środa, 20 września 2017

THE GREAT SOCIETY - Collectors Item From The San Francisco Scene /1971/


1. Sally Go Round The Roses (06:32)
2. Didn't Think So (03:23)
3. Grimly Forming (03:53)
4. Somebody To Love (04:28)
5. Father Bruce (03:31)
6. Outlaw Blues (02:27)
7. Often As I May (03:43)
8. Arbitration (03:58)
9. White Rabbit (06:14)
10. That's How It Is (02:39)
11. Darkly Smiling (03:08)
12. Nature Boy (03:10)
13. You Can't Cry (02:57)
14. Daydream Nightmare (04:34)
15. Everybody Knows (02:36)
16. Born To Be Burned (03:13)
17. Father (06:34)


*Grace Slick – Piano, Vocals
*Darby Slick – Guitar
*David Miner – Guitar
*Jerry Slick – Drums
*Peter Vandergelder (Van Gelder) – Bass, Flute, Saxophone



The Great Society było tylko mgnieniem chwili, cieniem który trwał  i rozpłynął się potem w nieskończonym mroku gwieździstej nocy. Pod koniec 1965 roku zespół zarejestrował szereg nagrań niestety wybrane na singiel, o posmaku hinduizmu 
„Free Advice” oraz zagrana w powolnym tempie ballada „Someone to Love” nie odniosły żadnego sukcesu. Autorem obu nagrań był gitarzysta Darby Slick. Najwyraźniej bardzo niewiele osób było w stanie poznać potencjał drzemiący w „Someone to Love”.
Zespół został założony przez Jerry’ego Slicka a największą atrakcją grupy była jego wokalistka, małżonka Jerry’ego, Grace. Grupa była jedną z pierwszych które podpisały kontrakt płytowy na terenie San Francisco. Często występując w klubie The Matrix, The Great Society było suportem innej kapeli z tego miasta. 
Był to Jefferson Airplane, już wtedy cieszący się w pewnych kręgach niemałą popularnością. Nic dziwnego, że gdy Signe Anderson dotychczasowa wokalistka 
the Airplane postanowiła opuścić zespół wybór na jej miejsce padł na Grace Slick, utalentowaną, pełną wdzięcznego głosu, która z chęcią skorzystała z tej szansy. Tym bardziej, że jej małżeństwo zaczynało się sypać i atmosfera w grupie powoli stawała się nie do zniesienia. Jefferson Airplane zaczynał już swój psychodeliczny lot a wokal Grace Slick przyczynił się osiągnięcia przez zespół galaktycznych przestrzeni. Columbia Records wytwórnia, która miała podpisaną umowę z The Great Society zwietrzyła interes i postanowiła wydać nagrania grupy zarejestrowane z występów w klubie The Matrix w 1966 roku. W 1968 roku ukazały się dwa oddzielne wydawnictwa, które zostały w 1971 roku wydane jako całość pod nazwą „Collector’s Item From the San Francisco Scene”. Tak jak już wspomniałem mamy tutaj nagrania dokonane na żywo w gęstej od dymu atmosferze klubu, a materiał stanowi interesujący obraz powstawania dźwięku sceny San Francisco. 
„Sally Go’ Round the Roses” to numer, który rozpoczyna tą układankę. Utrzymany w transowym rytmie utwór hipnotyzuje swoim obliczem a gdy w środkowej części gitarowe solo zabiera nas we wschodnio brzmiące klimaty to mamy obraz tego co nas może spotkać. Jedną z dwóch piosenek o miłości jest „Didn’t Think So” to spokojny walczyk prowadzący nas wręcz do anielskiej atmosfery, ale poczekaj! 
Coś dziwnego brzmi w głosie Grace, coś co wprowadza pewien niepokój. Zatrzymaj się i zastanów!

„Someone to Love” to znany bardziej z wykonania Jefferson Airplane przebój „Somebody to Love”, to też druga pieśń o miłości. Zagrana w powolniejszym tempie intryguje klimatem i przyciąga świetną solówką gitarzysty, oszczędną ale mającą w sobie pełną energię. Zresztą w tworzeniu klimatów poszczególnych utworów niezwykłe wyczucie miała gitara Darby Slicka, czasami melancholijnie zmierzająca w głębię przestworzy, czasem otwierająca nam drogę na wschód, ku Indii a czasem zmagająca się z folkową tradycją. Do tego dochodził niebanalny wokal Grace Slick co tworzyło podstawy do pełnego wczesnego psychodelicznego brzmienia. Drugim utworem, który został potem wykorzystany przez Grace Slick w the Airplane był „White Rabbit”, zaczynający się jazzowym wstępem, opartym na hinduskiej radze, zagranym na saksofonie przez Petera Vandergeldera. Wersja The Great Society jest wyśmienita. Tak rodziło się brzmienie San Francisco. 
Więc jeśli jesteś fanem dźwięków Zachodniego Wybrzeża to bez dwóch zdań musisz poznać ten album i zapamiętać sobie nazwę The Great Society, bo warto.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz