niedziela, 26 lipca 2020

BOB DYLAN - Love and Theft /2001/


1. Tweedle Dee Tweedle Dum
2. Mississippi
3. Summer Days
4. Bye and Bye
5. Lonesome Day Blues
6. Floter (Too Much to Ask)
7. High Water (For Charley Patton)
8. Moonlight
9. Honest With Me
10. Po' Boy
11. Cry a While
12. Sugar Baby



Mój Boże, Bob Dylan nagrał płytę, która nie jest przygnębiająca a brzmi jak doskonałe albumy z lat sześćdziesiątych. Oczywiście ta niesamowita magia dźwięku „Highway 61 Revisited” czy „Blonde On Blonde” jest nie do podrobienia ale tu pachnie mocno tamtymi rowkami płyty i jest to naprawdę świetna sprawa. Poważnie, to niesamowity album. To nie jest hałaśliwe BUUUUM, tylko jest to płyta, która zajmuje zasłużone miejsce gdzieś między akustycznymi kawałkami Boba a introspekcyjnymi ćwiczeniami country rocka z wczesnych lat siedemdziesiątych. I jeszcze „Love and Theft” zdecydowanie podsumowuje jedną rzecz – stary Bob Dylan jeszcze się nie poddał.
Idea płyty jest zasadniczo prosta. Dylan bierze kilka starych standardowych melodii i dopasowuje je do całości uatrakcyjniając je dowcipnymi tekstami. Zaraz, mam na myśli naprawdę stare standardowe melodie. Niektóre prymitywne boogie-woogie, kilka typowych jazzowych ballad, zupełnie proste bluesowe rytmy i parę dźwięków country ogołoconych do samego korzenia. Po drodze jest kilka niespodziewanych zwrotów akcji, takich jak nagła zmian tempa w „Cry A While” ale i tak to niczemu nie przeszkadza ponieważ Bob dociera do swoich korzeni i basta.
O co tyle szumu?
Cóż, przede wszystkim sposób w jakim grane są te rzeczy. Wszyscy fani powinni być wdzięczni Larry’emu Campbellowi, Charlie Sexton, Tony’emu Garnier, Davidowi Kemper i Augie Meyers za te pełne ducha z iskierką życia tlącą się pod prawdziwymi emocjami nagrania.
Towarzysząc Dylanowi na „Love and Theft” muzycy ci często po prostu angażują się we wszelkiego rodzaju klisze jazzowe lub rockabilly, ale robią to z takim prawdziwym entuzjazmem i energią, że nie sposób nie dać się porwać zabawie. Krystalicznie czyste, pyszne linie gitary, ładne wirujące frazy organowe, wiesz, o czym mówię… to nie tylko grupa muzyków, którzy pokazują ci, jak skutecznie opanowali formalną sztukę grania bluesa, ale to grupa muzyków, którym naprawdę zależy jak dopasować ją do stylu wokalizy Dylana.
Wszystko jest dość lekkie, a teksty nawiązują do tych relacji Boba z okresu akustycznego. Hymnowe „Mississippi” jest tego dobitnym przykładem: „Niektórzy podadzą ci rękę inni zaś nie/ Wczoraj wieczorem znałem cię, a dziś już nie chcę/ Potrzebuję czegoś mocnego aby rozproszyć swe myśli/ Będę patrzył na ciebie zanim moje oczy oślepnął/ Dobrze, dostałem się tutaj idąc za gwiazdą południa/ Przebyłem rzekę tylko po to by być z tobą/ Jedną tylko rzecz zrobiłem źle,/ Zostałem w Mississippi o jeden dzień za długo”.
W bardziej rockowych utworach Dylan śpiewa swoim szorstkim, przerażającym głosem co doskonale pasuje do szorstkiego, groźnego rytmu rhythm and bluesowych naleciałości choćby w „Twiddle Dee & Twiddle Dum”. Co ciekawe piosenka to z łatwością pasuje do niezbyt ulubionej przeze mnie „Under the Red Sky”, ale tutaj jest lepiej, ponieważ po prostu nie mogę się oderwać od tych nut i współgrających gitar. Dylan pokazuje się równie dobrze w niechlujnym rockabilly („Summer Days”) jak i w bardziej szorstkim blues rockowym „Honest With Me”.
Lonesome Day Blues” jest konkretnym bluesem w którym tekst jest pełen bólu i przygnębienia, jak to w bluesie bywa: „Dobrze, miałem dziś smutny, samotny, cały dzień/ Tak, miałem dziś smutny, samotny, cały dzień/ Siedzę właśnie tutaj będąc własnych myśli więźniem/ Dobrze, oni wycierają nogi, sypią na podłogę piach/ Oni wycierają nogi, sypią na podłogę piach/ Zostawiłem swoją wierną kochankę, stojąca w drzwiach/ Dobrze, mój ojciec umarł, brata zabili na wojnie/ Dobrze, mój ojciec umarł, brata zabili na wojnie/ Siostra uciekła, wyszła za mąż, i więcej nie słyszano o niej”. „Moonlight” to natomiast wspaniały jazzowy walc a zamykający płytę kawałek „Sugar Baby” jest głęboką introspekcyjną akustyczną balladą, zabójczo powolną i przerywaną po każdym wersie, prowadzącą do nieprzewidywalnego finału: „Twoje wdzięki złamały niejedno serce i moje jest jednym z nich/ Masz zwyczaj rozdzierania świata na strzępy, kochana, zobacz co zrobiłaś/ Jest to tak pewne, jak to że żyjemy, tak pewne jak to że się urodziłaś/ Patrz w górę, patrz w górę-szukaj swego Stwórcy-zanim Gabriel zagra na rogu/ Słodkie dziecko, idź swoją drogą/ Niestety nie masz rozumu, ani trochę/ Całymi latami byłaś beze mnie/ Tak samo możesz być i teraz”.
No i sprawa bardzo fajna o której należy koniecznie napisać. Na płycie ”Love and Theft” nie ma ani jednej złej piosenki, co jest bardzo miłe i pozytywnie zaskakujące. Dylan czegoś szukał przed nagraniem tego albumu i myślę, ze ten powrót do muzycznych korzeni, że ta próba odmłodzenia tych paru nut wyszedł tylko nam i jemu na dobre. Dylan ma swój plan, zresztą nie po raz pierwszy i pozostaje nam tylko życzyć mu dobrego zdrowia i poczekać na kolejne płyty.


czwartek, 16 lipca 2020

THE OTHER HALF - The Other Half /1968/


1. Introduction (Randy Holden, Jeff Nowlen, Geoff Westen) - 1:50
2. Feathered Fish (Arthur Lee) - 2:38
3. Flight of the Dragon Lady (R. Holden, J. Nowlen, G. Westen, L. Brown, D. Wood) - 2:36
4. Wonderful Day (Randy Holden) - 2:21
5. I Need You (Randy Holden, Mike Port) - 2:46
6. Oz Lee Eaves Drops (Randy Holden, Jeff Nowlen) - 2:29
7. Bad Day (Randy Holden, Jeff Nowlen) - 2:18
8. Morning Fire (Randy Holden, Jeff Nowlen) - 2:37
9. What Can I Do For You, First Half (Randy Holden, Jeff Nowlen, Geoff Westen) - 2:45
10.What Can I Do For You, The Other Half (Randy Holden, Jeff Nowlen, Geoff Westen) - 6:57


*Randy Holden - Lead Guitar, Vocals(1967-68)
*Geoff Westen - Rhythm Guitar, Vocals(1966-68)
*Larry Brown - Bass (1966-68)
*Danny "Woody" Woods - Drums (1966-68)
*Jeff Nolan - Vocals, Harmonica, Guitars (1966-68)
*Ron Saurman - Drums (1968)





Grupa The Other Half powstała w Los Angeles ale po krótkim czasie przeniosła się do San Francisco. Ich muzyka była pod silnym wpływem brytyjskiej grupy rhythm and bluesowej, The Yardbirds. Zresztą gitarzysta Randy Holden miał szansę zastąpić Jeffa Becka przed dołączeniem do The Other Half.
W drugiej połowie lat sześćdziesiątych ruch Flower Power był u szczytu i w pełni rozwijał się na Haigh Ashbury. Ale The Other Half nie byli łączeni z zespołami z San Francisco, takimi jak Grateful Dead, Quicksilver Messenger Service czy Jefferson Airplane.
Styl The Other Half w krótkim czasie zmienił się z typowo garażowego brzmienia opartego na wokalu na jeden z najgłośniejszych dźwięków tamtych czasów, a wszystko to sprawił były gitarzysta Sons Of Adam, Randy Holden. Ich brzmienie zostało porównane do The Yardbirds i zawierało elementy bluesa, hard rocka i wschodnich wpływów melodycznych.
Holden opuścił zespół po nagraniu debiutanckiego albumu, niezadowolony z nagrania: „Próbowałem pomieścić wszystko w jednym, bez tchnienia, kosztem własnej duszy i szczęścia”.
Mimo obaw Holdena album zatytułowany tak jak zespół został opisany jako ”niesamowity kamień zapalający w muzyce rockowej”.
Zanim rozpoczął solową karierę, gitarzysta dołączył na krótki czas do Blue Cheer i nagrał z nimi w 1968 roku cały album.
A potem w 1970 roku wraz z perkusistą grupy KAK, nagrał trzydziestominutowy materiał wybuchowy „Population II”, o którym swego czasu pewnie też coś skrobnę.

Kiedy The Other Half nagrywa wszystkie swoje utwory ich wzmacniacze ustawione są na maksymalną głośność… jeśli chcesz odczuć prawdziwość tej muzyki, odtwórz go przynajmniej raz na FULL VOLUME”.

Tak dziwna hybryda garażu i psychodelii wyróżnia się na tle wielu współczesnych zespołów a dodatkowym atutem jest z pewnością gra Randy Holdena.
Najważniejszymi wydarzeniami na płycie są utwory „Feathered Friend”, „Flight of the Dragon Lady” oraz „What Can I Do for You, First Half” oraz „What Can I Do for You, The Other Half”.
Feathered Friend” numer skomponowany przez Arthura Lee (nie wiedzieć czemu przypisywany Country Joe) to popisowa gra Holdena, który jeździ na swojej gitarze w atmosferze szarżującego konia będąc jednocześnie w długowłosej atmosferze niekontrolowanego sprzężenia zwrotnego. „Flight of the Dragon Lady” posiada żywą linię basu i lekko stukające bębny, aż następuje WHOOM. Gitarowa przejażdżka rozjeżdża się wokoło rozdzierając puste krzesła i wraz z mocnym stylem wokalisty dostosowuje tempo do reszty zespołu. Holden trzyma dużą przestrzeń ale gdybyś choć na milisekundę mrugnął okiem to by się to wszystko rozpadło.
Składający się z dwóch części i zamykający płytę „What Can I Do for You” zaczyna się od okrzyku HEY! By następnie wkroczyć na dobrze znane rejony „Viola Lee Blues”. Powolny, ciężko sunący się w odurzający seksie numer wyodrębnia basowe wycieczki i wokalne frustracje, będące kwintesencją całego albumu. I tutaj Holden już wkracza w tylko sobie znane obszary. Jego gitara wyprzedza epokę swoimi kąśliwymi zagrywkami, penetruje osobno każdy element kobiecego ciała i doprowadza do onirycznych wstrząsów. Idzie z lewej przez środek na prawo i osobno kreśli linie w tym pełnym tunelu abstrakcji. Wokalne spojenie z dźwiękami gitary doprowadza do wybuchów a całość kończy się destrukcyjną zaporą a nagłe urwanie prowadzi do niepełnego spełnienia.
No, nieźle.
Na płycie nie brakuje również lekko nastrojowej piosenki „Wonderful Day”, która kojarzy mi się z nagraniami grupy Love. Beztrosko, słonecznie i czysto brzmi ten numer i podobnie jak „Bad Day” utrzymuje klimat kwitnących przebiśniegów w środku lata. Ale już kolejne „I Need You” krzyżuje destrukcyjne wokale i pochody basu a gitarowa zapora Holdena wszczepia podwójne cięcie po każdym wierszu jako akcent i to jest dzikie i brutalne i stanowi niesamowitą furię wszech czasów.
Dziwacznie zatytułowany „Oz Lee Eaves Drops” rozpoczyna się mocnym, młotkującym bębnieniem, które służy do podtrzymania obwieszczeń Nowlena o nieziemskich mocach: „Mogę wznieść słońce/Tak i mogę odwrócić przypływ”. Wszystko się układa, nawet niemal przypadkowa gra na harmonijce i gitarze. „Morning Fire” idzie kroczącą linią basu, której palce pełzają w ciemnościach i skierowane są w stronę ślepego sygnału. Kruchość wokalu i dzwoniące, falujące linie gitary tworzą obraz wędrowca będącego w porannym ogniu, samotnego w tej dzikiej przyrodzie.
I to tyle albo aż tyle.
The Other Half” jest płytą obowiązkową w każdej kolekcji fana muzyki psychodelicznej.





środa, 8 lipca 2020

NEIL YOUNG - Homegrown /2020/



1.   Separate Ways
2.   Try
3.   Mexico
4.   Love Is a Rose
5.   Homegrown
6.   Florida
7.   Kansas
8.   We Don't Smoke It No More
9.   White Lines
10. Vacancy
11. Little Wing
12. Star Of Bethlehem


Czterdzieści pięć lat spóźnienia! „Homegrown” miał zostać wydany w 1975 roku. Jednak Neil Young zadecydował wtedy, że jest to zbyt osobiste wyznanie i nie powinno ono ujrzeć światła dziennego. Young napisał te utwory krótko po rozstaniu z żoną Carrie Snodgrass. Wszystko było gotowe łącznie z okładką płyty, ale Neil zmienił zdanie. Pierwotnie płyta miała być kontynuacją „On The Beach”, tak popularnej wśród fanów Neila, ale została odłożona na półkę na rzecz bardziej elektrycznej i dojmującej „Tonight’s The Night”.
Neil Young zawsze był na krawędzi, trubadur, który ogarnął wewnętrzny chaos. To była cecha charakterystyczna dla jego muzyki i zapewniająca długotrwałą integralność muzyczną. Prezentując swój główny sukces jakim stał się „Harvest” z 1972 roku, zdecydował się na nagrania bardziej szorstkie i trudniejsze, aby rzucić wyzwanie nowym słuchaczom. Kolejne albumy nosiły nazwę „The Ditch Trilogy”, która została utworzona z „Time Fades Away”, „On the Beach” i „Tonight’s the Night”. Wszystkie trzy płyty łączyły temat straty i tego jak Young radził sobie z tym emocjonalnie, gdy stracił trzech swoich najbliższych powierników podczas tworzenia albumów. Czwarty i ostatni projekt podczas burzliwej ery Younga 1972-1975 pozostał w skarbcu.
Niezależnie od tego „Homegrown” jest ostatnim słowem tamtej epoki, chociaż tak naprawdę nigdy nie zostało ono usłyszane.
Będąc blisko śmierci powstały płyty o których wcześniej napisałem. Danny Whitten, gitarzysta i kumpel Neila, Bruce Barry, długoletni road manager Crosby Stills Nash and Young pociągnięci przez heroinowy ciąg odeszli a Young czuł, ze jest odpowiedzialny za ich śmierć.
Homegrown” nie było bootlegowane. Jednak Neil nie zapomniał o tym – pięć z dwunastu piosenek pojawiło się na innych albumach Younga. Niektóre w innych formach a niektóre w tych samych wersjach. „Little Wing” znajdziemy na „Hawks & Doves”, a „Star of Bethlehem” na „American Stars’n’ Bars”. W pierwszej dekadzie tego stulecia zaczął także grać kilka piosenek na żywo z tego nagrania.
No i co? Czy mamy zagubione arcydzieło, czy mamy Neila Younga takiego jak lubimy?
Dla mnie BOMBA.
Każda piosenka to klejnot, który istnieje w kontekście jednej z największych serii kreatywności w historii muzyki.
Separate Ways”, rozpoczyna się powolnym rytmem, który idealnie pasowałby do „On the Beach”. I to chyba najbardziej osobiste uwolnienie muzyka: „Nie będę przepraszał/Światło, które biło z twoich oczu/Nie zginęło/I wkrótce wróci/Pomimo, że idziemy osobnymi ścieżkami/Szukając lepszych dni/Dzieląc nasze maleństwo/Który wyrósł z tamtej radości”.
Mimo, że od samego początku mamy do czynienia z utratą miłości, zawsze jest trochę nadziei, że przyszłość pozostanie jasna. „Try” tchnie takim optymizmem a „Mexico” trwające lekko ponad minutę to oddech śpiewającego i towarzyszącego sobie na fortepianie Autora. To jest wspaniałe.
Następnie pojawia się „Love Is A Rose”, która została uznana za tak dobrą, że Linda Ronstadt od razu nagrała własną wersję na swoją płytę. „Miłość to róża, ale lepiej jej nie zbierać/Rośnie tylko wtedy, gdy jest na winorośli” te słowa wciąż rozbrzmiewają przez te wszystkie późniejsze lata.
Tytułowy numer znamy w tej wersji z wykonania wraz z Crazy Horse na płycie „American Stars’n’Bars”, którą bardzo lubię. Nic dziwnego więc, że i tutaj czaruje on swobodą i lekkością. Natomiast „Florida” jest eksperymentem. Jest to Neil opowiadający sen, który przepowiada wydarzenia z 11 września. Tłem jest Ben Keith i Young grający na kieliszkach do wina (pocierając palcami wokół krawędzi) oraz uderzający w struny fortepianu. Skojarzenia z „Lumpy Gravy” są jak najbardziej na miejscu.
No cóż, Young budzi się ze złego snu dzięki kolejnej krótkiej piosence o nazwie „Kansas”, która jest doskonała.
Niektóre numery, takie jak „We Don’t Smoke It No More” mają formę bluesowego jamu, są pełne życia i zabawy. Zagrany wspaniale i relaksacyjnie pokazuje muzyków w wybornej formie, gdzie ciężkie narkotyki odlatują w niebyt.
Znany z „Ragged Glory”, „White Lines” tutaj wykonany jest tylko z Robbie Roberstonem i może zostać obwołany najpiękniejszą piosenką na albumie.
No właśnie, a „Vacancy” i niesamowite solo na gitarze lidera? 
Crazy Horse uderza i ciągnie, wykazując powściągliwość poprzez rytm oraz nacisk na melodię.
I dochodzimy do ostatnich nut tego dość krótkiego krążka. „Star of Bethlehem”, zawiera w sobie cały emocjonalny rdzeń Younga w tym okresie. Tutaj śpiewa bez ogródek o wszystkim, co dzieje się w jego życiu prywatnym, z poczuciem ostateczności i niekończącym się spojrzeniem w przyszłość. „Czy to nie trudne, gdy budzisz się rano/I odkrywasz, że poprzednie dni już minęły/Wszystko co masz to wspomnienia szczęścia/Ciągle żywe/Wszystkie twoje sny i twoje miłości cię nie ochronią/One tylko ominą cię, gdy przyjdzie koniec/Zostawią cię ogołoconego ze wszystkiego co mogły zabrać/I będą czekały, byś przyszedł na nowo/Teraz gwiazda ciągle świeci/Z lampy w holu/Ale może gwiazda betlejemska/Wcale nie była gwiazdą...”.
Być może przeszłość jest już za nim, ale te doświadczenia oświecają jego spojrzenie na przyszłość. To jeden z głównych zadziwiających aspektów tej płyty. Aby patrzeć w przyszłość musisz rozważyć to, czego doświadczyłeś wcześniej. Przyszłość zawiera tyle samo niepewności co przeszłość.
Wszystkie twoje marzenia i kochankowie cię nie ochronią/W końcu przechodzą przez ciebie”.
Homegrown” jest jednym z tych zadziwiających albumów, który wydaje się ponadczasowy po wydaniu. Prawie pół wieku zajęło nam wreszcie usłyszenie tych dźwięków. To fragment prawdziwego geniuszu Artysty, który pomaga nam zobaczyć, że przyszłość może przynieść lepsze dni. Za to uwielbiam Neila Younga. Szukaj nadziei, nawet gdy próby wydają się bezowocne.