2. False Prophet
3. My Own Version of You
4. I've Made Up My Mind to Give Myself to You
5. Black Rider
6. Goodbye Jimmy Reed
7. Mother of Muses
8. Crossing the Rubicon
9. Key West (Philosopher Pirate)
10. Murder Most Foul
Najpierw
pojawił się 17 minutowy singiel zatytułowany „Murder Most Foul”, będący
najdłuższym utworem Dylana w jego karierze. Jest to opowieść o zabójstwie Johna
F. Kennedy’ego, którą dzięki delikatnej orkiestracji i swoim najbardziej
zawziętym śpiewie, Dylan przeobraża w jedno z najbardziej przeżartych wydarzeń
XX wieku z nowym poczuciem tragedii. Detale są krwawe i gotyckie: „To był
mroczny dzień w Dallas, listopad’63/ Dzień, który będzie żył wiecznie w
niesławie/ Prezydent Kennedy był w szczytowej formie/ Dobry dzień by żyć i
dobry dzień by umrzeć/ Prowadzony na rzeź, jak ofiarny baranek/ Rzekł:
„Chwileczkę, chłopcy wiecie kim jestem?”/ „Oczywiście, że tak. Wiemy kim
jesteś”./ Wtedy odstrzelili mu głowę, gdy był jeszcze w samochodzie”. I dalej:
„Zabijemy Cię z nienawiścią, bez grama szacunku”. Dylan winę za zabójstwo
przypisuje zbiorowemu złu. W trakcie piosenki pole widzenia wykracza poza jedno
słynne zabójstwo. Amerykańska historia naznaczona idealizmem i postępem rozsypuje
się jak źle skrojona układanka: „Zagraj „Please Don’t Let Me Be Misunderstood”/
Zagraj dla Pierwszej Damy, nie czuje się dobrze/ Zagraj Dona Henleya, zagraj
Glenna Freya/ Idź na całość i pozwól, by to przeszło obok”. Ale Dylan mówi nam
jeszcze jedno: „W dniu, w którym go zabili, ktoś powiedział do mnie/ Synu, era
antychrysta dopiero się zaczęła” i wydaje się, że wierzy w to proroctwo.
Pojawianie
się „Rough and Rowdy Ways”, pierwszego zestawu oryginalnych piosenek 79-latka
od 2012 roku, jest dobra okazją do ponownego przyjrzenia się historii Dylana
jako piosenkarza protestującego, szczególnie nastawionego na rasową
niesprawiedliwość. Śpiewał o dyskryminacji, niezbadanych morderstwach i
stosowaniu przez organy władzy gazu łzawiącego w 1963 roku w „Oxford Town”.
Opłakiwał fałszywe uwięzienie czarnego boksera w „Hurricane” z 1975 roku. Nowa
płyta nie jest wprawdzie albumem protestacyjnym, ale utwory napisane zostały w
charakterze „trance”, co oznacza, że ich teksty są senne i impresjonistyczne.
Pamiętasz obraz Moneta „Impresja, wschód słońca”, to właśnie ta senność
charakteryzuje teksty na nowym albumie Dylana. To dzieło pesymistycznej
Americany. Z halucynacyjnym zapałem Dylan ozdabia totemy zachodniej kultury,
rozkoszując się upadkiem i daremnością, podsumowując typowym swoim cynizmem: „Jestem
tylko pionkiem w ich grze”.
Chociaż
reszta muzyki na „Rough and Rowdy Ways” podąża w kierunku „Morder Most Foul” to
zespół towarzyszący Dylanowi ociera się o bluesowe i countrowe riffy by z
miłością dopieścić monotonne dźwięki łącząc je z wampirycznym wokalem.
Rezultatem są piosenki o wielkim nadmiarze i dokuczliwej znajomości. Dylan
zabiera cię do miejsc, które znasz i mówi ci, że przez cały czas byłeś pod
kontrolą. Ale Dylan dobrze się bawi, bełkocząc i jęcząc najgłupsze sylaby,
maluje portret pełen werwy przeszytej przerażeniem. Przerażeniem Ameryką i jej
historią. Już pierwszy wers płyty: „Dzisiaj, jutro i wczoraj też/ Kwiaty
umierają jak wszystko” nawiązuje do poematu słynnego piewcy Ameryki, Walta
Whitmana. Koncentracja na śmierci i doczesności obowiązuje na całej płycie. Te
lata życia na Ziemii kończą się, podobnie jak kończy się Ziemia. A wszystko
zabija mamona, chciwa, chytra suka. Przemierzając amerykańską czasoprzestrzeń,
Dylan powołuje się na symbole, mity i duchy przeszłości. W kalejdoskopowym
świecie tego autora, zaroiło się znowu od polityków, poetów, wędrowców,
gangsterów, złodziei i grzeszników. W „I Contain Multitudes” przywołani zostają
jednym tchem: Anna Frank, Indiana Jones i The Rolling Stones. Nadal aktualne
pozostaje pytanie: Co się z nami stanie i co powinniśmy w tym momencie zrobić? Galeria
postaci w następnych utworach powiększa się nieustannie. Generał Patton, Elvis
Presley, Marlon Brando, Martin Luther King i wielu innych. Dylan pokazuje
cywilizacyjne procesy, jednocześnie również ludzką siłę i słabość, żądzę władzy
i podłość. Naprawdę nie ma znaczenia jaki jest konkretny temat, ciągnący się od
piosenki do piosenki. Może to być religia ("Goodbye Jimmy Reed”), miłość („I’ve
Made Up My Mind to Give Myself to You”) albo sztuka („Mother of Muses”). W „Key
West (Philosopher Pirate)”, serenadzie o miasteczku na Florydzie wraca do pogrzebowych,
kwiatowych obrazów. Gdy akordeony wzdychają, Dylan opisuje hibiskusa,
bugenwillę jako kwiaty toksycznej rośliny. Można by powiązać te teksty z
wiekiem Dylana, gdyby jego katalog nie był pełen apokaliptycznych ostrzeżeń o
ulewnych deszczach i powolnych pociągach. Dylan zadaje kłam przekonaniu, że
zatracił już zmysł kompozytorski. Utrzymany w bluesie „False Prophet” wręcz
wrzuca nas na ciemny brzeg rzeki Mississippi. Ta naturalność brzmienia i
stylowość wykonania szybko wciąga słuchacza. Ostatnia płyta Boba Dylana wyrasta
na ważne wydarzenie muzyczne. Kto wie, czy to nie jest już ostatni album tego
wielkiego Artysty. Gdy reporter Douglas Brinkley zapytał ostatnio Dylana, czy
jego zdaniem świat „przekroczył punkt, z którego nie ma powrotu” Dylan
odpowiedział, przyznając się, że tego się obawia . Następnie dodał: „Ale
dotyczy to tylko osób w pewnym wieku, takich jak ja i ty, Doug. Mamy tendencje
do życia w przeszłości, ale to tylko my. Młodzież nie ma takiej tendencji”. Ta
odpowiedź przychodzi na myśl, gdy słucham „Crossing in Rubicon, w której Dylan
śpiewa: „Przekroczyłem Rubikon czternastego dnia najniebezpieczniejszego
miesiąca w roku/ W najgorszym czasie, w najgorszym miejscu”.
Ostatnia płyta Mistrza? Prawdopodobnie tak. Tym bardziej wsłuchajmy się w nią i doceńmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz