niedziela, 26 czerwca 2022

JOHN LENNON - Mind Games /1973/

 


A1 Mind Games 4:10

A2 Tight A$ 3:35

A3 Aisumasen (I'm Sorry) 4:41

A4 One Day (At A Time) 3:27

A5 Bring On The Lucie (Freda Peeple) 4:11

A6 Nutopian International Anthem 0:03

B1 Intuition 3:05

B2 Out The Blue 3:19

B3 Only People 3:21

B4 I Know (I Know) 3:56

B5 You Are Here 4:06

B6 Meat City 2:52


John Lennon - guitars, vocals

Ken Ascher - piano, Hammond, mellotron

David spinozza - lead guitar

Gordon Edwards - bass

Jim Keltner - drums

Rick Marrota - drums

Michael Brecker - sax

Sneaky Pete Kleinow - pedal steel guitar

 

John Lennon, napędzany ambicją i mający poparcie Yoko Ono, kontynuował udaną karierę solową, choć przez całe lata 70-te uwikłany był w konflikty z byłymi kolegami z zespołu. Yoko Ono, sfrustrowana niesłabnącą uwagą mediów i pogardą ze strony zrozpaczonych fanów, którzy twierdzili, że to ona była główną przyczyną rozpadu The Beatles, zadeklarowała, że zamierza odseparować się od męża. Dla Johna oznaczało to przeniesienie się do Los Angeles, podczas gdy Ono pozostała w Nowym Jorku.

A więc mamy 1973 rok, dokładnie listopad. Mniej więcej rok dzieli Lennona od pięcioletniej emerytury, po której powrócił z inspirującymi dziełami, a następnie został zastrzelony przez szaleńca.

Surowe brzmienie poprzednich dwóch albumów odeszło w niepamięć. Tak, na „Mind Games” John znów przypomniał sobie, jak pracuje się w studio. Jest to pierwszy lp, który sam wyprodukował. Przyszedłszy do studia z zestawem napisanych niedawno piosenek, z których wiele nie odnosiło się już do stanu jego emocji, musiał przerabiać niektóre z nich podczas sesji i wypróbowywać różne wersje, zanim wylądował na wersji, którą słyszymy dzisiaj. Pod względem wykonawczym Lennon jest pełen pasji i daje każdej piosence wszystko, co ma. Prawdę mówiąc, ten album ma tylko jeden prawdziwy klasyk. Mówię o utworze tytułowym. To jedna z najbardziej niesamowitych piosenek Johna. Muzyka, składająca się głównie z perkusji i refrenu, jest hipnotyzująca. Ci, którzy uważają, że Yoko była pijawką dla twórczego ducha Lennona powinni zwrócić baczną uwagę na tę piosenkę, „Mind Games” to między innymi hołd dla sztuki Yoko. John wykorzystuje prostą, powtarzającą się muzykę, aby stworzyć ten klimat, jednocześnie prosty i wymagający. Jego podejście do nagrania jest tak jak do sztuki performance, a nie piosenki. To był dar Yoko dla Johna, to było to, czego go nauczyła. Muzyka nie jest medium. To jest prostsze. Dźwięk, niezależnie od tego, jak jest wytwarzany, jest medium. Muzyka jest produktem ubocznym.

Jednak mylę się, pisząc o tylko tym jednym - klasyk.

Oto „Bring On the Lucie (Freda Peeple)”, prawdziwa piosenka Lennona, jaka tylko może być. Traktuje o prawach człowieka i podobnie jak sam album, bardzo niedoceniana. Zachowanie prostoty muzycznej trwającej przez cały utwór powoduje skojarzenie z „Give Peace A Chance”. Myślę, że gdyby Lennon nagrał ją pod koniec lat 60-tych, wywarłaby ona większy wpływ, niż to się stało. Optymistyczna linia melodyczna zachęcająca do nucenia współgra z tekstem nawołującym do zrobienia czegoś: „Nie obchodzi nas jaką flagą machasz/ Nie chcemy wiedzieć jak się nazywasz/ Nie obchodzi nas skąd jesteś, ani dokąd zmierzasz/ wiemy tylko, że podejmujesz wszystkie nasze decyzje/ Mamy do ciebie tylko jedną prośbę/ Kiedy przemyślasz sprawy, powinieneś coś zrobić”.

Pośród zamętu i niepokoju dominującego w całym tym zbiorze, jedynym ideałem, któremu John Lennon pozostaje zdecydowanie oddany, jest jego oddanie do odsuniętej żony Yoko Ono. W rezultacie powstała jedna z najładniejszych piosenek miłosnych, jakie kiedykolwiek napisano: „Out the Blue”. Utwór otwiera spokojna, solowa gitara akustyczna Lennona, na której wypowiada on pierwszy refren, po czym do pierwszej zwrotki dołącza jednocześnie cały zespół. Piosenka rozwija się stopniowo, wykorzystując symfoniczne wstawki, po czym rozpoczyna się pełna gospel solówka na fortepianie, wykonana dzięki uprzejmości pianisty jazzowego Kena Aschera.

Numerów przepełnionych żalem jest więcej. Poprzez serię utrzymanych w średnim tempie ballad Lennon zaczyna zmagać się z własną żałobą, procesem, który ostatecznie doprowadził go między innym do nadmiernego używania używek, wyrzucenia z baru z Harrym Nilssonem oraz udziału w licznych konfrontacyjnych sesjach studyjnych z niezrównoważonym Philem Spectorem, którego często można było zobaczyć z pistoletem w ręku.

„Aisumasen (I’m Sorry)”, Lennon, którego uwielbiam. Charakterystyczna interpretacja wokalna John powoduje poczucie smutku i chęci zatrzymania adresata tego numeru. Nie jest tajemnicą, że jest nim żona Johna, Yoko. Jednak zakończenie utworu solówką gitarową wywołuje niepokój i zostawia wrażenie pustki. Przeprosiny zostają odrzucone?

Chwila nieuwagi i mamy niepokojący, ukryty klejnot w katalogu John Lennona. To „One Day (At a Time)”. Stonowane jakby mgliste brzmienie wokalu niesie ze sobą obraz artysty jako zadowolonego, zakochanego, wkrótce (ponownie) zakochanego taty bez żadnego ciężaru, bez żadnych konfliktów małżeńskich.

Ukojenie jakie John znajduje w „You Are Here” jest bardzo prawdziwe. Mówi do żony tak, jakby była tam z nim, upierając się, że jego uczucia nie zostaną złagodzone przez fizyczną odległość i zapewniając, że „gdziekolwiek jesteś, jesteś tutaj”.

John Lennon był człowiekiem, który zawsze szukał odpowiedzi, żył w ciągłym poszukiwaniu wyższej prawdy. Raz po raz wynosił na piedestał postaci, w które wierzył, tylko po to, by nieuchronnie wyjść z tego zdumiony i rozczarowany. Tak było w „God”, tak jest w „Intuition”. To rozwinięcie idei, że odpowiedzią na wiele życiowych dylematów jest jednocześnie ta, którą chcemy sami usłyszeć, a mianowicie, że ostatecznie to my sami jesteśmy jedynymi osobami posiadającymi kwalifikacje do decydowania o tym, co jest dla nas najlepsze.

Gęstość albumu nie przytłacza słuchacza balladami zagranymi w średni tempie, bo Lennon oferuje nam też bardziej ostre, rockowe numery. Pierwszy to „Tight A$” mający korzenie w country rocku, bezpretensjonalnie zagrany i oczyszczający atmosferę przygnębienia i smutku. Drugim jest zamykający album „Meat City”, burzliwy konglomerat muzyki i hałasu zlewający się w falę dźwięku, która najwyraźniej naśladuje atmosferę Nowego Jorku.

Nagrywając „Mind Games” John Lennon był już naprawdę sam, po raz pierwszy w swej karierze. Nie skrępowany twórczymi ograniczeniami dawnych współpracowników z The Beatles i wolny od osobistych ograniczeń, Lennon był człowiekiem dryfującym. Wszechogarniająca wolność, za którą tęsknił, objawiła się choć z nieoczekiwanym zastrzeżeniem – likwidacją przewodniej obecności, emocjonalnej kotwicy, o której John najwyraźniej nie wiedział, że utrzymywała go na ziemi w sferze zorganizowanej funkcjonalności jako człowieka przez całą poprzednią dekadę. Powstały w ten sposób album „Mind Games” jest fascynującym spojrzeniem na jednego z największych artystów świata w jego najbardziej niepewnym i najbardziej ułomnym okresie.







niedziela, 12 czerwca 2022

DAVID CROSBY - If I Could Only Remember My Name /1971/


1. Music Is Love (David Crosby, Graham Nash, Neil Young) - 3:22
2. Cowboy Movie - 8:12
3. Tamalpais High (At About 3) - 3:33
4. Laughing - 5:27
5. What Are Their Names (David Crosby, Jerry Garcia, Michael Shrieve, Neil Young, Phil Lesh) - 4:15
6. Traction In The Rain - 3:47
7. Song With No Words - Tree With No Leaves - 6:00
8. Orleans (Traditional) - 2:02
9. I'd Swear There Was Somebody Here - 1:21

*David Crosby - Vocals, Guitars
*Graham Nash - Guitar, Vocals
*Jerry Garcia - Electric Guitar, Pedal Steel Guitar, Vocals
*Neil Young - Guitars, Vocals, Bass, Vibraphone, Congas
*Jorma Kaukonen - Electric Guitar
*Laura Allan - Autoharp, Vocals
*Gregg Rolie - Piano
*Phil Lesh - Bass, Vocals
*Jack Casady - Bass
*Bill Kreutzmann - Drums
*Michael Shrieve - Drums
*Mickey Hart - Drums
*Joni Mitchell - Vocals
*David Freiberg - Vocals
*Paul Kantner - Vocals
*Grace Slick - Vocals




 


Gdy lata 60-te dobiegały końca David Crosby mieszkał na łodzi. Poza studiem nagraniowym, jego szkuner o nazwie Mayan  był jedynym miejscem, gdzie wszystko miało sens. Kiedy Crosby miał lat 11, jego rodzice postanowili zapisać syna na lekcje żeglarstwa. Żeglowanie przychodziło mu naturalnie, tak jakby w poprzednim życiu był kapitanem wielu statków. Było to niezwykłe uczucie, pocieszające i dziwne. Gdy dekada dobiegała końca, Crosby napisał o tym właśnie uczuciu tytułowy numer do przebojowego albumu Crosby, Stills, Nash and Young „Deja Vu”.

Mniej więcej w tym samym czasie przeżył swoją pierwszą poważną stratę. W 1969 roku Christina Hinton, dziewczyna Crosby’ego, jadąc furgonetką zderzyła się z autobusem szkolnym. Zginęła na miejscu. Pogrążony w żalu i depresji David znalazł się na początku długiej spirali, która miała pochłonąć jego następne dwie dekady. „Patrzyłem, jak tego dnia umiera część Davida” – napisał jego kumpel z zespołu Graham Nash. I jeszcze „Zastanawiam się głośno, co zrobi z nim wszechświat”. Niestety, Crosby sięgnął po twarde narkotyki. Piętnaście lat później był już w więzieniu, prawie nie do poznania, a twórcza iskra, która go wcześniej opatulała, rozwiała się. Crosby zdawał się istnieć tylko w czasie przeszłym.

David Crosby, uroczy, sympatyczny, zawsze w pobliżu. Raz na jakiś czas przejmujący inicjatywę a jego wokal pozostaje najbardziej rozpoznawalny – najpierw w The Byrds a potem w CSN i CSN&Y. Wielu artystów było zadowolonych ze spotkania z nim. Otoczony przez przyjaciół był szczęśliwy. „Nigdy nie widziałam nikogo, kto by miał w sobie tyle zainteresowania, radości i spontanicznych reakcji” – powiedziała Grace Slick o swoim pierwszym z nim spotkaniu w latach 60-tych. „Można było patrzeć na jego twarz i być zachwyconym, ponieważ istota ludzka czerpała dziecięcą radość z różnych rzeczy”. Podobnie jak żeglarstwo, muzyka przychodziła młodemu Crosby’emu naturalnie. Jego przebudzenie nastąpiło w wieku czterech lat, gdy matka zabrała go na koncert orkiestry symfonicznej w parku. Jak sam wspomina: „Byłem zafascynowany wszystkim, z wyjątkiem kompozycji. Z podziwem patrzyłem na chaotyczne szmery, gdy muzycy dostrajali instrumenty, na synkopowany taniec ich łokci, gdy wkraczali do akcji, na to jak ogromna liczba głosów może nagle zjednoczyć się w harmonii”. To wątek, którym podążał przez całą swoją karierę.

Wydany w 1971 roku album „If I Could Only Rememner My Name” jest pierwszym solowym wydawnictwem Crosby’ego i jest to album, który definiuje harmonia, wspólnota i jedność. W skład zespołu wspierającego muzyka wchodzą członkowie Grateful Dead i Jefferson Airplane a także Neil Young, Joni Mitchell i Graham Nash. W momencie wydania płyty były to jedne z najbardziej popularnych nazwisk w muzyce, prawie wszyscy byli w trakcie kariery i osiągali szczyty popularności. Muzyka brzmi tak, jak sen, który próbuje się opowiedzieć rano: zamglony, tylko luźno spójny, rozwiewający się w czasie rzeczywistym. To jest odcisk palca Davida Crosby’ego. Utwory ukazują artystę walczącego z ograniczeniami muzyki popularnej. Crosby gra na gitarze w dziwny sposób, wybierając dziwne strojenia, które przenoszą jego piosenki i teksty w nieoczekiwane miejsca. W trakcie tworzenia albumu Crosby spędzał bezczynnie czas w studio, opierając się o ścianę lub zalewając się łzami, zanim pojawili się jego współpracownicy, by podnieść nastrój i ożywić muzykę. Pedal steel Jerry’ego Garcii  i harmonijne wokale Joni Mitchell sprawiają, że najbardziej konwencjonalna piosenka na płycie „Laughing” staje się psychodeliczno-folkowym ideałem: leniwym zachodem słońca, który nabiera rezonu gdy się wycisza. A otwierający kalejdoskopowy „Music Is Love” jest hymnem radości i miłości, gdy wszyscy śpiewają: „Wszyscy mówią, że muzyka to miłość”, i tworzą świat, w którym jest to prawda. Płytę zamykają dwie ciekawe piosenki, które Crosby nagrał samodzielnie. Obydwie są w większości a cappella, a jego głos jest tak nałożony, że brzmi anielsko i rozlegle. „Siedziałem tam i wygłupiałem się” – powiedział o tych eksperymentach – „I nagle przestałem się wygłupiać”. Zamykający album „I’d Swear There Was Somebody Here” jest przejmującą elegią Crosby’ego dla Christine. „Czułem się jakby Christine tam była. Czułem ją” – mówił Crosby.

Jedynym numerem, który ma jakąś narrację, jest „Cowboy Movie”, opowiadający zawoalowaną historię rozpadu CSN&Y. Historia ta zawarta jest też w muzyce: sękaty, paranoiczny szkielet piosenki, pełnej żalu i frustracji ratuje gitara Garcii, która pląta pajęczyny letniej sieci w zachodzącym słońcu, poruszając misternie utkane dźwięki babiego lata.

Nie wiem czy świat dzięki tym dźwiękom stał się lepszym ale ja jestem wdzięczny Crosby’emu, że nagrał ten album, że towarzyszy mi już wiele lat i zawsze jak go słucham, targają mną uczucia: smutku i radości, niepokoju i wytchnienia, melancholii i odprężenia. 





niedziela, 5 czerwca 2022

DONOVAN - Sunshine Superman /1966/


01. Sunshine Superman     3:19
02. Legend Of A Girl Child Linda (Arranged By – John Cameron)  6:52
03. Three Kingfishers     3:19
04. Ferris Wheel     4:13
05. Bert's Blues  (Arranged By – John Cameron)  3:59
06. Season Of The Witch     4:58
07. The Trip     4:38
08. Guinevere     3:44
09. The Fat Angel     4:18
10. Celeste     4:13


Rok 1966, ulice Londynu kwitną niespotykaną, różnorodną barwą, pełną zalotności atmosferą. Dziewczęta, uśmiechnięte paradują w krótkich spódniczkach lub sukienkach w wielokolorowe paski lub kratkę a chłopcy puszą się dumnie niczym „paw” w nowych fryzurach w których przebudzone światło słoneczne odbija swoje promienie. A zewsząd dobiega muzyka, wszędobylska, pojawiająca się na każdym kroku czyniąca z tego miasta młodzieżową stolicę Europy zwaną Swingującym Londynem.

Jazz, blues, rock’n’roll i halucynogenne dźwięki psychodelii wtapiają się w wielobarwny tłum młodzieży by pomóc im odkrywać nieokrzesaną radość życia. A w tym tłumie, w całym tym zgiełku ochoczo kroczy z samego rana, pełen swobody i wesołości, będący w trakcie „podróży” słoneczny superman.

Gdy Donovan nagrał tą płytę, „Sunshine Superman” cały Londyn bawił się i przełamywał wszelkie bariery zastanej rzeczywistości.

Urodzony w 1946 roku w Glasgow, Donovan szybko zakochał się w muzyce oraz w nastroju panującej chwili. Już w okresie nastoletnim przemierzał „drogi w poszukiwaniu siebie i duchowego dobrobytu”. Związał się też z muzyką. Karierę rozpoczynał w lokalnych klubach, a następnie przeniósł się do Anglii, by w końcu wylądować w samym jej sercu - Londynie. Podczas tych różnych pobytów utrwalał swoją wiedzę na temat muzyki ludowej oraz jej tradycyjnego repertuaru. Pod koniec 1964 roku podpisał kontrakt z wytwórnią Pye Records i po wydaniu dwóch płyt został zupełnie niesłusznie nazwany kopią Boba Dylana z Wysp. Pozwólcie, że to wyjaśnię. Donovan pomimo niepokojących podobieństw do Dylana wcale się do niego nie upodabniał. No chyba, że weźmiemy za naśladownictwo instrumentarium, gitara i harmonijka. Ale to jest śmieszne. Muzyka folkowa inspirowana brytyjskimi podaniami jest przecież zupełnie inna od tradycyjnej muzyki amerykańskiej. No ale krytycy zawsze uwielbiają wbić szpilę bez zastanowienia. Jeśli krytycy nie pochwalali twórczości Donovana, to publika wręcz przeciwnie. Dwa pierwsze albumy odniosły spory sukces komercyjny. A jeśli chcecie zanurzyć się w ten okres współczesnego folku, radzę posłuchać jego pierwszego singla „Catch the Wind”, który jest po prostu zachwycającą piosenką.

Podjęcie decyzji przez Donovana o zmianie producentów i menedżerów prowadzi do podpisania kontraktu z Epic Records i idąc za ciosem nagrania płyty „Sunshine Superman”. Album z powodów kontraktowych zostaje wydany najpierw w Stanach Zjednoczonych. Składająca się z 10 utworów płyta to nie tylko ogromna ewolucja osobista i artystyczna muzyka, ale także jeden z pierwszych albumów z gatunku psychodelicznego popu i folku. Po raz pierwszy Donovan zakasał rękawy, by wydać album złożony w całości z oryginalnych, napisanych przez siebie piosenek.

Jego nietypowe uniwersum zorientowane na abstrakcyjne, średniowieczne i beatnikowe tematy ujawnia światu talent pisarski i kompozytorski. Wiele numerów jest inspirowanych sekretną miłością, jaka łączy go z byłą dziewczyną Briana Jonesa, która później zostaje jego żoną.

Styl interpretacji, czasem zbliżony do barokowego popu, pozwala mu w pełni rozkwitnąć w trippowych historiach i krajobrazach, które tworzy. Album rozpoczyna mityczny tytułowy singiel, nagrany w grudniu 1965 roku, na dwa miesiące przed premierą kultowych dokonań The Yardbirds czy The Byrds. Kluczowy i absolutnie genialny numer. Ponadto w tej piosence wspierają go dwaj przyszli muzycy Led Zeppelin – Jimmy Page i John Paul Jones. To psychodeliczny majstersztyk bez dwóch zdań. Następnie mamy folkowo – barokową balladę „Legend Of A Girl Child Linda”, która przenosi słuchacza w czasy średniowieczne. Posłuchajcie orkiestracji jak wspaniale wypełnia ten stan. W kolejnych numerach „Three King Fishers” oraz „Ferris Wheel” folk łączy się ze wschodnioindyjską mantrą, tak halucynogenną, że mam wrażenie iż podróżuję do samego jądra gwiezdnej autostrady, prowadzącej na krańce świadomości.

„Season of the Witch” to jeden z cudów albumu. Psychodeliczna wersja obłąkanego awangardowego rocka, wyróżnia się w sposobie podejścia do wersów za pomocą słowa mówionego, jak i linii basu/gitary, która tworzy rytm. Uduchowiony wokal zamyka się w stonowanej zwrotce, ale uwalnia się żywiołowym refrenie.

Piosenka, którą „Guinevere” pisze do swojego tajemniczego kochanka, jest okrutnie przejmującą romantyczną pieśnią, tak osiadłą, że reszta albumu przedłuża tę podniosłą atmosferę w innych balladach, by zakończyć całość bezbłędną „Celeste”.

To z pewnością radosne chwile tak bardzo trzymające nostalgiczną, pełną barw podróż, która wcale nie musi się szybko skończyć. Zawsze możesz nastawić repeat i odjechać dalej.