2 Thrasher
3 Ride My Llama
4 Pocahontas
5 Sail Away
6 Powderfinger
7 Welfare Mothers
8 Sedan Delivery
9 Hey Hey, My My (Into the Black)
Joe Osborn -bass
Karl Himmel -dr
Nicolette Larson -vocal
Billy Talbot -bass, voc
Ralph Molina -dr, voc
„Rust Never Sleeps” to exodus, egzorcyzm
klątwy. A wszystko zaczyna się od gitary akustycznej i jednego człowieka, który
na niej gra. W Boarding House w San Francisco, 26 maja 1978 roku, Neil Young,
owinięty w białą koszulę i białe spodnie malarskie – stoi sam na scenie,
uderzając pierwsze akordy „My, My , Hey, Hey (Out of the Blue), piosenki
napisanej wspólnie z Jeffem Blackburnem. Ta intymna chwila zostaje tu wspaniale
złapana przez Neila, ta prosta kombinacja gitary i wokalisty, ma właśnie
potencjał do stworzenia tej nici (jakże delikatnej) między wykonawcą a
słuchaczem. Szczególnie jeśli wykonawca wkłada swoje serce i duszę w piosenkę.
„My, My, Hey, Hey (Out of the Blue) to jeden z najbardziej znaczących utworów,
jakie można usłyszeć od tak ważnej ikony muzyki rockowej. To jest żywa, surowa
piosenka, która dziękuje fundamentowi rock and rolla, fundamentowi całej muzyki
rockowej. „Hej, Hej, mój, mój, rock & roll nigdy nie umrze”. Utwór, który
daje wiarę w gatunek, a żyjemy teraz w czasach w których ludzie wątpią czy on
wciąż żyje, ale to podtrzymuje marzenie. Mamy już w rękach klasyk, ale potem
jest cała masa świetnych rockowych perełek, które mają wpływ country i folku,
ale wciąż potrafią dać czadu i zagłuszyć. W przejmującym nastroju pełnym
cichego ognia emocjonalnej siły epatuje kolejny numer „Thrasher”. To
autobiograficzna opowieść o destrukcyjności rock’n’rolla opartym o łatwe życie,
które może prowadzić do artystycznej stagnacji. Młockarnie są pługami, których
Young używa jako obrazu oznaczającego starą drogę i starą pracę brutalnie
zgwałconą i splądrowaną przez maszyny. Kronikuje upadek wielu swoich przyjaciół
muzyków w wersach: „Kiedy bezcelowe ostrze nauki rozcięło perłowe wrota/ Wtedy
wiedziałem, że mam dość, spaliłem kartę kredytową na paliwo/ Z biletem do
krainy prawdy i walizka w dłoni? Jak straciłem przyjaciół, wciąż nie rozumiem”.
„Rust Never
Sleeps’ został nagrany na żywo, z publicznością starannie wytłumioną, co więcej
został podzielony na dwie strony, akustyczną z samotnym Youngiem i jego gitarą
oraz elektryczną z szorstkimi, zniekształconymi gitarami i mnóstwem sprzężeń
zwrotnych w każdym miejscu. To jakby zamknięcie etapu folkowego i otwarcie
brudnej odmiany rocka. Ale w tym folkowym miejscu jest prawdziwy skarb. To
niesamowita „Pocahontas”, piosenka której nie mógłby napisać nikt inny niż Neil
Young. Saga o Indianach, zaczyna się spokojnie od tych pięknych wersów: „Zorza
polarna, lodowate niebo nocą/ Wiosła przecinają wodę/ W długim i pospiesznym
locie”, by następnie szybko przeskoczyć od kolonialnego Jamestown, przez rzezie
kawalerii, miejskie slumsy, aż po tragikomiczne absurdy współczesności: „I może
Marlon Brando/ będzie tam przy ognisku/
Usiądziemy i porozmawiamy o Hollywood/ I dobrych rzeczach do wynajęcia/ O
Astrodome i pierwszym tipi/ Marlon Brando, Pocahontas i ja”. W „Pocahontas”
Young płynie przez czas i przestrzeń, jakby był ich właścicielem. To jak atak
helikopterów w słynnym filmie Francisa Coppoli „Czas Apokalipsy”.
Na drugiej
stronie „Rust Never Sleeps” Neil i Crazy Horse chwytają za broń i tną podręcznik rocka na kawałki, zdeterminowani
by spłonąć w blasku chwały. Tragiczny w swej wymowie „Powderfinger”, pierwotnie
napisany jako numer dla Lynyrd Skynyrd opowiada historię mężczyzny zmuszonego
do obrony swojej własności przed nadchodzącym zagrożeniem. Kto lub co stanowi
to zagrożenie nie jest jasne, ani nie jest jasne co próbują mu zabrać.
Oczywiście młody człowiek czuje się zagrożony i podejmuje działanie, bo „lepiej
spłonąć niż zardzewieć”. Natomiast „Welfare Mothers” to potężny elektryczny
kawałek opowiadający ironicznie o „korzyściach” państwa opiekuńczego. To ciąg
wznoszących się nut przecięty śmiercionośnym opadającym akordem. To Young w
swoim najbardziej hałaśliwym wydaniu. W psychodelicznym „Sedan Delivery” Neil i
chłopaki z Crazy Horse przekraczają granicę pokazując co się stanie gdy
zmieszasz garaż z folkiem, country i punkiem. Dużo barwy dodaje perkusja Moliny
napędzając rytm podczas szybkich partii i wrzucając mieszankę wypełnień, które
na przemian majestatycznie i stopniowo zapadają się w wolniejszej sekcji.
Muzyka oddaje stany głównego bohatera, który jest na haju podczas szybkich
części, a na dole podczas wolnych, gdy rozważa swoją zasadniczo gównianą
egzystencję. „Rust Never Sleeps” zatacza pełny krąg kończąc album „Hey Hey, My
My (Into the Black). To ujęcie jest znacznie mroczniejsze niż wersja
akustyczna, posiada ciężkie zniekształcenia a całość prowadzi do
rock’n’rollowej mini orgii.
Jak dobrze,
że ta moja ciągła fascynacja Beatlesami, Stonesami, Elvisem i innymi wielkimi
rocka mówi mi, że rock and roll nie musi umrzeć. Potrzebujemy tylko więcej
takich ludzi jak Neil Young, którzy są gotowi pozbyć się rdzy i przyjąć ducha
rock’n’rolla, który przecież nigdy nie umiera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz