niedziela, 15 listopada 2020

GRATEFUL DEAD - Legendarne koncerty Grateful Dead, 27.08.1972

 


  • Introduction
  • Promised Land
  • Sugaree
  • Me And My Uncle
  • Deal
  • Black-Throated Wind
  • China Cat Sunflower >
  • I Know You Rider
  • Mexicali Blues
  • Bertha
  • Playing In The Band
  • He's Gone
  • Jack Straw
  • Bird Song
  • Greatest Story Ever Told
  • Dark Star
  • El Paso
  • Sing Me Back Home
  • Sugar Magnolia
  • Casey Jones
  • One More Saturday Night

  • Jerry Garcia - lead guitar, vocals
  • Donna Jean Godchaux - vocals
  • Keith Godchaux - piano
  • Bill Kreutzmann - drums
  • Phil Lesh - electric bass
  • Bob Weir - rhythm guitar, vocals

Dla wielu ludzi Grateful Dead jest synonimem psychodelicznej kultury i wolnej myśli lat sześćdziesiątych a muzyka ich jest jak najbardziej częścią tego równania. Grateful Dead dało ludziom możliwość nawiązania kontaktu z podobnie myślącymi ludźmi na koncertach, doświadczenia otwartej drogi, podróży i wzięcia udziału w podnoszącym na duchu zbiorowym scaleniu. Tego rodzaju możliwości rzadko występują w kulturze, która przez ostatnie dziesięciolecia usunęła wszystkie tradycyjne rytuały przejścia i bagatelizowała moc magii i ducha. Proste spotkanie z muzyką, bez otoczki (tak teraz pożądanej) pokazuje jak można wchłonąć przekaz aby po jakimś czasie stać na jednym wraz z nim poziomie. Muzyka Grateful Dead to oferuje. Nie raz słuchając któregoś z koncertów grupy w pewnym momencie po prostu odlatuję, wchłaniam się w dźwięki, staję się nimi i czuję tą moc energii wydobywającą się już nie z głośników tylko z mojego wnętrza zamienionego w kosmiczny pył ulotnej muzyki. Koncert, który odbył się 27 sierpnia 1972 roku w Veneta w stanie Oregon i został wydany wraz z zestawem DVD pod nazwą „Sunshine Daydream” jest ulubionym zestawem Deadheadów i jest jednym z najczęściej wymienianych i gromadzonych koncertów w karierze Grateful Dead.

To jest św. Graal dla ludzkości!

O nagraniach za chwilę napiszę, ponieważ trzeba tu zmieścić parę słów o obrazie, który nie zawiera nic szczególnego. Mamy tutaj sceny uchwycone tego gorącego sierpniowego dnia a widz może łatwo odnieść wrażenie, ze jest świadkiem ostatniego prawdziwego hipisowskiego wydarzenia tamtej epoki. Obraz przedstawia zespół, robiący to co potrafi najlepiej: urządza przyjęcie w rodzinnej atmosferze. Springfield Creamery Benefit zostało zapowiedziane jako piknik, a kiedy zobaczysz materiał filmowy z tego dnia, to stwierdzisz, że był to pod wieloma względami gigantyczny piknik-dzieci biegały dookoła, dobrze się bawiąc, dorośli tańczyli nago w całkowitym stanie błogości i była to naturalna popołudniowa zabawa na świeżym powietrzu. Tych 20 000 ludzi miało szczęście wygrzewać się w słońcu i wysłuchać genialnych wersji znanych już kompozycji zespołu. Garcia: „Kiedy robimy takie imprezy, robimy je zwykle dla naszych przyjaciół. Korzyść dla nas to możliwość dawania ludziom muzyki, to jest ta prawdziwa korzyść dlatego często gramy po prostu za darmo”. Jak wielką korzyść zostawili Grateful Dead dając około 2300 koncertów dostępnych za pośrednictwem sieci i stron internetowych nie potrafię powiedzieć. Mogę tylko szepnąć, że muzyka ich sprawia, że czuję się błogo i przypomina mi, jak piękny jest ten świat a to wydarzenie z sierpnia 1972 roku może być szczytem tego wyrazu. Grupa właśnie wróciła ze swojego pierwszego tournée po Europie gdzie dała 26 koncertów i pod wieloma względami nigdy wcześniej ani później nie zagrali lepiej niż w Veneta w tamtym roku. Organizatorami koncertu byli starzy znajomi Garcii, grupa Merry Pranksters wraz ze swoim guru Kenem Keseyem, którzy stworzyli pozytywną atmosferę a dobre wibracje obejmowały każdą osobę znajdującą się przed sceną podczas tego długiego, trzygodzinnego występu.

Przed nakręceniem filmu o Grateful Dead  Garcia zapytał: „Dlaczego ktoś chciałby obejrzeć nasz film? Przecież my po prostu stoimy i gramy”. Ale jest coś uderzającego w tej luźnej, rodzinnej atmosferze, którą zespół tworzy na scenie. Są sekwencje gdy Garcia płynie pośród głębokich, introspekcyjnych i olśniewających technicznie zagrywek gitarowych, które kontrastują z hipisem stojącym na slupie za sceną, będącym głęboko w transie, całkowicie zahipnotyzowanym grą zespołu, wyglądającym prawie jak Jezus wiszący na krzyżu. Ten obraz wiele mówi o zespole i ruchu hipisowskim, który już w 1972 roku był w stanie dekadencji. Jednak tutaj, na Renaissance Fair Grounds w Oregonie jest prawdziwe uchwycenie tego co było piękne w zjawisku Deadheads.

Tak więc, niezależnie od tego, czy zdecydujesz się wysłuchać całego koncertu, czy też obejrzysz fragmenty programu przeplatane w filmie, „Sunshine Daydream” przekazuje magię Grateful Dead lepiej niż jakikolwiek inny produkt, jaki wydali. Dla wielu Deadheadów, świetność wiosennych improwizacji 1977 roku jest zjawiskowa, odchudzone ale pełne wizyjnych obrazów późne lata 80-te są przykryte psychodelicznymi snami, ale jak ktoś tego nie łapie to Veneta jest idealnym miejscem, aby nadać sens i odkryć, co jest tak atrakcyjne w muzyce zespołu. A jest to muzyka. W 1972 roku członkowie zespołu byli wciąż młodzi, żywiołowi i nieziemscy, podobnie jak ich fani, którzy zostali potraktowani absolutnie jak nie z tego świata wersjami niektórych z ich największych piosenek, w tym „Bird Song”, „China Cat Sunflower” i długą trippową „Dark Star”.

Koncert rozwija się praktycznie od początku. Gdy jeszcze luźne nuty opisują skoczną, countrową „Me and My Uncle”, Garcia już rozgrzał palce do czerwoności. Jego solówka gadająca w tle zwrotki oraz refrenu przygotowuje nas do czegoś szczególnego. Taki koncert mógłby być jakimkolwiek pokazem z 1972 roku, aż dotrzemy do „China Cat Sunflower>I Know You Rider”. Lesh zaczyna pierwsza piosenkę od naprawdę luźnego i potężnego zsuwania się po basie, co powoduje, że gitara rytmiczna Weira wyprowadza wirtuozerię Garcii, która snuje się płynnie i elegancko, przenosząc słuchacza w znacznie lepsze miejsca, w taki sposób jak Grateful Dead to potrafi. Jak mówił perkusista Mickey Hart, grupa nie działa w branży muzycznej jako takiej, ale w branży transportowej. Ich muzyka to doskonała muzyka podróżnicza-koczownicza, wędrowna, głęboko zachowana w swojej luźności i motywach wędrownych hazardzistów i starych strzelanek z Dzikiego Zachodu. Tak daleko wbija się w Zachód, że idzie na Wschód w swoim kosmicznym mistycyzmie. Bez wątpienia porusza słuchacza. Ten „China>Rider” jest tak dobry, jak to tylko możliwe.

Wersje „Bird Song” oraz „Playing in the Band” są ostateczne. Słyszałem wiele razy te utwory na przestrzeni lat i to rozwijanie solówek Garcii, granych spokojnie, bez wysiłku a pełnych otwartych dźwięków mocno puka do drzwi abyś nastawił swoje uszy na całkowite zaćmienie. „Playing in the Band” pokazuje jak daleko zespół może zabrać piosenkę, jak może przejść w upiorną przestrzeń by w jakiś sposób przywrócić powoli wspomnianą melodię i zaatakować obustronnie z powrotem. To naprawdę jest Święty Graal.

„Dark Star” daje nam coś naprawdę nie z tego świata. Trzydzieści sześć minut dźwięków nie z naszej planety, jakby zagubionych w mlecznej drodze pędzących jak rakieta by zabrać cię do domu. Musisz odpuścić wszelkie dźwięki dookoła, unieść się ponad i uderzyć wraz z kosmicznym basem Phila, który kładzie wampira na łopatki. Po 21 minutach znajdujesz się miliony lat świetlnych od ziemi, zastanawiasz się czyżby zgubili piosenkę? I wtedy dźwięk staje się prawie całkowicie niemożliwy do słuchania, idzie w inne wymiary, cała dzikość plemienna wykracza poza granice i już nic nie czujesz. Hej, czy jeszcze żyję? Cały gwiazdozbiór zbliża się ku tobie by cię pochłonąć i nie oddać. Uważaj! Już za chwile nie wrócisz do domu. Ale nagle muzyka włącza się z powrotem i ponownie złącza z całością. Żaden rozsądny człowiek nie słuchałby tego, dlatego nie mam nic przeciwko temu, abym nie był rozsądny. I myślę, że większość Deadheadów, docenia ten klejnot improwizacji.

Choć ten legendarny koncert jest naprawdę spektakularny to cieszyć może, że w 1972 roku było kilka pokazów dorównujących mu, wystarczyć posłuchać choćby Monachium czy Paryża. Ale właściwie tylko Veneta może być Świętym Graalem dla fanów.




1 komentarz:

  1. Świetnie ująłeś czym jest muzyka Grateful Dead. Jakbyś czytał w moich myślach. Mam te samo odczucia, gdy słucham ich płyt. Szczególnie tych pierwszych. Dzięki za ten świetny post!

    OdpowiedzUsuń