- Love Sick
- Dirt Road Blues
- Standing in the Doorway
- Million Miles
- Tryin' to Get to Heaven
- Til I Fell In Love With You
- Not Dark Yet
- Cold Irons Bound
- Make You Feel My Love
- Can't Wait
- Highlands
Gdy posłuchałem kolejnych
wydawnictw Boba Dylana tj. płyt „Good as I Been to You” oraz
„World Gone Wrong” stwierdziłem, to koniec. Wprawdzie zawierają
one akustyczną muzykę ale zaśpiewaną i zagraną tak bez serca, że
szkoda czasu dla niej. I w ogóle przestałem śledzić jego nowe
dokonania a wręcz zapomniałem o nich. Oczywiście wcześniejsze
albumy często gościły w moim odtwarzaczu a także pojawiająca się
„The Bootleg Series”, i to wystarczyło. I gdy po kilku latach
kolega podrzucił mi linka z piosenką „Duquesne Whistle” ze
świeżo wydanej płyty „Tempest”, coś zaiskrzyło. Hmm, to jest
Dylan. I do tego fajny. Więc postanowiłem spojrzeć na wcześniejsze
dokonania muzyka i sprawdzić co tam nagrywał po moim z nim
rozstaniu. Osiem lat trwała trasa bez końca Dylana nie poparta
żadnymi nowymi nagraniami.
I
powstał album.
W
1997 roku powstała płyta, która jest największym osiągnięciem
Dylana od czasów świetności lat sześćdziesiątych. Niezwykłą
rzeczą jest to, że jest to pierwszy świetny rockowy album
starzejącej się gwiazdy, która szczerze zmaga się ze starzeniem i
śmiertelnością. Dodatkowym plusem nagrania jest producent, którym
został znany z wcześniejszej już współpracy z Dylanem, Daniel
Lanois. I od razu plus dla niego. Otóż Lanois przekształcił
zniszczony w czasie głos Dylana w potężny instrument. Czasami
Dylan brzmi jak umierający człowiek, czasami jak człowiek
pogrążony w miłości, a czasami tak perwersyjny jak wabiący
diabeł. Zespół towarzyszący Dylanowi jest solidny i świetnie
czuje się w klimacie tego nagrania. Piosenki utrzymane są w
klimacie bluesowym co ma sens i stanowi idealne tło muzyczne dla
tego zestawu numerów. I gdy rozpoczynający płytę utwór „Love
Sick” niepostrzeżenie wprowadza cię na ścieżkę prostująca się
za zakrętem to przy „Standing in the Doorway” droga wypełnia
cię w całości i podążasz za Dylanem już bez żadnych
wątpliwości. To jest ten przełom. „Standing in the Doorway”
zapalił światło nad głową Mistrza i sprawił, że jego muzyka
ponownie odżyła. I to jest piękne. Ta bardzo sentymentalna ballada
ostro wgłębia się w nastrój smutku i tęsknoty.
Wspomniany
wcześniej „Love Sick” ujawnia mroczną potrzebę, która
wyznacza standardy dla nadchodzących utworów: „Rozumiem, widzę
kochanków na łące/widzę sylwetki w oknie/obserwuję ich, dopóki
nie odejdą i nie pozwolą mi się zatrzymać/do cienia/mam dość
miłości słyszę tykanie zegara/to chory rodzaj miłości”.
Rzadko kiedy Dylan był tak zrezygnowany, emocjonalnie surowy, pod
każdym względem śmiertelnie ranny oraz pozbawiony poczucia humoru.
Sarkazm „Don’t Think Twice, It’s All Right”, ostateczny
kompromis „One Too many Mornings”, chłód „It Ain’t Me
Babe”, dziecinna poezja „She Belongs to Me”, radosne
oczekiwanie „I Want You” i frywolne naleganie w „Queen Jane
Approxately” teraz wszystkie minęły, należą do przeszłości,
do czasu bez pamięci.
Muzycznie
mamy tutaj powolne organy i gitarę tworzące klimat rezygnacji i
samotności.
Ogólnie
dźwięk „Time Out of Mind” jest bardzo smutny, i nie ważne czy
przemierzasz ciemne zaułki kolejnych przecznic, czy siedzisz w
podrzędnym barze przy rytmach boogie-woogie i tak ten nastrój
siedzi w tobie i nie popuszcza. To taka płyta. Ale trzeba Dylanowi
za nią podziękować. Trzeba, jeszcze raz uznać jego artystyczną
duszę, która pozwala nam abyśmy poczuli to co on. Trzeba się
cieszyć, że zaczął znowu nagrywać takie płyty.
Powiem
tylko, że długo czekałem na taki utwór jak zamykający płytę
ponad szesnastominutowy „Highlands”. „Cóż, moje serce jest w
Górach łagodne i uczciwe/wiciokrzew kwitnący w oknach
powietrza/płoną dzwonki, gdzie płyną wody Aberdeen/Cóż, moje
serce jest w górach/pójdę tam, kiedy poczuję się wystarczającą
dobrze”. Bob ponownie odnalazł swoją wizję, znalazł spokój i
ocalenie. Chciałby aby świat zewnętrzny przestał istnieć. Ten
sam stary wyścig szczurów, powodujący nieprzerwane trasy
koncertowe, stanie na baczność na cokole muzycznych imprez, nie są
już tak ekscytujące, nie są aż tak potrzebne do życia. „Cóż,
moje serce jest w górach/pójdę tam, kiedy poczuję się
wystarczająco dobrze”.
I tak jest. Otwartość bytu zamieszkałego
w starych siłach Natury prowadzi do zbawienia. Nie chcę od nikogo
niczego, nie mam wiele do wzięcia. Oszukiwany przez świat, wie co
jest prawdziwe, po prostu cieszy się tym, co widzi, choć wszystko
może być fałszywe lub prawdziwe z chwili na chwilę. Więc nie
musisz trzymać się prawdy zbyt mocno, ona i tak cię oszuka. „Czuję
się jak więzień w świecie tajemnic/chciałbym aby ktoś
przyszedł/i cofnął czas/więc gdziekolwiek przebywam moje serce
jest w górach/to jest miejsce gdzie będę gdy zawołają mnie do
domu/wiatr szumi o tym wierszem do drzew kasztana/więc moje serce
jest w górach/mogę tam bywać tylko od czasu do czasu”.
I
przez cały utwór Dylan prowadzi nas na różne strony, odkrywa
stare dzieje i smutki. Mówi, że sukces nie jest podobny do
wczesnych dni działania, teraz jest pełen splendoru. Ale gdy kończy
się impreza, Bob mówi, że widzi, że wszystko co uważał za
drogie, wszystko co jego zdaniem miało wartość i znaczenie, wydaje
się odległe, ponieważ na końcu życia liczy się tylko radość z
życia.
„Słońce
zaczyna świecić/ale to nie to samo słońce co kiedyś/zabawa
skończona i coraz mniej do powiedzenia/patrzę innymi
oczami/wszystko staje się odległe/więc moje serce jest w górach o
świcie/daleko nad górami/jest sposób aby tam się dostać i ja go
kiedyś wymyślę ale teraz jestem tam myślami/i na razie to
wystarczy”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz