Od czasu
reedycji koncertowej Led Zeppelin w 2007 roku, ich legendarny gitarzysta Jimmy
Page nie zagrał żadnego pełnego koncertu ani nie wydał żadnej płyty. Gdy w 1998
roku wraz z Robertem Plantem nagrał kryminalnie nisko oceniony album „Walking
Into Clarksdale” nie siedział bezczynnie w domu nic nie robiąc. Spędził wiele
lat na remasteringu całego katalogu Led Zeppelin a jego skrupulatna praca nad
tymi przełomowymi nagraniami była wzorowa. Ujawnił niuanse w tych nagraniach,
które pozostały niezauważone, dopóki nie podjął dźwiękowego wyzwania, jakim
było dostosowanie oryginalnych taśm-matek do standardów XXI wieku. Gdy to
skończył zabrał się za mityczny, często bootlegowany występ zespołu The
Yardbirds z 30 maja 1968 roku, który odbył się w Anderson Theatre w Nowym
Jorku. Nagranie to powstało zaledwie kilka miesięcy przed startem Led Zeppelin
i jest niesamowitym pokazem magii Page’a. Kiedy Peter Grant zarezerwował te
trasę, muzycy zdecydowali, że będzie ona ostatnią. Przebojowe single, które
zdefiniowały styl The Yardbirds, gdy Eric Clapton i Jeff Beck byli w zespole, w
dużej mierze już wyschły. Producent Mickey Most obciążył zespół kiepskimi
piosenkami do nagrania, z których żaden z chłopaków nie był zadowolony. Oni
czuli, że „Little Games” nie była tym, co chcieli pokazać. Ostatni singiel
„Goodnight Josephine” po prostu nie pokazywał do czego grupa była zdolna, choć
na drugiej jego stronie znalazł się numer „Think About It”, który już był
znacznie bliższy tego, dokąd zmierzał zespół. Pełen ognistej gitary Page’a,
utwór ten był kawałkiem ciężkiego rocka, którym Mickey Most nie był
zainteresowany.
Ostatni występ
grupy pierwotnie wydany był przez Epic Records w 1971 roku a jego niechlujstwo
dźwiękowe doprowadziło, że stoi na mojej półce ale nie gości już od dawna w
odtwarzaczu. Tylko wspomnę irytujące oklaski dodane przez speców z Epic oraz
prawie minutowe „tąpnięcie” w trakcie „I’m Confused”. Jimmy wszystko to usunął
a dźwięk stał się bliski ideałowi. W rzeczywistości poprawa dźwięku jest tak
genialna, że trudno uwierzyć, że są to te same ujęcia co na wcześniejszym
wydaniu. Perkusja McCarty’ego nigdy nie miała tyle uderzenia i obecności na
żadnym nagraniu Yardbirds. Wokal i harmonijka Relfa ma o wiele więcej głębi niż
na oryginale, natomiast gitara Page’a brzmi znacznie bliżej tego co za parę
miesięcy usłyszymy na debiucie Led Zeppelin. Zresztą pod kierownictwem Page’a
The Yardbirds byli ciężsi i bardziej psychodeliczni, eksperymentowali na scenie
i przesuwali granice. „Dazed and Confused” stał się kamieniem węgielnym Zeppów
na lata, wersja The Yardbirds jest bardziej zwięzła, ale wciąż robi wrażenie.
Nikt nie pomyli Relfa z Plantem, McCarty’ego z Bonhamem czy Dreja z Johnem
Paulem Jonesem, ale koncert ten pokazuje jak znakomitym zespołem byli
Yardbirdsi pod koniec swojej kariery.
Jeśli chodzi
o same utwory, to po wstępie zespół rozpoczyna niesamowitym coverem „Train Kept
a Rollin’”, który przy trzech minutach z sekundami powala siłą i ostrością
gitary Page’a. Ten mocny psychodeliczny otwieracz od samego początku ustawia
cały koncert. Brawa należą się z pewnością Relfowi, który umiejętnie obraca
harmonijką wokół hard rockowych zagrywek. Połączone dwa następne numery
zgrabnie wplatają ciężkość z popowym uniesieniem. „Heart Full Of Soul” stanowi
jakby przypomnienie, „Hej pamiętacie mieliśmy nawet przeboje”. Ale to „I’m
Confused” stanowi pełen wachlarz niebotycznych efektów zespołu choć w głównej
mierze opartych na gitarze Page’a. Zagrywki smyczkiem dodają wysublimowanego
uroku a całość wsparta sekcją i szeptaną wokalizą Relfa robi wrażenie. W
kolejnym numerze fajne zagrywki Page’a na gitarze z brzmieniem kaczki
potwierdzają tylko jego umiejętności gry oraz tworzenia klimatu utworów. „Over,
Under, Sideways, Down” oraz „Drinking Muddy Water” są oryginalnymi rockerami
pokazującymi, że za drzwiami stoi już Led Zeppelin. No i „White Summer” ponad
trzyminutowy pokaz umiejętności Jimmy’ego wspomaganego przez subtelny, ale
stały rytm perkusji McCarty’ego. A na zakończenie mamy najdłuższy utwór
koncertu „I’m A Man” (teraz pod tytułem „Moanin’ and Groanin’”). Po raz kolejny
gitara Page’a wysuwa się na pierwszy plan, a jego wah wah brzmi zadziwiająco
czysto. Jego solo graniczące z hard rockiem jest prawie arcydziełem. Wokal
Relfa świetnie się sprawdza, a hipnotyzujące brzmienie jest absolutnie idealnym
zakończeniem i zamknięciem koncertu. Podobnie jak w ”I’m Confused” smyczkowa
gitara Page’a brzmi niesamowicie głośno i wyraźnie. Cały występ (niestety
ostatni) jest wspaniałą reprezentacją końca The Yardbirds i tylko bądźmy
wdzięczni opatrzności, że zdeterminowany Page’a nie popuścił i napisał nową
historię muzyki rockowej.
Ps. Całość
została wydana na podwójnym kompakcie. Na drugiej płycie znajdują się studyjne
szkice utworów tylko potwierdzające potencjał jaki tkwił w muzykach.