sobota, 7 października 2023

NICK DRAKE - Bryter Layter /1970/

 


01 Introduction [Instrumental] 
02 Hazey Jane II 
03 At the Chime of a City Clock 
04 One of These Things First 
05 Hazey Jane I 
06 Bryter Layter [Instrumental] 
07 Fly 
08 Poor Boy 
09 Northern Sky 
10 Sunday [Instrumental] 

Nick Drake
Dave Pegg - bass
Dave Mattacks - bass
Robert Kirby - string arrangement
Richard Thompson - guitar
Ray Warleigh - alt sax
Paul Harris - piano
Ed Carter - bass
Mike Kowalski - drums
Lyn Dobson - flute
John Cale - viola, celeste
Chris McGregor - piano
Pat Arnold - backing voc
Doris Troy - backing voc

Nick Drake zmarł w listopadzie 1974 roku w domu swoich rodziców na południe od Birmingham. Jego trzy albumy wydane przez Island Records sprzedały się łącznie w mniej niż 20 000 egzemplarzy, on sam zagrał może kilkadziesiąt koncertów w swoim życiu i udzielił jednego wywiadu. Żaden jego występ na żywo nie został zarejestrowany ani sfilmowany. Jego śmierć spotkała się z niewielkim zainteresowaniem w muzycznej prasie. Ale muzyka Drake’a wydaje się przeznaczona do przetrwania. Manager i producent Nicka, Joe Boyd w jednym z wywiadów powiedział: „Jest wiele rzeczy, które wydają się być częścią swoich czasów i z tego powodu fascynują. Ale myślę, że muzyka Drake’a tak naprawdę tego nie czuje. Jest jakby poza czasem”.

Tak, niewątpliwie jest to trafne stwierdzenie. Te trzy albumy mają niezrównane piękno i moc, która faktycznie poruszyła ludzi i dotknęła ich w sposób, w jaki niewiele płyt kiedykolwiek to zrobiło. Piosenki zawarte na tych krążkach po latach (pomimo znacznej oszczędności wyrazu) wydają się mocniejsze, pełniejsze i bardziej zakorzenione niż wtedy gdy powstawały. Są jak kamienie, które śpiewają i są ciche. Trudno jest mi wybrać ten najlepszy album. Każdy ma w sobie inną ścieżkę ale do „Bryter Layter” wracam najczęściej.

Dzięki Boydowi i inżynierowi dźwięku Johnowi Woodowi „Bryter Layter” jest najbardziej bogatym dźwiękowo albumem Drake’a i doskonałym przykładem brytyjskiego brzmienia folkowego z wczesnych lat 70-tych. Ale prawdziwa wielkość „Bryter Layter” leży w pisaniu piosenek przez Drake’a. Na swoim drugim wydawnictwie Drake stworzył jedne ze swoich najbardziej sugestywnych tekstów i urzekających melodii. Jednak płyta nie sprzedała się, częściowo poprzez brak jakiejkolwiek promocji ze strony Island ale też i wobec pierwszych oznak depresji, która pochłonie większość życia Nicka.

Na płycie znajdziemy trzy instrumentalne numery, z których pierwszy otwierający album to trwający półtorej minuty „Introduction” zawierający elegancką akustyczną gitarę, rozległą aranżacje smyczkową i rozkwitające tam-tamy wciągające słuchacza w świat „Bryter Layter”. Instrumentalny tytułowy utwór wypełnia szóste miejsce na 10-utworowym albumie, a jego łagodny klimat prowadzony jest przez urzekający flet Lyn Dobson. Prawdopodobnie najsilniejszym z instrumentalnych numerów jest zamykający płytę, „Sunday”. Zawiera aranżację smyczkową połączoną z dźwiękiem fletu spinając klamrą wszystkie ścieżki. I tak pomiędzy eleganckim instrumentalnym intro a zakończeniem znajduje się czysta skarbnica piosenek. Płyta brzmi jak przejażdżka po mieście w pogodną, deszczową noc. I tylko czasami coś czai się w mroku ale zostaje to powstrzymane przez radosne klimaty. Z pewnością na uwagę zasługuje również wokal Drake’a. Lekko melancholijny z czającym się oddechem obłędu w tle, nie ma sobie równych. Na to koniecznie trzeba zwrócić uwagę. I raczej nie szukaj drugiego takiego, bo po prostu go nie ma.

Na „Bryter Layter” słyszymy Drake’a bardziej w tradycyjnym ustawieniu zespołu, zamiast w oszczędnych aranżacjach z jego dwóch pozostałych płyt. Przez większość czasu działa to naprawdę dobrze. Taki „Hazey Jane II” ma prawie radosny ton, ale już z tekstem idzie w zupełnie przeciwnym kierunku. „Co stanie się rano, kiedy świat stanie się tak zatłoczony, że nie będziesz mógł wyjrzeć przez okno?” pyta coraz bardziej zatroskany Drake. Miejska samotność najlepiej została uchwycona w „At the Chime of a City Clock”. „Pozostań w domu, pod podłogą rozmawiaj tylko z sąsiadami/ Gry w które grasz zmuszają ludzi do mówienia, że jesteś dziwny i samotny” śpiewa mężczyzna, który ledwo rozmawiał z rodziną i nie mógł poradzić sobie z własnym stanem umysłu. Z kolei senny „One of These Things First” to kolejny punkt kulminacyjny w karierze Drake’a. Tutaj śpiewa miękko ale z rezygnacją ponieważ to druzgocąca piosenka o wszystkich rzeczach, którymi Nick nie zdołał się stać, to smutne spojrzenie w umysł muzyka zdruzgotanego brakiem sukcesu, zastanawiającego się nad wszystkimi rzeczami, którymi tylko mógł być, ale nie jest. Sposób w jaki śpiewa „Nie potrafię być, jedną z tych rzeczy” jest jedną z najsmutniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek zapisano na taśmie i nawet wesoły podkład fortepianowy nie jest w stanie wyjąć jego wokalu z otchłani. Podobnie jest w późniejszym „Fly”, jednak tutaj akompaniament jest równie smutny jak jego słowa. Natomiast „Poor Boy” w jakiś sposób udaje mu się połączyć wiele elementów w spójne i przekonujące dzieło sztuki, nawet nurkując na terytorium bossa novy, która idealnie pasuje do spokojnego i błogiego stylu wokalnego artysty. Z kolei moją ulubioną miłosną piosenką jest „Northern Sky”. „Nigdy nie czułem się tak magicznie szalony jak teraz/ Nigdy nie widziałem księżyców, nie znałem znaczenia morza/ Nigdy nie trzymałem emocji w dłoni/ Ani nie czułem słodkiej bryzy na czubku drzewa” to wyznanie jest pełne przejmującej przeszłości i tylko od Ciebie zależy jak je odbierzesz.

Nick Drake odszedł, pozostała nam jego muzyka, a jest ona ponadczasowa, piękna i szczera. I jeśli ją poznałeś to ciesz się nią i dziękuj za szczęście, że ją znasz.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz