środa, 29 sierpnia 2018

ELMER GANTRY'S VELVET OPERA - Elmer Gantry's Velvet Opera /1967/


1. Intro (Gantry) - 1:00
2. Mother Writes (Ford) - 2:07
3. Mary Jane (Ford, Gantry) - 2:26
4. I Was Cool (Brown Jr.) - 2:59
5. Walter Sly Meets Bill Bailey (Cannon, Ford, Forster- 3:10
6. Air (Forster, Hudson) - 3:12
7. Lookin' for a Happy Life (Forster, Hudson) - 3:01
8. Flames (Terry) - 3:11
9. What's the Point of Leaving (Ford, Gantry- 2:11
10.Long Nights of Summer (Gantry) - 2:35
11.Dream Starts (Ford, Forster, Hudson) - 3:00
12.Reactions of a Young Man (Ford, Gantry) - 2:38
13.Now She's Gone (Ford, Gantry) - 2:26

*Dave Terry ("Elmer Gantry") – Vocals, Guitar, Harmonica
*Colin Forster - Lead Guitar
*Jimmy Horrocks (Horovitz) – Organ, Flute
*John Ford – Vocals, Bass Guitar
*Richard Hudson – Vocals, Drums, Sitar


Grzebiąc w różnych reliktach przeszłości muzycznej często trafiam na zespoły, które powinny odnieść sukces a przynajmniej działać przez kilka lat i nagrać kilka płyt. Nagrywając już na debiucie różnorodną muzykę, oczywiście utrzymaną w klimacie epoki wydawało się, że grupa o której dzisiaj napiszę ma pełne prawo do osiągnięcia sukcesu na scenie muzycznej. Tak się jednak nie stało. I nie jest to niestety odosobniony przypadek.
Grupa Velvet Opera przy wsparciu muzyków Pink Floyd przez jakiś czas otwierała ich występy oraz była jakby protegowana przez bardziej znanych kolegów. Początkowa nazwa zespołu została zmieniona, gdy Dave Terry na jedną z prób przyszedł ubrany w czarną pelerynę i kapelusz kaznodziei w stylu tytułowej postaci Sinclaira Lewisa. Od teraz na scenie pojawił się zespół Elmer Gantry’s Velvet Opera.
Gdy grupa zaczęła występować w klubach w Londynie, używając elektronicznych podkładów dźwiękowych, szybko została zauważona przez łowców talentów z wytwórni płytowych i już po krótkim czasie podpisała wprawdzie krótkoterminowy kontrakt z filią CBS Records.
Ich pierwszym nagraniem był singiel „Flames” wydany w 1967 roku (różne źródła piszą, że The New Yardbirds lub Led Zeppelin mieli w swojej set liście ten utwór). Potem pojawiły się kolejne single, choćby usunięty z anteny radia BBC „Mary Jane”, mający za dużo odniesień do narkotyków. Oba utwory zyskały dużą  popularność w Wielkiej Brytanii co w połączeniu z dużym zainteresowaniem występami na żywo i niesamowicie entuzjastycznym przyjęciem przez publiczność rokowało sukcesem na przyszłość. To powinno doprowadzić do osiągnięcia sukcesu debiutanckiego albumu, jednak wiemy, że tak się nie stało.
Praktycznie cała płyta „Elmer Gantry’s Velvet Opera” jest wspaniała. Nie ma tu wypełniaczy, a całość oferuje kilka stylów, które już wkrótce pojawią się w grze innych kapel. Posłuchaj „Walter Sly Meets Bill Bailey”, gdzie takie dźwięki usłyszysz? Mi to się kojarzy z Hawkwind. 
To jest naprawdę bardzo fajny debiut. Każda piosenka posiada chwytliwe wokale i fantastyczną instrumentację. Jakość melodii w dużym stopniu oddaje psychodeliczne dźwięki ale też odciąga powoli w stronę podziemnej fali. Pomimo eklektyczności stylów grupa Velvet Opera świetnie porusza się w tej całej dekadzie dźwięków podobnych do The Zombies, The Pretty Things czy The Move. Zachowuje przy tym szczególny akcent wpinając swoje nuty i pokazując swoją tożsamość.
Tak więc wraz ze wspomnianymi powyżej singlami, dostajesz trzydzieści parę minut doskonałej psychodelicznej aury wzbogacającej stan twojego umysłu o kolejne niezapomniane dźwięki. Jeszcze tylko na chwilę wrócę do „Mary Jane”. Po prostu linia melodyczna tego utworu powala mnie, to jest majstersztyk. Poczekajcie muszę dać repeat.
„Mothers Writes” mocno ciągnie od początku a agresywne ataki basu Johna Forda wbijają w fotel. Tylko John Entwistle tak naparzał. „Air” odjeżdża w rejony hinduskiej ragi za sprawą sitaru a „Lookin’  For A Happy Life” osadzony jest w klimacie brytyjskiego wodewilu oblanego psychodelicznym sosem. Wokalne dźwięki w „I Was Cool” doprowadzą cię do wizyty u psychiatry ale czy dogadasz się z nim, no nie wiem. Jeszcze „Reactions of a Young Man” mający coś z mglistych podróży, po zakamarkach Londynu. Gdzie dojdziesz? Chyba na drugą stronę tęczy i tam odpoczniesz.

Jednak sukces nagrania zespołu był ograniczony i Forster opuścił grupę a zastąpiony został, na krótko przez Paula Bretta. Gdy Terry wraz z Bruttem opuścili grupę pozostali muzycy skrócili nazwę na Velvet Opera i nagrali rockowy album „Ride a Hustler’s Dream”. Jednak upragniony sukces nie nadszedł i w 1970 roku zespół przestał istnieć. Ford i Hudson dołączyli wkrótce do The Strawbs.




środa, 22 sierpnia 2018

BOB DYLAN - John Wesley Harding /1967/


  1. John Wesley Harding
  2. As I Went Out One Morning
  3. I Dreamed I Saw St. Augustine
  4. All Along the Watchtower
  5. The Ballad of Frankie Lee and Judas Priest
  6. Drifter's Scape
  7. Dear Landlord
  8. I Am a Lonesome Hobo
  9. I Pity the Poor Immigrant
  10. The Wicked Messenger
  11. Down Along the Cove
  12. I'll Be Your Baby Tonight
Bob Dylan -  harmonica, piano, vocal
Pete Drake - pedal steel (11, 12)
Charles McCoy - gtr
Kenny Buttrey - dr

Kiedy w 1967 roku The Beatles wydali „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”-płytę pełną sztuczek technicznych maskujących nadmiar prostych melodyjek w muzyce rozrywkowej wiele rzeczy zaczęło iść innym rytmem. Rok 1967 stał się latem miłości, a mass media, zawsze szybko dostosujące się do mody zareagowały z dająca się przewidzieć skwapliwością.
Dylan jednakże wiedział, że wcale nie musi się przyłączać do powszechnego trendu. Przeciwnie, to właśnie dzięki wyłączeniu się z ogólnej mody udało mu się znaleźć własną drogę. Jeśli nawet krążyło wówczas wiele spekulacji co do tego, jak Dylan będzie próbował pokonać album „Sgt Pepper…”, to sam Dylan nie był zainteresowany taką działalnością. 
„Nie wiedziałem, jak nagrywać w taki sposób, w jaki robili to inni, i wcale mi na tym nie zależało”.
No i powstała płyta, której brzmienie utworów zaskakuje przede wszystkim dlatego, że początkowo uznano je za krok wstecz. Było bardziej folkowe niż rockowe i miało niewiele wspólnego ze „współczesnym” brzmieniem, które można było znaleźć na płytach The Beatles, The Doors czy Jefferson Airplane. Po „Blonde on Blonde” fani oczekiwali kontynuacji tego samego. Być może i Dylan pierwotnie zamierzał uzyskać inne brzmienie niż to, jakie w końcu osiągnął na nowej płycie. 
Robbie Robertson:”Bob pojechał do Nashville tylko na chwilę. Tam razem z paroma facetami nagrał te piosenki na taśmę. Potem rzeczywiście rozmawialiśmy o dograniu czegoś, ale mnie się podobało to, co usłyszałem. Więc w końcu weszło to na album w takiej postaci, w jakiej to przywiózł”. 
Nagranie i wydanie nowej płyty Boba Dylana, „John Wesley Harding” odbyło się w 1967 roku. Album ukazał się pod koniec roku i błyskawicznie wspiął się na drugie miejsce list przebojów, plasując się między płytami Beatlesów i Rolling Stonesów. Jest to płyt pełna banitów, włóczęgów, imigrantów, heroldów i świętych. Jest to również album pełen obrazów religijnych, występujące tam postacie robiły wrażenie, jakby wyszły z kart Starego Testamentu, ale zagubiły się w kraju zbliżonym do upadłego moralnie amerykańskiego pogranicza, między przeszłością a teraźniejszością. Najbardziej jawne aluzje do Biblii  zawiera utwór „All Along the Watchtower” oparty w dużej części na fragmencie Księgi Izajasza mówiącym o upadku Babilonu. Jednak kiedy złodziej woła: „robi się późno”, odkrywamy, że jest to złodziej przychodzący nocą, zapowiedziany w Apokalipsie św. Jana – to znaczy Jezus Chrystus, który ponownie zstąpił na ziemię, bowiem On to mówi w Apokalipsie:”przyjdę jak złodziej, i nie poznasz, o której godzinie przyjdę po ciebie”.
Większość utworów na tym albumie została po raz pierwszy skonstruowana lirycznie, a muzyczne aranżacje zostały opracowane później. Początkowy utwór tytułowy charakteryzuje się jasną akustyka z dudniącym basem i rytmami. Opowiada historie prawdziwego, wyjętego spod prawa Teksasu Johna Wesleya Hardinga. „Był przyjacielem biednych/Podszedł z bronią w ręku/Otworzył wiele drzwi/Ale nigdy nie zranił uczciwego człowieka”(„John Wesley Harding”), podczas gdy historia oceniła Hardinga jako mordercę.
Dylan zagrał w utworach na gitarze i harmonijce wraz z towarzyszącymi mu muzykami z Nashville, z którymi już wcześniej współpracował: Kenny Buttreyem i Charlie McCoyem, a w dwóch ścieżkach możemy usłyszeć grającego na gitarze pedal steel, Pete Drake’a. Już ten skład daje nam obraz muzyki jaka przewija się przez album. W pewien sposób ton płycie nadają dźwięki country and western ale są to bardzo osobiste dźwięki, które świetnie pasują do tekstów utworów. Atmosferą zagłębiają się w czasach, gdy w Ameryce grasowała para Bonnie i Clyde, wiesz co mam na myśli. Posłuchaj choćby „I Dreamed I Saw St.Augustine” to wielkie dzieło, to moralny dylemat zrodzony w rock and rollu i rytmach rhythm and bluesa a zagrany jako country and western. Wszyscy jesteśmy jednym, mówi pieśń i mówi nam, że nie ma wśród nas męczenników i że piękni ludzie, do których się zwraca, są utalentowanymi królami i królowymi. 
Dwie piosenki o miłości, jakie Dylan zamieścił na płycie „Down Along the Cove” oraz „I’ll Be Your Baby Tonight”, nie dotyczą już osób, które nie  mogą się zjednoczyć, ale ludzi, którzy naprawdę się kochają. To bardzo pozytywne piosenki o szczęśliwych ludziach. Radosne pieśni.
Głos Dylana na płycie „John Wesley Harding” jest pełniejszy i cieplejszy. Zniknął cynizm a pojawiła się radość. Zwodniczo proste piosenki urzekają i to dzięki nim życie rozbłyska światłem na nowo. Czarująca jakość spokoju, zachwyca i tylko można się dziwić, jak w czasie podróży narkotycznych i psychodelicznych odjazdów można było nagrać taki album.
No ale na taki krok może sobie pozwolić tylko Artysta.







środa, 8 sierpnia 2018

THE HUMAN BEINZ - Nobody but Me /1968/


1. Nobody But Me (Isley, Isley) - 2:16
2. Foxey Lady (J. Hendrix) - 2:26
3. Shaman (De Azevedo) - 2:14
4. Flower Grave (Belley) - 2:14
5. Dance on Through (Whittington) - 3:03
6. Turn On Your Love Light (Malone, Scott) - 2:13
7. It's Fun to Be Clean (De Azevedo) - 2:06
8. Black Is the Color of My True Love's Hair (Trad. arr. by De Azevedo) - 4:24
9. This Lonely Town (Leatherwood, Scheri) - 2:22
10.Sueno (Belley, Markulin, Pachuta, Tatman) - 2:06
11.Serenade To Sarah (De Azevedo) - 1:58

*John "Dick" Belley - Vocals, Guitar
*Joe "Ting" Markulin - Vocals, Guitar
*Mel Pachuta - Vocals, Bass
*Mike Tatman - Drums

Piosenka „Nobody but Me” grupy The Human Beinz na zawsze zapisała się w umysłach każdego, kto żył w epoce lat sześćdziesiątych. W styczniu 1968 roku osiągnęła ona ósme miejsce na liście Bilboardu. Jest to nowa wersja utworu zespołu Isley Brothers ale jak posłuchasz ich obu…. Ja wracam z przyjemnością do tego co zrobiło czterech nastolatków z Youngstown, w stanie Ohio. 
W książce „The New Book of Rock Lists” Dave Marsh i Dave Bernard twierdzą, że “Nobody but Me” jest najbardziej  negatywną piosenką wszechczasów. Muzycy The Human Beinz używaja słowa „nie” co najmniej sto razy a słowa „nikt” czterdzieści sześć razy i to wszystko w ciągu 2:16 sekund. 
Zaczynający się od pulsującej, jednonutowej linii basu utwór wraz z natarczywymi uderzeniami perkusji, szybko dochodzi do rytmicznych powtórzeń słowa „nie”. Chryste, nie upłynęło jeszcze 30 sekund, a piosenka już mnie uzależniła. Bas i perkusja kontynuują pulsację a melodia przechodzi do bluesowych rytmów, podczas gdy wokalista dochodzi do refrenu i wyśpiewuje słowo „nikt” tam i z powrotem. Gitarowa solówka podburzona amfetaminowo-punkowym dźwiękiem dostarcza kąśliwego dostrojenia a bas przenosi większość melodycznej wagi. Jest prosty, chwytliwy i zwięzły jak cholera. Chcesz potańczyć, nie ma na co czekać, „Nobody but Me” daje ci taką możliwość jak żaden inny utwór w świecie. Uzależnia? Już to pisałem? Włączam repeat!!
The Human Beingz rozpoczął działalność  muzyczną w 1964 roku, kiedy to czterech młodych chłopaków spotkało się i postanowiło założyć zespół. 
M.Pachuta:”Graliśmy głównie w stylu zespołów z lat pięćdziesiątych wykorzystując kilka melodii brytyjskich grup rockowych. Od końca 1964 roku aż do wiosny 1966 roku zdobyliśmy pewną lokalną popularność. Występowaliśmy w nocnym klubie a nasze muzykowanie zyskało sympatię stałych bywalców tegoż klubu. Pozwoliliśmy urosnąć naszym włosom i już na całego pasowaliśmy do tego całego ruchu lat sześćdziesiątych”. The Human Beingz został w tamtym czasie fenomenem  w regionie Ohio. Wszystkie okoliczne kluby chciały aby grupa u nich występowała. George Rousher, przyjaciel zespołu a jednocześnie pracownik sklepu z płytami, ciągle powtarzał przedstawicielowi sprzedaży płyt Capitol, aby zainteresował się grupą. I stało się. Po ich wysłuchaniu zespół podpisał kontrakt z wytwórnią. Oburzeniem muzyków była dokonana przez wytwórnię samowolna zmiana nazwy grupy na The Human Beinz. I nie można było już tego zmienić!
Nagrań na debiutancki lp dokonano w 1967 roku a płyta „Nobody but Me” ujrzała światło dzienne w 1968 roku. Utworów utrzymanych w klimacie tytułowego nagrania nie znajdziesz na niej wiele ale i tak mamy tutaj parę urokliwych i nader melodyjnych piosenek wartych poznania. Ot, choćby „Dance on through”, mający zabawny wstęp poparty melodią kojarzoną z poczynaniami Manfreda Manna. Prosta, zabawna i łatwo wpadająca w ucho piosenka na każdą porę roku. Masz chandrę? Źle się czujesz? Posłuchaj „Dance on through” a złe myśli odpłyną daleko. 
Kolejne, melodyjne typowe dla lat sześćdziesiątych utwory „The Shaman”, „Flower Grave” czy „Sueno” wspaniale wypełniają dźwiękami kolejne rowki płyty. Pełne zadumy i melancholii „Sueno” miło sączy się, wpływając powoli i wypełniając otaczającą nas chwilę. Ale mamy tu też pełną zadziorności wersję „Turn on Your Love Light” zagraną z podobną werwą jak numer tytułowy oraz pełen psychodelicznych dźwięków „Black Is the Color Of My True Love’s Hair”. To tradycyjna melodia opracowana przez producenta płyty Lexa De Azevedo, który wypełnił ją orkiestrowymi, pełnymi niepokoju dźwiękami. Całość kończy „Serenade To Sarah”, psychodeliczna ballada mająca w sobie tęsknotę i czas utraconej miłości.
„Nobody but Me”, to płyta jakich powstało w tamtych latach wiele, no przecież były to najlepsze lata dla muzyki i jestem bardzo zadowolony, że takie rzeczy leżą u mnie w szafie i mogą często gościć w moim odtwarzaczu.