środa, 10 lipca 2024

THE YARDBIRDS - Yardbirds'68

 


Od czasu reedycji koncertowej Led Zeppelin w 2007 roku, ich legendarny gitarzysta Jimmy Page nie zagrał żadnego pełnego koncertu ani nie wydał żadnej płyty. Gdy w 1998 roku wraz z Robertem Plantem nagrał kryminalnie nisko oceniony album „Walking Into Clarksdale” nie siedział bezczynnie w domu nic nie robiąc. Spędził wiele lat na remasteringu całego katalogu Led Zeppelin a jego skrupulatna praca nad tymi przełomowymi nagraniami była wzorowa. Ujawnił niuanse w tych nagraniach, które pozostały niezauważone, dopóki nie podjął dźwiękowego wyzwania, jakim było dostosowanie oryginalnych taśm-matek do standardów XXI wieku. Gdy to skończył zabrał się za mityczny, często bootlegowany występ zespołu The Yardbirds z 30 maja 1968 roku, który odbył się w Anderson Theatre w Nowym Jorku. Nagranie to powstało zaledwie kilka miesięcy przed startem Led Zeppelin i jest niesamowitym pokazem magii Page’a. Kiedy Peter Grant zarezerwował te trasę, muzycy zdecydowali, że będzie ona ostatnią. Przebojowe single, które zdefiniowały styl The Yardbirds, gdy Eric Clapton i Jeff Beck byli w zespole, w dużej mierze już wyschły. Producent Mickey Most obciążył zespół kiepskimi piosenkami do nagrania, z których żaden z chłopaków nie był zadowolony. Oni czuli, że „Little Games” nie była tym, co chcieli pokazać. Ostatni singiel „Goodnight Josephine” po prostu nie pokazywał do czego grupa była zdolna, choć na drugiej jego stronie znalazł się numer „Think About It”, który już był znacznie bliższy tego, dokąd zmierzał zespół. Pełen ognistej gitary Page’a, utwór ten był kawałkiem ciężkiego rocka, którym Mickey Most nie był zainteresowany.

Ostatni występ grupy pierwotnie wydany był przez Epic Records w 1971 roku a jego niechlujstwo dźwiękowe doprowadziło, że stoi na mojej półce ale nie gości już od dawna w odtwarzaczu. Tylko wspomnę irytujące oklaski dodane przez speców z Epic oraz prawie minutowe „tąpnięcie” w trakcie „I’m Confused”. Jimmy wszystko to usunął a dźwięk stał się bliski ideałowi. W rzeczywistości poprawa dźwięku jest tak genialna, że trudno uwierzyć, że są to te same ujęcia co na wcześniejszym wydaniu. Perkusja McCarty’ego nigdy nie miała tyle uderzenia i obecności na żadnym nagraniu Yardbirds. Wokal i harmonijka Relfa ma o wiele więcej głębi niż na oryginale, natomiast gitara Page’a brzmi znacznie bliżej tego co za parę miesięcy usłyszymy na debiucie Led Zeppelin. Zresztą pod kierownictwem Page’a The Yardbirds byli ciężsi i bardziej psychodeliczni, eksperymentowali na scenie i przesuwali granice. „Dazed and Confused” stał się kamieniem węgielnym Zeppów na lata, wersja The Yardbirds jest bardziej zwięzła, ale wciąż robi wrażenie. Nikt nie pomyli Relfa z Plantem, McCarty’ego z Bonhamem czy Dreja z Johnem Paulem Jonesem, ale koncert ten pokazuje jak znakomitym zespołem byli Yardbirdsi pod koniec swojej kariery.

Jeśli chodzi o same utwory, to po wstępie zespół rozpoczyna niesamowitym coverem „Train Kept a Rollin’”, który przy trzech minutach z sekundami powala siłą i ostrością gitary Page’a. Ten mocny psychodeliczny otwieracz od samego początku ustawia cały koncert. Brawa należą się z pewnością Relfowi, który umiejętnie obraca harmonijką wokół hard rockowych zagrywek. Połączone dwa następne numery zgrabnie wplatają ciężkość z popowym uniesieniem. „Heart Full Of Soul” stanowi jakby przypomnienie, „Hej pamiętacie mieliśmy nawet przeboje”. Ale to „I’m Confused” stanowi pełen wachlarz niebotycznych efektów zespołu choć w głównej mierze opartych na gitarze Page’a. Zagrywki smyczkiem dodają wysublimowanego uroku a całość wsparta sekcją i szeptaną wokalizą Relfa robi wrażenie. W kolejnym numerze fajne zagrywki Page’a na gitarze z brzmieniem kaczki potwierdzają tylko jego umiejętności gry oraz tworzenia klimatu utworów. „Over, Under, Sideways, Down” oraz „Drinking Muddy Water” są oryginalnymi rockerami pokazującymi, że za drzwiami stoi już Led Zeppelin. No i „White Summer” ponad trzyminutowy pokaz umiejętności Jimmy’ego wspomaganego przez subtelny, ale stały rytm perkusji McCarty’ego. A na zakończenie mamy najdłuższy utwór koncertu „I’m A Man” (teraz pod tytułem „Moanin’ and Groanin’”). Po raz kolejny gitara Page’a wysuwa się na pierwszy plan, a jego wah wah brzmi zadziwiająco czysto. Jego solo graniczące z hard rockiem jest prawie arcydziełem. Wokal Relfa świetnie się sprawdza, a hipnotyzujące brzmienie jest absolutnie idealnym zakończeniem i zamknięciem koncertu. Podobnie jak w ”I’m Confused” smyczkowa gitara Page’a brzmi niesamowicie głośno i wyraźnie. Cały występ (niestety ostatni) jest wspaniałą reprezentacją końca The Yardbirds i tylko bądźmy wdzięczni opatrzności, że zdeterminowany Page’a nie popuścił i napisał nową historię muzyki rockowej.

 

Ps. Całość została wydana na podwójnym kompakcie. Na drugiej płycie znajdują się studyjne szkice utworów tylko potwierdzające potencjał jaki tkwił w muzykach.