1. Monk Time - 02:44
2. Shut Up - 03:14
3. Boys Are Boys And Girls Are Choice - 01:25
4. Higgle-Dy - Piggle-Dy - 02:28
5. I Hate You - 03:33
6. Oh, How To Do Now - 03:16
7. Complication - 02:22
8. We Do Wie Du - 02:11
9. Drunken Maria - 01:46
10.Love Came Tumblin' Down - 02:30
11.Blast Off! - 02:14
12.That's My Girl - 02:25
*Gary Burger - Vocals, Electric, 12 String Guitars
*Larry Clark - Vocals, Philicorda Organ, Piano
*Roger Johnston - Vocals, Drums
*Eddie Shaw - Vocals, Bass Guitar
*Dave Day - Vocals, Rhythm Guitar, Electric Banjo
Niespodzianki się zdarzają.
Wprawdzie są rzadkie ale za to cudowne. Ostatnio odkurzyłem swoje
taśmy video i obejrzałem kilkanaście odcinków niemieckiego
programu muzycznego z lat sześćdziesiątych zatytułowanego „Beat
Club”. Nie ukrywam, że świetnie się bawiłem przy dźwiękach
takich grup jak The Easybeats, The Lords, The Hollies czy Gerry and
The Pacemakers.
Ale
w pewnym momencie zaintrygował mnie zespół składający się z
pięciu chłopaków mających wygolone czubki głowy, ubranych w
czarne uniformy i grających dźwięki wcześniej nie słyszane w tym
programie. Czy tylko w tym programie? Raczej jak na 1966 rok były to
utwory na wskroś nowatorskie, przepełnione agresją oraz
nihilistyczną wizją otaczającego świata. Tych pięciu chłopców
zostało zwolnionych z armii USA w 1964 roku i postanowiło pozostać
w Niemczech gdzie do tej pory stacjonowali. Założyli popularny
zespół muzyczny5 Torquays, który z miejsca objawił swoją klasę.
Niemieckie kluby zapewniły im występy przez siedem dni w tygodniu,
a zespół zmuszony był przebywać na scenie czasami nawet osiem
godzin. Z tego powodu oprócz grania coverów, muzycy zaczęli
eksperymentować z brzmieniem odchodząc w końcu zupełnie od
tradycyjnej melodyki kompozycji w kierunku minimalistycznej rytmiki i
sprzężeń gitarowych. Budowany na prymitywistycznym beacie rytm
perkusji, miesza się z głośnym, dudniącym basem, przesterowaną
gitarą i przeszywającymi do szpiku kości organami.
W
tym czasie Amerykanami zainteresowali się przedstawiciele z
niemieckiego oddziału Polydoru. Zasugerowali zmianę nazwy grupy i
zaproponowali nagranie płyty.
Oglądając
„Beat Club” i słuchając utworu „Complication” przypomniałem
sobie, przecież ja mam płytę grupy Monks zatytułowaną „Black
Monk Time”, gdzie ten numer rządzi.
I
już sobie przypomniałem.
Garażowy
rock zaczął się od Monks i to z pewnością można stwierdzić
słuchając ich debiutanckiej i niestety jedynej płyty. To samo w
sobie może nie jest tak interesujące, jak bardziej ciekawy jest
sposób mieszania popowych dźwięków lat 50-tych i wczesnych lat
60-tych z surową, dziwną i szaloną kreatywnością wzbogaconą
dzikim wokalem. Tu obok energicznych fraz czasami pojawia się
jodłowanie lub harmonijnie spójne nucenie. Dziwne brzmienie gitary
za sprawą wykorzystywania feedbacku gitarowego prowadzi do
kakofonicznej furii mającej ogromny ładunek energii. Warto
wspomnieć, że zakotwiczony w Niemczech Gary Burger używał
feedbacka niezależnie od działających na scenie brytyjskiej
zespołów, The Kinks czy The Troggs. Kto był pierwszy? Niech
rozstrzygną historycy.
Jak
przyłożymy ucho do nagrań z płyty „Black Monk Time” usłyszymy
dźwięki banjo ale wykorzystane w niepośledni sposób. Otóż drugi
gitarzysta zespołu Dave Day jest jednym z niewielu muzyków
rockowych w historii muzyki, który zamienił gitarę elektryczną na
banjo. Dave nagłośnił je na dwa mikrofony i stroił jak normalną
gitarę, co dawało porażające, trzeszczące brzmienie. Nie
znajdziemy żadnych konkurentów w tamtych latach dla mrocznej,
schizofrenicznej muzyki zawartej na tej płycie. Podobne dźwięki
zaczną pojawiać się dopiero dziesięć lat później, gdy na scenę
wejdzie kolejna rewolta.
Gniew
i frustracja okazana muzyką to protest Monks przeciw wojnie w
Wietnamie. To dźwięki, które niczym śmigła helikopterów wibrują
wokół zielonej dżungli pełnej pułapek i huku wybuchowym min,
potwierdzających tylko kolejną śmierć.
W
otwierającym płytę numerze „Monk Time” główny wokalista Gary
Burger ogłasza manifest Mnichów: „Wiesz, że nie lubimy wojska/
Jaka armia?/ Kogo to obchodzi jaką armię?/ Dlaczego zabijasz te
wszystkie dzieci tam w Wietnamie?/ Przestań, przestań nie podoba
mi się to!/ Jesteś mnichem, ja jestem mnichem, wszyscy jesteśmy
mnichami/ Dave, Larry, Eddie, Roger, wszyscy chodźmy!”. A dzieje
się to nad beatem napędzanym organami, przypominającymi kod
Morse’a i zniekształconej gitary będącej odpowiedzią na
zapomniane chwile starości. „Shut Up” to garażowy kawałek,
mający podobnie jak wiele innych numerów rytm cha-cha, czyli
„jeden, dwa, jeden, dwa, trzy”. Z ciekawością posłuchajcie
„Higgle-Dy-Piggle-Dy” utrzymanego w podobnym rytmie ale dziwnego
wokalnie. Otóż Gary przechodzi w histeryczny falset, a reszta
muzyków przerywa pół-bezdźwięcznym śpiewem. Ale i w kolejnych
utworach możemy natknąć się na różne niespodzianki.
Roztrzęsiony, jąkający głos w „Oh, How To Do Now”, czy
spazmatycznie ogolony wicher w „Drunken Maria”. „Complication”
w tle pojawiających się słów ogniste instrumenty napędzają
machinę intensywnym, chaotycznym beatem, przyspieszając aż do
zakończenia frazy. „Powikłanie/ Powikłanie/ Powikłanie/
Zaparcie!/ Ludzie płaczą/ Ludzie umierają za ciebie/ Ludzie
zabijają/ Ludzie będą dla ciebie/ Ludzie biegają/ To nie jest dla
ciebie zabawne/ Ludzie idą/ Za ich śmierć dla ciebie/
Powikłanie!”.
I
kto powiedział, że punk zaczął się w latach 70-tych?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz