niedziela, 11 września 2022

ALEXANDER "SKIP" SPENCE - Oar /1969/

 


01. Little Hands (3:41)
02. Cripple Creek (2:13)
03. Diana (3:29)
04. Margaret- Tiger Rug (2:13)
05. Weighted Down (The Prison Song) (6:23)
06. War In Peace (4:02)
07. Broken Heart (3:26)
08. All Come to Meet Her (2:00)
09. Books of Moses (2:41)
10. Dixie Peach Promenade (Yin for Yang) (2:50)
11. Lawrence of Euphoria (1:27)
12. Grey/Afro (9:38)

Czy „Oar” jest najgorszą płytą jaką Columbia wydała, czy też może arcydziełem pochłoniętym przez koloryt kwasu i różnych dziwnych wizji. Skip Spence znany ze swojej pracy na debiucie Jefferson Airplane oraz w Moby Grape nagrał ten lp w dość zaskakujących okolicznościach.

Otóż w 1968 roku gdy grupa Moby Grape nagrywała swoją kolejną płytę, Spence pewnej nocy gdzieś się zawieruszył. Jak opowiadał jego kolega z zespołu, Peter Lewis: „Skip zabrał się z jakąś czarną wiedźmą, która nafaszerowała go kwasem, ale nie chodzi tu o LSD, ale o jego potężną odmianę, która rzekomo wywołała trzydniową fantazję halucynacji i poznawczych uniesień. Rezultatem była wizja Skipa, że został Antychrystem. Gdy udał się do hotelu Albert, na rogu Jedenastej i University, dopadł tam portiera i przyłożył mu siekierę do głowy, stamtąd ruszył do pokoju kumpla z zespołu i wyważył tą siekierą drzwi. Ale nikogo tam nie było. Wziął więc taksówkę – wiesz wciąż trzymając w ręce siekierę – i poszybował w górę miasta do CBS Building, gdzie na pięćdziesiątym piętrze został powalony i aresztowany. Odbył sześciomiesięczny staż w szpitalu w Bellevue, gdzie uznano go za schizofrenika. Przez sześć miesięcy wstrzykiwali mu pełno torazyny. No i Skip został wyautowany. Tego samego dnia gdy go wypuścili, kupił motocykl, pieprzonego Harleya i pojechał prosto do Nashville, gdzie planował nagrać serię piosenek, które napisał będąc w szpitalu. Był ubrany jak utrzymuje legenda tylko w piżamę”. Widzicie to: schizofrenik świeżo po wyjściu z wariatkowa, uradowany na swoim lśniącym, nowym wieprzu, mknie na południe mając zwężony wzrok, cyklistówkę na głowie, czarne gogle i piżamę powiewającą na wietrze. To jest obraz!

Prawdopodobnie nie wszystkie te aspekty są prawdziwe, ale nie da się ukryć, że Spence jakimś cudem dotarł do Nashville, gdzie w studiach Columbii nagrał i wyprodukował w ciągu siedmiu dni płytę „Oar”, grając na niej na każdym instrumencie.

Jak wspomniałem wytwórnia wydała „Oar” 19 maja 1969 roku, bez żadnych fanfar. Był to ich najgorzej sprzedający się album i wkrótce został usunięty z ich katalogu. Czy słusznie?

Pierwszą cechą wpadającą w ucho przy przesłuchaniu płyty jest unikalny styl nagrywania: przejrzysty technicznie, ale jednocześnie upiorny i zakręcony. Z pustymi przestrzeniami pomiędzy mocno przesterowanymi dźwiękami instrumenty brzmią tak jakby nie były ze sobą zsynchronizowane a wokalne popisy wplatają się w ten obraz niczym nieoszlifowane diamenty. „Little Hands”, który otwiera ten album zaczyna się jasną gitarą akustyczną i wędrującymi elektrycznymi światłami zanim pojawi się ujęcie perkusji. Spence śpiewa o „małych dłoniach klaszczących na całym świecie”, to jakby opłakiwał stracony świat dzieciństwa ale niektóre jego opowieści brzmią jak ostrzeżenie: „kaleka na łożu śmierci zostawił swój wózek inwalidzki tonąc w błocie”. Większość śpiewu Spence’a jest tylko w połowie zrozumiała. W pięknej, tęsknej „Dianie” jego głos odpływa, jakby jego umysł był już na innej orbicie. „Margaret-Tiger Rug” i „Lawrence Of Euphoria” mają w sobie figlarność przedszkolnej rymowanki, podczas gdy „War Of Peace” to rozmarzony ale i niepokojąco dziwaczny kawałek w którym bliskie związki instrumentów i wokalu brzmią lirycznie, potęgując dziwności. Całościowo album z pewnością przemawia (przynajmniej do mnie), pokazując stan nagrywającego osobnika jako utalentowanego gościa mającego coś do powiedzenia. Kończący płytę dziewięciominutowy „Grey/Afro” eksploruje nieudany związek, który narrator próbuje uratować, a wyciszony, uwodzicielski wokal Spence’a nadaje piosence tajemniczości. Kręta linia basu zakotwicza kompozycję a jego efektowna perkusja wydaje się nie zwracać uwagi na inne dźwięki. To kolejny paradoks utwierdzający, że „Oar” jest płytą biegunowych przeciwieństw umieszczonych obok siebie, drastycznie skaczących pomiędzy tematami i nastrojami, połączonych jedynie spójnym brzmieniem i podejściem Spence’a. Jego teksty przybierają najróżniejsze formy i zwroty, ale poczucie wyobcowania zawsze żywo przez nie przebija.

„Oar” to wyjątkowe dzieło ludzkiej czystości, która istnieje poza wszelkimi pojęciami otaczającego świata i która prowadzi do własnej drogi człowieka ogarniętego nową wizją. Niestety, uzależnienia, hospitalizacje i problemy z zachowaniem jeszcze bardziej zawładnęły życiem Skipa Spence’a i nigdy nie powrócił on do konsekwentnej aktywności muzycznej. Gdy legenda „Oar” rosła i zainteresowanie stało się wielkie, Alexander „Skip” Spence zmarł na raka płuc w 1999 roku, na dwa dni przed swoimi 53 urodzinami.












 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz