piątek, 5 lutego 2021

Dr. JOHN - Babylon /1969/

 


1. Babylon
2. Glowin'
3. Black Widow Spider
4. Barefoot Lady
5. The Patriotic Flag-Waver
6. The Lonesome Guitar Strangler

Psychodeliczne obszary pochodzące z Babilonu Dr. Johna ujrzały światło dzienne w styczniu 1969 roku. Drugi album artysty nagrywany był w burzliwym 1968 roku. Szalona wojna w Wietnamie oraz zabójstwa Bobby’ego Kennedy’ego i Martina Luthera Kinga wstrząsnęły Ameryką i zburzyły wszelkie mury poprawności i opiekuńczości. Już parę lat wcześniej Allen Ginsberg czołowy twórca Beat Generation w swoim poemacie „Ameryko” pisał:

„Ameryko, oddałem ci wszystko i jestem teraz nikim,

Ameryko, dwa dolary dwadzieścia siedem centów 17 stycznia 1956.

Nie mogę znieść samego siebie.

Ameryko, kiedy skończymy wojnę ludzi?

Pierdol się sama swoją bombą atomową.

Nędznie się czuję, daj mi spokój”.

I w tych wersach zanurzonych w mrocznym mieście jakim jest Nowy Orlean, Dr. John rozpisał dźwięki wypełniające Babylon.

Nowy Orlean to dziwne miasto wypełnione atmosferą magii i kultu. Różnorodność wielu kultur przenika przez wizje twórców i doprowadza do zakamarków końcowej stacji metra.

Muzyka Dr. Johna dobrze to reprezentuje. A kiedy jeszcze trzyma się tej bardzo żyznej gleby, wyniki są całkiem dobre. W rzeczywistości gdy płyta się zaczyna tytułowym numerem czuć oddech nieokiełzanej atmosfery wypełniającej przestrzenie. „Babylon” wije się jak wąż w puszce, skupiony wokół kobiecych chórków, saksofonu i apokaliptycznych tekstów dobrego Doktora. Przestrzenny dźwięk podąża celowo za chaotycznymi czasami, dezorientując słuchacza, w którym znajduje się miejscu. Chory pogląd na ówczesny świat wypełnia całą płytę. Dr. John i jego współpracownicy przeprowadzili wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju rytuał voodoo w Nowym Orleanie, idąc późną nocą w tajemnicze zaułki tego miasta. Dziwny dym i lepka mgła dryfuje nawiedzając skraj zapisu. To kosmiczny i surrealistyczny duch podobny do eteru, który rozpuszcza się i wyparowuje szukając granicy rozsądku.

Nie można przegapić okładki. To były lata 60-te. Dr. wygląda, jakby miał na sobie kapelusz centuriona, trzymając coś w ręce, co wygląda jak noga od stołu. Co za koleś.

„Babylon” stanowi skoncentrowany produkt, który mimo chaosu i przekleństwa warto jest odwiedzić. Jest mocno pofałdowany i wygląda jakby to Hieronymus Bosch go nagrał.

„Babylon” to rytuał proroka. Prorok rozpoczyna swoje ostrzeżenia i napomnienia dla zboru po tym, jak klawisze karnawału rozpoczynają jego radykalne odrodzenie.

„Sprowadzę teraz na ciebie swój gniew/ więc teraz czujesz ciężar prawdy/ doprowadzę cię jak skała wieków do morza/ i zniknie kamyk w wieczności/ nikt nie chce ocalić tego, co pozostawione zostało martwe/ fala przypływowa wykopie twoją granice.

Bas, jazzowa perkusja o ciężkich talerzach, fortepian i saksofon podnoszą natarczywość przesłania szalonego proroka, który zgrzyta i rapuje. Potem gniew Boży dudni a klawisze z kazań cyrkowych pojawiają się ponownie, tylko na krótko by zniknąć, gdy śpiewacy chóralni wracają, intonując z duszą przeklęte imię miasta o numerze Bestii.

W „Glowin’” wielebny Doktor mówi nam, że to nie jest kraina mleka i miodu, ale miejsce gdzie ludzie sprzedają swoje dusze za pieniądze.

Przemierzając ulice i wstępując do kawiarni Nowego Orleanu po zmroku prorok naucza w kolejnym numerze „Black widow Spider”. To grube i wredne rytmy basowe i synkopowane uderzenia perkusji oznaczają, że biznes sączy się jak atramentowa czarna smoła w piwnicy. Brudne i puszyste organy dołączają do ulicznej walki, a psychodeliczna gitara wiruje i tka nici w sieci splątanej historią. Egzotyczna czaszka i kości voodoo pulsuje i poci się z krwistoczerwonych ust i lśniącej skóry kobiety o sercu zimnym jak lód, gdy zmusza na nas do biegu przez popękane tylne drogi, a niebo mrocznieje z sekundy na sekundę.

„Barefoot Lady” to odpoczynek, ale taniec potu i węża nie skończył się, a tylko wybrał inną drogę na skrzyżowaniu. Stary głupiec wariuje, gdy jego serce i zmysły biją w rytm śpiewaczek i bębnów.

I oto podążamy do najciemniejszej godziny przed świtem. Twilight Zone pokazuje proroka zmęczonego i zasmuconego. Jest w głębokiej medytacji. Znajduje się na zewnętrznych granicach nieznanego kraju. Duchy miasta odwiedzają jego rozgorączkowany mózg. Jego halucynacje odbijają się echem saksofonu, zderzają się dzwony i talerze, a śpiewacy soulowi skandują będąc w transie „In – the – TWI – LIGHT!”. Ich jęki opadają w dół, gdy wykonują egzorcyzmy a demony opętania szukają ucieczki. Dziecięcy chór śpiewający Ojczyzno chwalę ciebie w kolejnym utworze The Patriotic Flag-Waiver utrzymuje się przez cały czas trwania numeru. Patriotyczne bębny przygrywają, a prorok recytuje swoją satyrę na „Wuja Sama”. Szary i blady poranek przed wschodem słońca w Lonesome Guitar Strangler obserwuje swoje pijane, zaćpane ciało przez brud, błoto i deszcz zaułków i rynsztoków, gdy wychodzi z miasta, pełen nienawiści i głosi zagładę. Prorok kręci swoją białą, free jazzową rakietę prosto ku wieczności. Już tutaj nie ma dla niego miejsca.

Świat poszedł swoją drogą i prorok jest tu nie potrzebny.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz