niedziela, 12 listopada 2023

THE ROLLING STONES - Aftermath /1966/

 


1. Mother's Little Helper
2. Stupid Girl
3. Lady Jane
4. Under My Thumb
5. Doncha Bother Me
6. Goin' Home
7. Flight 505
8. High And Dry
9. Out Of Time
10. It's Not Easy
11. I Am Waiting
12. Take It Or Leave It
13. Think
14. What To Do


Aż do wydania „Aftermath” The Rolling Stones byli fenomenem bardziej społecznym niż muzycznym. Ich rhythm and bluesowa muzyka opierała się na coverach natomiast ich uczestnictwo w życiu kulturalnym swingującego Londynu objawiało się chwytającym za gardło zachowaniem oraz jawnej seksualności a wszystko to przygotowywane było przez managera i manipulatora prasowego Andrew Loog Oldhama. Obserwując konkurencję w postaci Lennona i McCartneya, którzy znaleźli lukratywny biznes w pisaniu piosenek, Oldham wziął na siebie dla dobra swoich podopiecznych zamknięcie Micka Jaggera i Keitha Richardsa w pokoju, dopóki nie wymyślą własnej piosenki. Rezultat „As Tears Go By” choć nieco cukierkowy dla podniebienia Stonesów, w rękach Marianne Faithful odniósł sukces i rozpoczął kreatywną współpracę Jaggera z Richardsem. Ich postępy jako autorów odzwierciedlały boom inwencji, który miał miejsce w całej sztuce w połowie lat sześćdziesiątych, zwłaszcza w muzyce pop, gdzie bariery przekraczane były codziennie. W 1965 roku The Rolling Stones mogli już wypełniać swoje albumy własnymi kompozycjami. Przeboje takie jak „Satisfaction”, „The Last Time” i „Get Off My Cloud” pokazały szybko dojrzewające umiejętności Micka i Keitha jako zdolnych autorów popu, pozostając jednocześnie wiernymi swoim bluesowym korzeniom. Ale to właśnie dzięki przełomowemu albumowi z 1966 roku zespół mógł w końcu położyć kres swoim muzycznym hołdom i pochwalić się, że każdy utwór jest ich własnym.

Sesje do „Aftermath” odbywały się w RCA Studios w Hollywood w dniach wolnych pomiędzy trasami koncertowymi w Australii i USA. Porównując „Aftermath” do wcześniejszych płyt Stones nie sposób nie zauważyć gigantycznego skoku w brzmieniu zespołu. Ten skok w dużej mierze był zasługą poszerzających się horyzontów Briana Jonesa, który zbierał egzotyczne instrumenty podczas swoich podróży, aby wykorzystywać ich dźwięk w muzyce. To Brian Jones, który wychodzi z okresu „czystego bluesa” i rozpoczyna swoją krótką, ale genialną rolę w zespole jako „człowiek, który grał na milionie instrumentów”. Żaden inny muzyk w tamtym czasie nie mógł pochwalić się tak niesamowitym talentem do niekonwencjonalnej instrumentacji i uchem do tworzenia melodii dla wszystkich głównych haczyków w każdym utworze. Niezależnie od tego, czy doda trochę wschodnich wpływów z groźnymi liniami sitaru, elegancji z cymbałami czy mistycyzmu z marimbami Brian udowodnił, że jest w stanie przejść do innych muzycznych poszukiwań, podobnie jak koledzy z zespołu. Zawsze znudzony Charlie Watts i sztywny jak drąg Bill Wyman na „Aftermath” potrafią być wręcz przerażający, uderzając w swoje instrumenty z niepowstrzymaną siłą co słychać w otwierającym album numerze. „Mother’s Little Helper” zawiera charakterystyczny riff gitary elektrycznej granej slide co czyni numer optymistyczną odą ze znacznie mroczniejszym przesłaniem o uzależnieniu od amfetaminy gospodyń domowych. Zresztą takich smaczków łatwo wpadających w ucho jest więcej. „Under My Thumb” posiada genialną muzykę prowadzoną przez riff marimby Jonesa z akustycznymi i elektrycznymi gitarami Richardsa i napędzającym sfuzzowanym basem Wymana. Marimba powraca jeszcze w „Out Of Time” brzmiąc cudownie na tle soulowego wokalu Jaggera, który trzyma numer w zwrotkach i doprowadza do tego, że nie możesz już doczekać się refrenu, aby móc wyśpiewywać te wersy razem z Mickiem. No i mamy jeszcze „Paint It Black”. Tutaj Jones wykorzystuje sitar, na którym niedawno nauczył go grać gitarzysta The Beatles i entuzjasta muzyki indyjskiej George Harrison. Podczas zwrotki Watts dodaje atmosfery, grając wzór perkusyjny o smaku Bliskiego Wschodu a Jagger śpiewa mroczny tekst o depresji, żałobie i cynizmie. Na „Aftermath” zawitała uprzejmie romantyczna ballada, zagrana w napędzanym modą stylu baroque. „Lady Jane” to udana rzecz spróbowania czegoś nowego, tu Stonesom udało się trafić na wspaniałą, emocjonalną i niezapomnianą melodię.

Ale dla mnie piosenką, która najlepiej podsumowuje ten album, jest trwający ponad jedenaście minut „Goin' Home”. To tu Jagger przeobraził się w psychodelicznego Jamesa Browna, z całą swadą religijnego, pulsującego krwią doświadczenia. Numer zagrany jest w niższych zakresach, z delikatniejszym basem, ze świetną harfą, fantastycznym wokalem, miarowo toczącym się rytmem, który całkowicie obejmuje rhythm and blues. Gitary wydają się wchodzić i wychodzić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, brzmiąc jak przedłużony jam, taki, w którym inżynier musi podjąć decyzję i znaleźć miejsce aby to wszystko wygasić… w przeciwnym razie utwór mógłby trwać wiecznie.

Podsumowując, „Aftermath” to fantastyczny wysiłek, wyjątkowo piękny i czarujący idealnie wtapiający się w inne albumy powstałe w tamtym okresie. Dzięki sporej części klasyków i wspaniałej spójności trudno w nim się nie zakochać, szczególnie gdy jesteś wielbicielem muzyki lat 60-tych.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz