niedziela, 23 lutego 2020

SIMON DUPREE AND THE BIG SOUND - Without Reservations /1967/


01. Medley: 60 Minutes of Your Love, A Lot of Love
02. Love
03. Get Off My Bach
04. There's a Little Picture Playhouse
05. Day Time, Night Time
06. I See the Light
07. What Is Soul
08. Teacher, Teacher
09. Amen
10. Who Cares
11. Reservations



Fortepianowy riff przechodzi w orientalny klimat, wiatrowa maszyna zamiata muzyczny pejzaż a melotron i ksylofon swobodnie wędrują po ścieżce. Derek Shulman zaczyna wokal jak w transie, trzymając odpowiedni klucz:
Będę latał na twoim niebie, żółte papierowe słońce/Gdy wiatr jest silny, gdy wiatr jest silny/Unoszę jedwabisty srebrny księżyc w pobliżu twojego okna/Jeśli twoja noc jest ciemna, jeśli twoja noc jest ciemna”.
Piosenka rzuca skuteczne zaklęcie i dochodzi do świetności dzięki towarzyszącemu gongowi wejściu Jacqui Chan, przyjaciółki aktorki zespołu. Chan recytuje krótki fragment marzycielskich, pełnych namiętności szeptów miłosnych po chińsku a jej seksowny głos wyprzedził o dwa lata francuską gorączkę pary Jane Birkin i Serge Gainsbourg w „Je T’aime Moi Non Plus”.
W rzeczywistości aktorka pochodziła z Trynidadu i nie mówiła językiem pochodzenia swojej rodziny. Właściciel miejscowego baru został zatrudniony do napisania paru chińskich słów o miłości, a babcia Chan nauczyła ją recytować fonetycznie.
Wyszło fantastycznie. I choć muzycy nie byli zadowoleni, woleli aby pamiętano ich z bardziej ostrzejszych numerów to „Kites” doszło do dziewiątego miejsca listy przebojów i stało się niezapomnianym dodatkiem do muzycznego krajobrazu 1967 roku. Również współcześnie jak weźmiesz każdą kompilację brytyjskiej muzyki psychodelicznej, to prawdopodobnie znajdziesz tę piosenkę, która wciąż unosi się mimo upływu już pół wieku.
Simon Dupree and The Big Sound powstał na początku lat sześćdziesiątych jako the Roadrunners, a założyli go bracia Derek i Ray Shulman wraz z kumplem ze szkoły, Ericem Hine’em. Po jakimś czasie okazało się, że nazwa The Roadrunners jest modnie brzmiąca i praktycznie w każdym mieście Wielkiej Brytanii istniał zespół o takiej nazwie. W ten sposób postanowiono zmienić nazwę grupy i odtąd znamy ich jako Simon Dupree and The Big Sound.
Zespół stał się popularny na południowym wybrzeżu Wyspy, co doprowadziło do przesłuchań w studio EMI. Nagrania były udane i zaoferowano im kontrakt płytowy.




Na jedynej płycie grupy, nagranej w 1967 roku i zatytułowanej „”Without Reservations” nie ma singlowego przeboju „Kites”, który po trosze nie pasował do wizerunku zespołu.
Rhythm and blues, garaż, soul, dęciaki i psychodelia to w skrócie zawartość krążka, który doszedł do 39 miejsca na listach.
Brzmienie grupy jest bardzo świeże i już od pierwszych taktów słyszymy dźwięki, które układają się w przepasne melodie, prowadzące ku tańcu i zabawie. Właśnie, melodie. Pomimo czasami garażowego brzmienia i ostrzejszych rytmów całość pulsuje dynamicznymi, tanecznymi rytmami co od razu przenosi cię na parkiet jakiejś tańcbudy. Pulsujący w rytmie kręcących się bioder bas w otwierającym płytę „Medley: 60 Minutes Of Your Love/A Lot Of Love” wkracza na obszar rhythm and bluesowych dźwięków wtapiając się w garażowy klimat nagrania. Ewidentne przeboje (dlaczego takimi się nie stały?) choćby „Love” czy „Day Time, Night Time”, ukazują barwne melodie, zachęcające wokalnie teksty i niczym nieskrępowane ruchy melodyjnej harmonii. Ostrzejsze dźwięki znajdziemy w pełnych emocji utworach „I See the Light” i „Reservations” gdzie napędzające się wzajemnie dęciaki i organy, wibrują wokół aksamitnych postaci w mnogości kalejdoskopowych dźwięków. A będący w bliskości z gospelowo-dyskotekowym torem „Amen” oferuje trafną zabawę w grupie jakże radosnych uczestników. Różnorodność nagrań dodaje wielkiego animuszu muzyce, to jakby z szafy grającej płynęły nieustanne dźwięki wiwatujące na cześć pełnych ruchu uliczek swingującego Londynu. Bo to jest muzyka otoczona bliskością Carnaby Street, piętrowych czerwonych autobusów i Piccadilly Circus. Radość i beztroska tamtych lat wcisnęła się nieodwracalnie w duszę „Without Reservations” co czyni tę płytę jaskrawym klejnotem. Muszę tu jeszcze wspomnieć, że na szczęście wszystkie nagrania zespołu i te singlowe i nagrane z myślą o drugiej niewydanej płycie udostępnione zostały na płycie „Part of my Past” wydanej w 2004 roku. Niestety muzycy sfrustrowani faktem, że wytwórnia płytowa domaga się od nich przeboju za przebojem, nie licząc się, że chcieliby pójść swoją ścieżką soulową, w 1969 roku rozpadli się. Bracia Shulman wkrótce założyli progresywną kapelę Gentle Giant.


czwartek, 13 lutego 2020

SPIRIT - The Family That Plays Together /1968/


1. I Got A Line On You (2:37)
2. It Shall Be (3:25)
3. Poor Richard (2:29)
4. Silky Sam (4:06)
5. Drunkard (2:38)
6. Darlin' If (3:38)
7. It's All The Same (4:40)
8. Jewish (2:48)
9. Dream Within A Dream (3:01)
10. She Smiles (2:30)
11. Aren't You Glad (5:31)


- Jay Ferguson / lead vocals, percussion
- Randy California / acoustic & electric guitars, backing vocals
- John Locke / keyboards
- Mark Andes / bass, backing vocals
- Ed Cassidy / drums, percussion

With:
- Marty Paich / string & horns arranger
- Marshall Blonstein / spoken voice



Cztery pierwsze albumy amerykańskiej grupy Spirit są kanonem muzycznym, są kwintesencją dobrego grania i warto poświęcić trochę czasu aby z nimi się zapoznać albo je sobie przypomnieć. Ja jestem wielkim fanem tych płyt i goszczą one u mnie w domu dość często. Wcześniej opisywałem debiut, teraz przyszedł czas na drugi lp zatytułowany „The Family That Plays Together”. Po nagraniu jedynki muzycy postanowili zakupić posiadłość w Lauren Canyon i wspólnie w niej zamieszkać wraz z rodzinami. Tytuł drugiej płyty właśnie stąd się wziął: „Rodzina zawsze trzyma się razem”. I tu mając wolną głowę od przeróżnych spraw, komponując bez większych stresów powstały nagrania, które ujrzały światło dzienne w grudniu 1968 roku.
No cóż, trzeba przyznać, że płyta ta ukazała bardziej dojrzałe brzmienie grupy, które splotło psychodeliczny rock, współczesny folk, klasykę i jazz fusion w fastrygowany mocnym, stałym rytmem tygiel ukryty w ciasnej muzycznej tkaninie.
Ta wysublimowana psychodelia utrzymana jest w klimacie tajemniczej grozy. I trzeba spokojnie się z nią obchodzić aby dotarły do nas wszystkie nuty tej muzyki.
Kierujący rytm w utworze otwierającym „I Got a Line on You” łączy się z chwytliwymi gitarowymi riffami i żywym fortepianem i okazuje się najbardziej rozpoznawalnym utworem grupy Spirit. Stał się on natychmiast klasykiem grupy, a wytwórnia płytowa zaczęła wywierać na muzykach silną presję, aby produkować następne hity. To się oczywiście chłopakom nie spodobało.
I robili swoje.
Fantastycznie odlotowy, wzbogacony partiami fortepianu i fletu „It Shall Be” pokazuje do czego są zdolni. To typowe hippisowskie dźwięki i typowe dla muzyki Spirit urozmaicenie. Wprowadzenie elementów orkiestry znane nam już z pierwszego albumu tu również zaznacza swoją obecność. A z zadania tego wspaniale wywiązał się Marty Paich. Jego wizjonerskie otchłanie spełniają swoją rolę, to właśnie m.in. one stanowią ten element wspomnianej wcześniej grozy.
Wyraźne wpływy jazzu zawinięte w psychodelicznej aurze mają swój niepowtarzalny urok ujawniający się w takich utworach jak „Poor Richard”, „The Drunkard” i „Silky Sam”. Nietuzinkowy gitarzysta jakim jest Randy California w numerze „Poor Richard” pokazuje swoją uwodzicielską grę, trwałą i zawodzącą pracę na gitarze, bardzo psychodeliczną, a do tego to przedłużenie. Posłuchaj… niemożliwie długi dźwięk wydobywany z czeluści wzmocniony przez theremin, czyli elektroniczny instrument muzyczny. Ten efekt wykorzystywał potem Jimmy Page, co możesz zobaczyć na filmie „The Song Remains The Same” (utwór „Whole Lotta Love”).
Tutaj w „Poor Richard” brzmi to bardzo tajemniczo i robi kolosalne wrażenie.
Silky Sam” to łagodna ballada a „The Drunkard” zachwyca aranżacjami smyczkowymi Marty Paicha, które w połączeniu z łagodnymi dźwiękami fletu tworzą klimat barokowego nastroju.
Najbardziej niesamowitym przejawem kompozytorskim Californii jest piosenka „Jewish”. To niezwykłe dzieło, w którym zespół połączył hebrajskie teksty i rytmiczne rytmy z charakterystyczną gitarą oraz poruszającym się w swobodnym terenie fortepianem i perkusją.
To naprawdę zaskakuje.
Trochę bluesowym nutek usłyszysz w „All the Same” kolejnym naprawdę ciekawym numerze z doskonałym wykorzystanie elektrycznego pianina na którym gra John Locke. A do tego dochodzi perkusyjne solo Eda Cassidy’ego, które jest właściwie trudne do sklasyfikowania, ukryte między bluesowymi riffami jednocześnie skłania się ku jazzowi.
Fajnie brzmi „Dream Within a Dream” będący hołdem psychodelii spod znaku Lata Miłości. To czyste rytmy Zachodniego Wybrzeża uzupełnione o wokalne pejzaże.
A płyta kończy się zadziwiającym numerem „Aren’t You Glad” częściowo akustycznym, od pierwszych sekund wprowadzającym wibrującą gitarę i spokojny wokal. A potem kolejny raz California udostępnia nam swoje dźwięki intensywnym solem, które ustępuje miejsca kosmicznemu jamowy prowadzącym ku mlecznej drodze rozbitej na miliardy cząstek.
Cholera nie wiem co jeszcze napisać. To po prostu mnie przerasta.

Sam posłuchaj.




środa, 5 lutego 2020

BOB DYLAN - Knocked Out Loaded /1986/



  1. You Wanna Ramble
  2. They Killed Him
  3. Driftin' Too Far From Shore
  4. Precious Memories
  5. Maybe Someday
  6. Brownsville Girl
  7. Got My Mind Made Up
  8. Under Your Spill
Kolejną płytą nagraną przez Dylana po „Empire Burlesque” jest wydany 14 lipca 1986 roku album „Knocked Out Loaded”. I od razu wspomnę, że płyta ta została przyjęta bardzo negatywnie tak przez słuchaczy jak i środowisko dziennikarskie. Niepochlebne recenzje zdominowały jej wydanie a i Columbia Records nie popisała się w jej promocji. Nigdy nie zostało zrobione żadne video do promocji tej płyty a przecież w tamtych latach cały przemysł muzyczny oparty był na bardzo silnych związkach z teledyskami promującymi dane wydawnictwo. Te i podobne sprawy doprowadziły do tego, że „Knocked Out Loaded” oceniany jest to dziś bardzo miernie z czym ja się zupełnie nie zgadzam. Zadajmy sobie pytanie: dlaczego ta płyta ma tak niewielu obrońców? Dlaczego niektórzy fani twierdzą, że album jest gorszy niż „Self Portrait”? Znalazłem wiele złych recenzji, ale nie znalazłem cennych wyjaśnień, dlaczego? Wydaje mi się, że były bardzo duże oczekiwania w stosunku do Dylana. Jego występ na Farm Aid transmitowany na żywo przez ogólnoamerykańską telewizję w porze największej oglądalności był objawieniem. Towarzysząca mu kapela Toma Petty’ego, The Heartbreakers zagrała z ogniem a widok artysty, któremu występ sprawia wielką radość był widoczny w całych Stanach. Przypomniano sobie, że Dylan to m.in. „Blonde On Blonde” czy „Desire” i oczekiwano czegoś podobnego.
Ale czasy się zmieniają.

No cóż, jestem tylko zwykłym fanem Dylana, który słucha i cieszy się „Knocked Out Loaded” od wielu lat i będę bronił tych nagrań.
A jest co. Cztery utwory to prawdziwe majstersztyki a i reszta niewiele ustępuje.
You Wanna Ramble” jest otwarciem płyty i to jest fajne otwarcie. Zespół bardzo entuzjastyczne podchodzi do tego bluesowego numeru nadając mu surowe brzmienie z akcentami rockabilly.
Dylan opowiada o tym, że życie jest pełne sprzeczności, smutków, radości i różnych ideałów.
Pijany politycy nadskakują/Na ulicy, gdzie matki płaczą/I przysypiający zbawiciele/Oni czekają na Ciebie/A ja czekam na nich, by przerwać/Piję z pękniętej filiżanki/Pytają mnie, czy nie otworzę Ci bramy”.
Utwór Krisa Kristoffersona w tej formie jaką zaproponował Dylan jest pełen leśnych ścieżek ciekawie zaaranżowanych i umieszczenie go w takiej wersji dodaje uroku płycie a wzbogacenie dodatkowo jednego z wersów chórem dziecięcym czyni go jeszcze ciekawszym. Poza tym jak się wsłuchasz to dotknie Cię jedno. „They Killed Him” pokazuje ile duszy posiada Dylan. Wokalnie bardzo dobrze sobie radzi a i zespół dotrzymuje mu równego kroku.
Gospelowy „Precious Memories” równie dobrze mógłby znaleźć się na którymś z chrześcijańskich albumów Artysty. Zaśpiewana pełnią żaru, w którym wyczuwa się nagromadzenie emocji ta tradycyjna pieśń spełnia swoje zadanie. Uduchowiony klimat wciąga i sprawia, że przestajesz być obojętny. Co ciekawe Dylan zaaranżował ten numer w stylu reggae, co przywodzi skojarzenia z „Jokerman” z płyty „Infidels”. 
I genialna (tak nie boję się użyć tego słowa) kompozycja napisana wraz ze znanym dramaturgiem Samem Shepardem, „Brownsville Girl”. To ponad jedenastominutowy song będący kontynuacją pamiętnego numeru z 1965 roku „Desolation Row”. Fantastyczny monolog Dylana odbija pozytywne wibracje żeńskich chórków snujących się w tle niczym dym nad mostem. No i to wejście dęciaków, akcentujące przerwę i nabranie siły.
Już tylko za te cztery utwory warto pochylić się nad tą płytą.
Napisałem cztery utwory?
No a „Under Your Spell”, albo „Driftin’ Too Far From Shore”. To przecież kolejne bardzo dobre numery. Sprężysty, chwytliwy i natychmiastowy „Driftin’ Too Far From Shore” przyciąga słuchacza. Miks i produkcja piosenki jest mocno osadzona w latach osiemdziesiątych, więc jest na czasie. To właśnie zarzucano tej kompozycji. Że jest na czasie?! Dziwny zarzut.
Under Your Spell” to bardzo urocza i nastrojowa piosenka o utraconej miłości. Co ciekawe ten utwór to jedyny wydany rezultat sesji odbywających się w londyńskim studio Dave’a Stewarta (Eurythmics) w listopadzie 1985 roku.
No i zostaje jeszcze „Maybe Someday”, sentymentalny klasyk Dylana.
Jedynym utworem, do którego nie mogę się przekonać jest „Got My Mind Made Up” może dlatego, że pojawia się po rewelacyjnej „Brownsville Girl” i bardzo szybko przemija.
Oczywiście moja opinia o tej płycie będzie się prawdopodobnie różnić od wielu zamieszczonych na łamach internetu, ale jeśli choć trochę cię zainteresowałem abyś spojrzał inaczej na „Knocked Out Loaded” to ja jestem zadowolony.
...Cóż, pustynia jest gorąca/ góra jest przeklęta/ Módlcie się , abym nie umarł z pragnienia/ Kochanie jestem dwie stopy od studni”.