sobota, 15 lutego 2025

NEIL YOUNG & CRAZY HORSE - Rust Never Sleeps /1979/


1 My My, Hey Hey (Out of the Blue)
2 Thrasher
3 Ride My Llama
4 Pocahontas
5 Sail Away
6 Powderfinger
7 Welfare Mothers  
8 Sedan Delivery
9 Hey Hey, My My (Into the Black)

side 1
Neil Young -gtr, harmonica, voc
Joe Osborn -bass
Karl Himmel -dr
Nicolette Larson -vocal

side 2
Neil Young -gtr, harmonica,voc
 Frank "Poncho" Sampedro -gtr, voc
Billy Talbot -bass, voc
Ralph Molina -dr, voc
 


 „Rust Never Sleeps” to exodus, egzorcyzm klątwy. A wszystko zaczyna się od gitary akustycznej i jednego człowieka, który na niej gra. W Boarding House w San Francisco, 26 maja 1978 roku, Neil Young, owinięty w białą koszulę i białe spodnie malarskie – stoi sam na scenie, uderzając pierwsze akordy „My, My , Hey, Hey (Out of the Blue), piosenki napisanej wspólnie z Jeffem Blackburnem. Ta intymna chwila zostaje tu wspaniale złapana przez Neila, ta prosta kombinacja gitary i wokalisty, ma właśnie potencjał do stworzenia tej nici (jakże delikatnej) między wykonawcą a słuchaczem. Szczególnie jeśli wykonawca wkłada swoje serce i duszę w piosenkę. „My, My, Hey, Hey (Out of the Blue) to jeden z najbardziej znaczących utworów, jakie można usłyszeć od tak ważnej ikony muzyki rockowej. To jest żywa, surowa piosenka, która dziękuje fundamentowi rock and rolla, fundamentowi całej muzyki rockowej. „Hej, Hej, mój, mój, rock & roll nigdy nie umrze”. Utwór, który daje wiarę w gatunek, a żyjemy teraz w czasach w których ludzie wątpią czy on wciąż żyje, ale to podtrzymuje marzenie. Mamy już w rękach klasyk, ale potem jest cała masa świetnych rockowych perełek, które mają wpływ country i folku, ale wciąż potrafią dać czadu i zagłuszyć. W przejmującym nastroju pełnym cichego ognia emocjonalnej siły epatuje kolejny numer „Thrasher”. To autobiograficzna opowieść o destrukcyjności rock’n’rolla opartym o łatwe życie, które może prowadzić do artystycznej stagnacji. Młockarnie są pługami, których Young używa jako obrazu oznaczającego starą drogę i starą pracę brutalnie zgwałconą i splądrowaną przez maszyny. Kronikuje upadek wielu swoich przyjaciół muzyków w wersach: „Kiedy bezcelowe ostrze nauki rozcięło perłowe wrota/ Wtedy wiedziałem, że mam dość, spaliłem kartę kredytową na paliwo/ Z biletem do krainy prawdy i walizka w dłoni? Jak straciłem przyjaciół, wciąż nie rozumiem”.

„Rust Never Sleeps’ został nagrany na żywo, z publicznością starannie wytłumioną, co więcej został podzielony na dwie strony, akustyczną z samotnym Youngiem i jego gitarą oraz elektryczną z szorstkimi, zniekształconymi gitarami i mnóstwem sprzężeń zwrotnych w każdym miejscu. To jakby zamknięcie etapu folkowego i otwarcie brudnej odmiany rocka. Ale w tym folkowym miejscu jest prawdziwy skarb. To niesamowita „Pocahontas”, piosenka której nie mógłby napisać nikt inny niż Neil Young. Saga o Indianach, zaczyna się spokojnie od tych pięknych wersów: „Zorza polarna, lodowate niebo nocą/ Wiosła przecinają wodę/ W długim i pospiesznym locie”, by następnie szybko przeskoczyć od kolonialnego Jamestown, przez rzezie kawalerii, miejskie slumsy, aż po tragikomiczne absurdy współczesności: „I może Marlon Brando/  będzie tam przy ognisku/ Usiądziemy i porozmawiamy o Hollywood/ I dobrych rzeczach do wynajęcia/ O Astrodome i pierwszym tipi/ Marlon Brando, Pocahontas i ja”. W „Pocahontas” Young płynie przez czas i przestrzeń, jakby był ich właścicielem. To jak atak helikopterów w słynnym filmie Francisa Coppoli „Czas Apokalipsy”.

Na drugiej stronie „Rust Never Sleeps” Neil i Crazy Horse chwytają za broń i tną  podręcznik rocka na kawałki, zdeterminowani by spłonąć w blasku chwały. Tragiczny w swej wymowie „Powderfinger”, pierwotnie napisany jako numer dla Lynyrd Skynyrd opowiada historię mężczyzny zmuszonego do obrony swojej własności przed nadchodzącym zagrożeniem. Kto lub co stanowi to zagrożenie nie jest jasne, ani nie jest jasne co próbują mu zabrać. Oczywiście młody człowiek czuje się zagrożony i podejmuje działanie, bo „lepiej spłonąć niż zardzewieć”. Natomiast „Welfare Mothers” to potężny elektryczny kawałek opowiadający ironicznie o „korzyściach” państwa opiekuńczego. To ciąg wznoszących się nut przecięty śmiercionośnym opadającym akordem. To Young w swoim najbardziej hałaśliwym wydaniu. W psychodelicznym „Sedan Delivery” Neil i chłopaki z Crazy Horse przekraczają granicę pokazując co się stanie gdy zmieszasz garaż z folkiem, country i punkiem. Dużo barwy dodaje perkusja Moliny napędzając rytm podczas szybkich partii i wrzucając mieszankę wypełnień, które na przemian majestatycznie i stopniowo zapadają się w wolniejszej sekcji. Muzyka oddaje stany głównego bohatera, który jest na haju podczas szybkich części, a na dole podczas wolnych, gdy rozważa swoją zasadniczo gównianą egzystencję. „Rust Never Sleeps” zatacza pełny krąg kończąc album „Hey Hey, My My (Into the Black). To ujęcie jest znacznie mroczniejsze niż wersja akustyczna, posiada ciężkie zniekształcenia a całość prowadzi do rock’n’rollowej mini orgii.

Jak dobrze, że ta moja ciągła fascynacja Beatlesami, Stonesami, Elvisem i innymi wielkimi rocka mówi mi, że rock and roll nie musi umrzeć. Potrzebujemy tylko więcej takich ludzi jak Neil Young, którzy są gotowi pozbyć się rdzy i przyjąć ducha rock’n’rolla, który przecież nigdy nie umiera.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz