niedziela, 7 czerwca 2020

BOB DYLAN - Time Out of Mind /1997/


  1. Love Sick
  2. Dirt Road Blues
  3. Standing in the Doorway
  4. Million Miles
  5. Tryin' to Get to Heaven
  6. Til I Fell In Love With You
  7. Not Dark Yet
  8. Cold Irons Bound
  9. Make You Feel My Love
  10. Can't Wait
  11. Highlands

Gdy posłuchałem kolejnych wydawnictw Boba Dylana tj. płyt „Good as I Been to You” oraz „World Gone Wrong” stwierdziłem, to koniec. Wprawdzie zawierają one akustyczną muzykę ale zaśpiewaną i zagraną tak bez serca, że szkoda czasu dla niej. I w ogóle przestałem śledzić jego nowe dokonania a wręcz zapomniałem o nich. Oczywiście wcześniejsze albumy często gościły w moim odtwarzaczu a także pojawiająca się „The Bootleg Series”, i to wystarczyło. I gdy po kilku latach kolega podrzucił mi linka z piosenką „Duquesne Whistle” ze świeżo wydanej płyty „Tempest”, coś zaiskrzyło. Hmm, to jest Dylan. I do tego fajny. Więc postanowiłem spojrzeć na wcześniejsze dokonania muzyka i sprawdzić co tam nagrywał po moim z nim rozstaniu. Osiem lat trwała trasa bez końca Dylana nie poparta żadnymi nowymi nagraniami.


I powstał album.
W 1997 roku powstała płyta, która jest największym osiągnięciem Dylana od czasów świetności lat sześćdziesiątych. Niezwykłą rzeczą jest to, że jest to pierwszy świetny rockowy album starzejącej się gwiazdy, która szczerze zmaga się ze starzeniem i śmiertelnością. Dodatkowym plusem nagrania jest producent, którym został znany z wcześniejszej już współpracy z Dylanem, Daniel Lanois. I od razu plus dla niego. Otóż Lanois przekształcił zniszczony w czasie głos Dylana w potężny instrument. Czasami Dylan brzmi jak umierający człowiek, czasami jak człowiek pogrążony w miłości, a czasami tak perwersyjny jak wabiący diabeł. Zespół towarzyszący Dylanowi jest solidny i świetnie czuje się w klimacie tego nagrania. Piosenki utrzymane są w klimacie bluesowym co ma sens i stanowi idealne tło muzyczne dla tego zestawu numerów. I gdy rozpoczynający płytę utwór „Love Sick” niepostrzeżenie wprowadza cię na ścieżkę prostująca się za zakrętem to przy „Standing in the Doorway” droga wypełnia cię w całości i podążasz za Dylanem już bez żadnych wątpliwości. To jest ten przełom. „Standing in the Doorway” zapalił światło nad głową Mistrza i sprawił, że jego muzyka ponownie odżyła. I to jest piękne. Ta bardzo sentymentalna ballada ostro wgłębia się w nastrój smutku i tęsknoty.
Wspomniany wcześniej „Love Sick” ujawnia mroczną potrzebę, która wyznacza standardy dla nadchodzących utworów: „Rozumiem, widzę kochanków na łące/widzę sylwetki w oknie/obserwuję ich, dopóki nie odejdą i nie pozwolą mi się zatrzymać/do cienia/mam dość miłości słyszę tykanie zegara/to chory rodzaj miłości”. Rzadko kiedy Dylan był tak zrezygnowany, emocjonalnie surowy, pod każdym względem śmiertelnie ranny oraz pozbawiony poczucia humoru. Sarkazm „Don’t Think Twice, It’s All Right”, ostateczny kompromis „One Too many Mornings”, chłód „It Ain’t Me Babe”, dziecinna poezja „She Belongs to Me”, radosne oczekiwanie „I Want You” i frywolne naleganie w „Queen Jane Approxately” teraz wszystkie minęły, należą do przeszłości, do czasu bez pamięci.
Muzycznie mamy tutaj powolne organy i gitarę tworzące klimat rezygnacji i samotności.
Ogólnie dźwięk „Time Out of Mind” jest bardzo smutny, i nie ważne czy przemierzasz ciemne zaułki kolejnych przecznic, czy siedzisz w podrzędnym barze przy rytmach boogie-woogie i tak ten nastrój siedzi w tobie i nie popuszcza. To taka płyta. Ale trzeba Dylanowi za nią podziękować. Trzeba, jeszcze raz uznać jego artystyczną duszę, która pozwala nam abyśmy poczuli to co on. Trzeba się cieszyć, że zaczął znowu nagrywać takie płyty.
Powiem tylko, że długo czekałem na taki utwór jak zamykający płytę ponad szesnastominutowy „Highlands”. „Cóż, moje serce jest w Górach łagodne i uczciwe/wiciokrzew kwitnący w oknach powietrza/płoną dzwonki, gdzie płyną wody Aberdeen/Cóż, moje serce jest w górach/pójdę tam, kiedy poczuję się wystarczającą dobrze”. Bob ponownie odnalazł swoją wizję, znalazł spokój i ocalenie. Chciałby aby świat zewnętrzny przestał istnieć. Ten sam stary wyścig szczurów, powodujący nieprzerwane trasy koncertowe, stanie na baczność na cokole muzycznych imprez, nie są już tak ekscytujące, nie są aż tak potrzebne do życia. „Cóż, moje serce jest w górach/pójdę tam, kiedy poczuję się wystarczająco dobrze”. 
I tak jest. Otwartość bytu zamieszkałego w starych siłach Natury prowadzi do zbawienia. Nie chcę od nikogo niczego, nie mam wiele do wzięcia. Oszukiwany przez świat, wie co jest prawdziwe, po prostu cieszy się tym, co widzi, choć wszystko może być fałszywe lub prawdziwe z chwili na chwilę. Więc nie musisz trzymać się prawdy zbyt mocno, ona i tak cię oszuka. „Czuję się jak więzień w świecie tajemnic/chciałbym aby ktoś przyszedł/i cofnął czas/więc gdziekolwiek przebywam moje serce jest w górach/to jest miejsce gdzie będę gdy zawołają mnie do domu/wiatr szumi o tym wierszem do drzew kasztana/więc moje serce jest w górach/mogę tam bywać tylko od czasu do czasu”.
I przez cały utwór Dylan prowadzi nas na różne strony, odkrywa stare dzieje i smutki. Mówi, że sukces nie jest podobny do wczesnych dni działania, teraz jest pełen splendoru. Ale gdy kończy się impreza, Bob mówi, że widzi, że wszystko co uważał za drogie, wszystko co jego zdaniem miało wartość i znaczenie, wydaje się odległe, ponieważ na końcu życia liczy się tylko radość z życia.
Słońce zaczyna świecić/ale to nie to samo słońce co kiedyś/zabawa skończona i coraz mniej do powiedzenia/patrzę innymi oczami/wszystko staje się odległe/więc moje serce jest w górach o świcie/daleko nad górami/jest sposób aby tam się dostać i ja go kiedyś wymyślę ale teraz jestem tam myślami/i na razie to wystarczy”.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz