmy. Kiedyś dźwięk nam się po prostu nie zatrzymał jak wspomina „Peppy” tylko przesunął się na inną prędkość. Wszyscy byli tym zachwyceni a ja krzyknąłem „Wow” to jest bardzo psychodeliczne.
Psychodeliczny nie było jeszcze wtedy znanym słowem ale gdy graliśmy w Night Owl tłum entuzjastycznie reagował na nasze próby z echoplexem co skłoniło nas do używania tego słowa w stosunku do naszej muzyki.
Na początku 1966 roku ustabilizował się też skład grupy. Mike’a kumpel Geoff Daking zastąpił Finnegana na perkusji i w takim składzie Blues Magoos weszli do studia aby zarejestrować swój pierwszy album.
Na pierwszy ogień poszedł znany standard muzyki folkowej „Tobacco Road”. 
Ale jak oni to zrobili!! To jest miażdżący psychodeliczny killer . 
Jednak Shelby Singelton przedstawiciel Mercury Records potrzebował czegoś co można dać na singiel. Absolutnie cztero i pół minutowy „Tobacco Road” się nie nadawał. Ale podziemna stacja AM zaczęła to puszczać i utwór ten zrobił niesamowitą reklamę grupie. To jest główny psychodeliczny manifest zespołu. 
No dobrze a gdzie przebój? 
Jest! Otwierający płytę (We Ain’t Got) Nothin’ Yet jest właściwą piosenką na pierwszy utwór i stronę A singla. To pełen ekspresji i dynamiki numer mający magiczną siłę. Zaczyna się od pokręconej linii basu a potem dochodzą inne instrumenty i do tego brudny, pełen kurzu wokal – oto piąte miejsce na singlowej liście przebojów w 1967 roku. Co jeszcze znajduje się na „Psychedelic Lollipop”. 
Miłosna ballada „Love Seems Doomed”(LSD?) z organami Farfisa w roli głównej i zakręconą gitarą, powolny blues „Sometimes I Think About”, folkowa „Queen of My Nights”.
Cała płyta niestety trwająca tylko ponad trzydzieści minut ukazuje nam jak rodziła się garażowa psychodelia i jaką miała siłę doprowadzając czasami stan naszego umysłu do pełnego wrzenia.




piątek, 4 listopada 2016

GRATEFUL DEAD - Terrapin Station /1977/


  • Estimated Prophet (Weir/Barlow)
  • Dancin' In The Streets (Stevenson/Gaye/I. Hunter)
  • Passenger (Lesh/Monk)
  • Samson and Delilah (Traditional arr. Bob Weir)
  • Sunrise (D. Godchaux)
  • Terrapin Station:
    - Lady With A Fan (Garcia/Hunter)
    - Terrapin Station (Garcia/Hunter)
    - Terrapin (Garcia/Hunter)
    - Terrapin Transit (Hart/Kreutzmann)
    - At A Siding (Hart/Hunter)
    - Terrapin Flyer (Hart/Kreutzmann)
    - Refrain (Garcia)
  • Bob Weir - guitar, vocals
  • Phil Lesh - bass, vocals
  • Jerry Garcia - guitar, vocals
  • Donna Godchaux - vocals
  • Keith Godchaux - keyboards
  • Bill Kreutzmann - drums
  • Mickey Hart - drums

Dziewiąty album zespołu został nagrany po blisko osiemnastomiesięcznym milczeniu. Po nagraniu „Blues For Allah” drogi muzyków rozeszły się. 
Dając raptem tylko trzy koncerty w 1975 roku /ale za to jakie wspaniałe!/ zespół udał się na zasłużone wakacje. Jedynie Jerry Garcia nie próżnował i pojechał w trasę z własną kapelą Jerry Garcia Band. Wieści z obozu Grateful Dead nie były pomyślne, myślano o jeszcze dłuższych wakacjach a może nawet i…
Na szczęście niespokojne dusze muzyków-artystów zbuntowały się. Wprawdzie dopiero w czerwcu 1976 roku zespół wyruszył w trasę po Stanach ale od razu dał w danym miesiącu 18 koncertów. I tak już poszło. Dogrywanie się na trasach w 1976 roku doprowadziło do radości wspólnego grania i już na początku kolejnego roku muzycy weszli do studia nagraniowego aby nagrać kolejny album. Płyta powstawała w studiu Sound City w Van Nuys w Kalifornii a nagrywana była od lutego do maja 1977 roku. Producentem nagrań był Keith Olsen a całość wydała wytwórnia Arista
„Terrapin Station” ukazała się w lipcu 1977 roku.
Płyta zawiera sześć utworów z czego na drugiej stronie lp. zespół zamieścił tytułową  rozbudowaną kompozycję trwającą ponad szesnaście minut. 
„Terrapin Station Part 1” podzielona jest na siedem części z czego pierwsza 
„Lady with a Fan” jest smutnym wstępem do całości. Garcia i Hunter od zawsze lubili mistyczne formy i mając w sercu folkowe piosenki starali się stworzyć suitę nawiązującą do tych pierwszych dni życia, do narodzin. Całość poprzez kolejne części prowadzi nas do stacji Terrapin, stacji pełnej zadowolenia i humoru na której dwa żółwie wygrywają skoczną melodię. Tak to wygląda na okładce płyty. Muzycznie mamy tutaj jeszcze jeden zwrot. Otóż suita „Terrapin Station Part 1” zawiera bardzo symfoniczne dźwięki zbliżone do muzycznych dokonań czołowych zespołów progresywnych takich jak chociażby Yes. Praktycznie zanika w tym materiale strofa jazzowo bluesowa ale wcale to nie razi a słucha się tej nowej muzyki Grateful Dead bardzo dobrze.
Zresztą sami muzycy bardzo lubili grać tę suitę, wykonywana była na żywo 302 razy 
i to w pełnej postaci. Pozostałe utwory na lp. są jednymi z najlepszych jakie napisali 
i Bob Weir i Phil Lesh i rodzynek Donna Godchaux.
„Estimated Prophet” napisany prze Weira i Barlowa ze zwrotkami utrzymanymi w lekkiej konwencji reggae przechodzi w trakcie refrenu w niczym niekrępujący, uwolniony w przestrzeń meteor. Wyeksponowany do przodu bas Lesha świetnie integruje się z solówką Garcii.
„Passenger” Phila Lesha to żywa piosenka od początku do końca. Cały utwór jest super a refren sprawia, że świat wymyka się spod kontroli.
„Sunrise” to jest naprawdę bardzo dobra subtelna piosenka wspaniale pasująca klimatem do nagrań Grateful Dead. Wielki utwór Donny Godchaux napisany i zaśpiewany przez nią samą.
Na płycie znajduje się grany już na koncertach w latach 60-tych cover „Dancing In The Street”. Tutaj grupa nadała temu numerowi charakter disco-ale to jest disco Grateful Dead i ja to lubię oraz tradycyjna pieśń „Samson and Delilah” z Weirem na wokalu i świetną pracą Garcii na gitarze.
„Terrapin Station” ukazuje nam grupę w nowej odsłonie brzmieniowej. Na poprzednim krążku panowała jazzująca psychodelia teraz grupa zwróciła się w stronę bardziej wysublimowanych dźwięków połączonych z szaleństwami kwasowych odjazdów w stronę progresywnego rocka.
Co będzie dalej?




sobota, 29 października 2016

MYSTIC SIVA - Mystic Siva /1970/


1. Keeper Of The Keys - 4:28
2. And When You Go - 4:50
3. Eyes Have Seen Me - 3:25
4. Come On Closer - 3:24
5. Sunshine Is Too Long - 3:13 
6. Spinning A Spell - 3:26
7. Supernatural Mind - 4:16
8. Find Out Why - 5:40
9. Magic Luv - 3:24
10. Touch The Sky - 3:51
11. In A Room - 5:23

*Art Thienel - Bass, Vocals
*Dave Mascarin - Drums, Vocals
*Al Tozzi - Guitar 
*Mark Heckert - Organ, Vocals


Mystic Siva – ten legendarny psychodeliczny potwór uraczył nas tylko jedną płytą, płytą mającą potencjał kwasu pierwszej jakości. Grupa powstała w Detroit a założyło ją czterech nastolatków. Najstarszy z nich miał 17 lat. Jak oni zrobili taką muzykę?
Jedynym wytłumaczeniem są czasy w jakich żyli i to co działo się wokół ich. 
Dobrze to wykorzystali ! 
Cała płyta została nagrana w ciągu jednego dnia w V.O. Studios w Detroit.  
Niestety jak przy nisko budżetowych projektach bywa nagrania zarejestrowano niestarannie. Gitarowe popisy Tozzi’ego czasami były za bardzo cofnięte względem reszty instrumentarium a czasem były wręcz ledwie słyszalne. Ale nic to – i tak jest to wielki album, który każdy fan psychodelicznego rocka musi znać i mieć.
Al Tozzi, Art Thienel, Dave Mascarin oraz Mark Heckert tworzyli grupę Mystic Siva, która nagrała jedną płytę znaną pod nazwą „Mystic Siva” a wydaną w 1970 roku.
Płytę otwiera „Keeper of the Keys” – to grają nastolatki?!
Organy, bas i bębny pędzą jak szalone na nieco nostalgicznym wokalu a w tle gitarzysta leci obłędne solo, ekscytujący numer. No, ale cztery i pół minuty mija, to trochę za szybko.
Drugi utwór i niespodzianka. „And When You Go” to przepiękna ballada utrzymana w klimacie folkowym z niesamowitymi partiami organ. 
Wiem!, to mi przypomina „Thank You” Led Zeppelin, no wielkie wzorce, wielka muzyka.
A teraz kolejny utwór „Eyes Have Seen Me” gdzie mamy funkująca lekkość, soulowe zaśpiewy, melodyjny riff i bardzo kwasową gitarę.
I tak po kolei: ciekawy i piękny rytm perkusji powiązany z gitarą i organami w „Sunshine Is Too Long” dodaje kolorytu płycie, natomiast ciężki, psychodeliczny walec jakim jest „Supernatural Mind” czyni ten numer najlepszym na płycie. Wspaniałe solo Tozzi’ego połączone z hipnotycznym rytmem dosłownie zwala z nóg.
 Najpiękniejszym numerem jest bez wątpienia „Find Out Way” gdzie główną rolę gra trochę nastrojowe, lekkie, delikatne brzmienie Hammondów, które doprowadza do pełnego rozkojarzenia stanu umysłu. I ostatnie już trzy utwory na płycie skąpane w oparach opium jeszcze potęgują tą podróż w nieznane zakamarki duszy. Rhythm and bluesowy „Magic Luv” wyróżnia się wspaniałym, niekończącym się solem gitarzysty. Nie przestawaj Al !
A płytę kończy tajemniczy, niespokojny „In the Room”, gdzie Heckert improwizuje na organach a Mascarin deklamuje tekst, przełamywany dzikim wrzaskiem i imitacją dźwięków syreny strażackiej.

Nie sposób przejść obojętnie obok tej płyty na dodatek mając świadomość wieku muzyków, którzy nagrali ten album.