niedziela, 19 maja 2024

EAGLES - Hotel California /1976/


Wyśniłem ten utwór. Po prostu. Tuż nad ranem zakołatał mi się w głowie i został na cały dzień. Akurat musiałem wtedy pojechać do innego miasta, a będąc tam poszedłem do sklepu muzycznego i kupiłem sobie płytę, na której jest ten numer. Wracając do domu jechałem autostradą, a w odtwarzaczu oczywiście pogrywała świeżo kupiona płyta. Światła słabły na drodze, powoli zmęczenie dawało znać o sobie i oto widzę przed sobą powitalne neony hotelu. Ok, czuję, że coś się tam wydarzy, coś co nas zachwyci lub przerazi, ale nie wiem co. Zespół wpada w spokojny rytm, gdy kierowca wjeżdża na parking i idzie trochę sztywno do holu. Wita go kobieta o tajemniczym wyglądzie. Ma piękną twarz, ale w jej oczach jest coś, co brzmi jak dzwonek ostrzegawczy, pogłos z głębi pamięci naszych przodków. „To może być Niebo albo Piekło” -  myśli wypełniając formularz hotelowy. Istota o twarzy anioła i oczach diabła zapala świecę i pokazuje mi pokój. Jestem zbyt zmęczony aby zauważyć, że wszędzie palą się świece. Czyżby w tak nowoczesnym, ekskluzywnym hotelu nie było światła elektrycznego? W korytarzu słychać głosy, które mówią: „Witamy w Hotelu California”. Pokoje z lewej strony, te nieparzyste szepczą „Takie piękne miejsce”, a te parzyste z prawej strony szepczą „Taka urocza twarz”. Obraz przechodzi w inną scenę. Światła hotelu są słabe, cienie przemykają po dziedzińcu, gdzie niektórzy goście tańczą leniwie. Jest gorący i parny wieczór. W półmroku tancerze wyglądają zagadkowo. Być może są duchami, a może to tylko sen. Niektórzy tańczą by pamiętać, inni, by zapomnieć. Gitary płaczą z bólu i znów pojawia się głos. „Witamy w Hotelu California. Takie piękne miejsce. Taka urocza twarz”. Nagle wszystko się wyostrza, a otoczenie staje się przerażająco realne. Na suficie znajdują się lustra, szkło jest jasne i gładkie. Na bocznym stoliku stoi różowy szampan z lodem w błyszczącym metalowym wiaderku. Wszędzie widać oznaki luksusu i bogactwa. A diabeł wyjaśnia:  „Wszyscy są więźniami naszego własnego umysłu”. Wtedy dostrzegam stół zastawiony na ucztę. Tuzin noży ze stali dźga mięso ale goście nie mogą zabić bestii. Jak długo tu jestem? Dzień? Całe życie? Nasz bohater biegnie do drzwi, desperacko pragnąc uciec od tego życia, pełnego nadmiaru i rozpusty i wrócić do świata, z którego pochodzi. W holu portier mówi mu, żeby się zrelaksował. „Możesz się wymeldować”, mówi, „ale nigdy nie możesz odejść”. Wraz z tym przesłaniem, gitary Dona Feldera i Joe Walsha stanowią dwuczęściową pochwałę utraconej niewinności, beztroski smak niewinności. To zarazem ostrzeżenie dla tych, którzy wierzą, że bogactwo jest jedyną miarą sukcesu.

Piąty album grupy Eagles jest przejściowy pod kilkoma względami. Gitarzysta Bernie Leadon, który miał silny wpływ na brzmienie country zespołu we wczesnych latach, został zastąpiony przez rockera Joe Walsha, który wcześniej stał na czele grup James Gang i Barnstorm. W rezultacie brzmienie zespołu stało się bardziej rockowe, ale nigdy nie porzuciło swej popowej wrażliwości. Tematycznie, muzycy Eagles opisali album jako metaforę postrzeganego upadku Ameryki. Don Henley, główny autor tekstów oraz wokalista i perkusista grupy wyjaśnił, że wykorzystał Kalifornię jako makrokosmos całych Stanów, z komentarzami na temat natury sukcesu oraz pesymistycznej wizji amerykańskiego snu. Po tym wyjątkowym artystycznym arcydziele jakim  jest tytułowy numer, zespół serwuje kilka utworów, które stały się wielkimi hitami. „New Kid In Town” to prawdopodobnie jedna z najwspanialszych piosenek country rockowych. Ma świetne akordy, piękną mieszankę instrumentów i wspaniałe gitary Dona Feldera, mniej subtelne niż w utworze tytułowym ale za to bardziej ekscytujące. Ten śpiewany przez Glena Freya numer wznosi się na klawisze w trzeciej zwrotce, by następnie płynnie przejść z powrotem do początkowym nut. „Life In the Fast Lane” zawierający ciężki gitarowy riff Joe Walsha czyni ten kawałek bardziej rockowym pomimo świetnego haka jakim jest niemal dyskotekowy rytm. Kolejnym hitem stał się hard rockowy „Victim of Love”, który udowadnia, że Eagles potrafią jeszcze mocniej rozgrzać fotele a całość wieńczy świetne zejście do solówki slide Walsha. No i zakończenie płyty. Absolutne arcydzieło Henleya: „The Last Resort”. „Możesz zostawić wszystko za sobą i popłynąć do Lahaina/ Tak jak zrobili to misjonarze wiele lat temu/ Przywieźli nawet neon „Jezus nadchodzi”/ Przynieśli brzemię białego człowieka, przynieśli panowanie białego człowieka/ Kto zapewni wielki projekt, co jest twoje, a co moje?/ Bo nie ma już nowej granicy, musimy sobie poradzić tutaj/ Zaspokajamy nasze niekończące się potrzeby i usprawiedliwiamy nasze krwawe czyny/ W imię przeznaczenia i w imię Boga”. Muzyka towarzysząca tym słowom, jest doskonała: piosenka zaczyna się jako powolna, nieśmiała ballada, by nabrać ogromnej mocy, gdy syntezatory odtwarzają dźwięk instrumentów smyczkowych przejmując scenę. To zakończenie płyty jest krytyką amerykańskiego snu i podboju Dzikiego zachodu, pociągającego za sobą tak zwany ciężar białego człowieka, ale nawiązuje również do wszystkich pięknych miejsc, które człowiek jest w stanie zepsuć i zniszczyć, jak stwierdził Henley w jednym z wywiadów.

„Hotel California” to bez wątpienia fundamentalny klasyk rocka, którego nie powinno zabraknąć w Twojej muzycznej kolekcji. Świetnie wykonany album, który pokazuje ciemną stronę zachodniego świata w całej jego rozrzutności.

Ps. W sieci krąży wiele opinii o tym albumie, dużo (o zgrozo) negatywnych a jednym z powodów tej negatywności jest to, że „Hotel California” jest za bardzo radiową płytą. Jezu! Ile bym dał aby teraz w radiu leciały takie płyty.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz