niedziela, 21 czerwca 2020

MONKS - Black Monk Time /1966/


1. Monk Time - 02:44
2. Shut Up - 03:14
3. Boys Are Boys And Girls Are Choice - 01:25
4. Higgle-Dy - Piggle-Dy - 02:28
5. I Hate You - 03:33
6. Oh, How To Do Now - 03:16
7. Complication - 02:22
8. We Do Wie Du - 02:11
9. Drunken Maria - 01:46
10.Love Came Tumblin' Down - 02:30
11.Blast Off! - 02:14
12.That's My Girl - 02:25


*Gary Burger - Vocals, Electric, 12 String Guitars
*Larry Clark - Vocals, Philicorda Organ, Piano
*Roger Johnston - Vocals, Drums
*Eddie Shaw - Vocals, Bass Guitar
*Dave Day - Vocals, Rhythm Guitar, Electric Banjo







Niespodzianki się zdarzają. Wprawdzie są rzadkie ale za to cudowne. Ostatnio odkurzyłem swoje taśmy video i obejrzałem kilkanaście odcinków niemieckiego programu muzycznego z lat sześćdziesiątych zatytułowanego „Beat Club”. Nie ukrywam, że świetnie się bawiłem przy dźwiękach takich grup jak The Easybeats, The Lords, The Hollies czy Gerry and The Pacemakers.
Ale w pewnym momencie zaintrygował mnie zespół składający się z pięciu chłopaków mających wygolone czubki głowy, ubranych w czarne uniformy i grających dźwięki wcześniej nie słyszane w tym programie. Czy tylko w tym programie? Raczej jak na 1966 rok były to utwory na wskroś nowatorskie, przepełnione agresją oraz nihilistyczną wizją otaczającego świata. Tych pięciu chłopców zostało zwolnionych z armii USA w 1964 roku i postanowiło pozostać w Niemczech gdzie do tej pory stacjonowali. Założyli popularny zespół muzyczny5 Torquays, który z miejsca objawił swoją klasę. Niemieckie kluby zapewniły im występy przez siedem dni w tygodniu, a zespół zmuszony był przebywać na scenie czasami nawet osiem godzin. Z tego powodu oprócz grania coverów, muzycy zaczęli eksperymentować z brzmieniem odchodząc w końcu zupełnie od tradycyjnej melodyki kompozycji w kierunku minimalistycznej rytmiki i sprzężeń gitarowych. Budowany na prymitywistycznym beacie rytm perkusji, miesza się z głośnym, dudniącym basem, przesterowaną gitarą i przeszywającymi do szpiku kości organami.
W tym czasie Amerykanami zainteresowali się przedstawiciele z niemieckiego oddziału Polydoru. Zasugerowali zmianę nazwy grupy i zaproponowali nagranie płyty.
Oglądając „Beat Club” i słuchając utworu „Complication” przypomniałem sobie, przecież ja mam płytę grupy Monks zatytułowaną „Black Monk Time”, gdzie ten numer rządzi.
I już sobie przypomniałem.
Garażowy rock zaczął się od Monks i to z pewnością można stwierdzić słuchając ich debiutanckiej i niestety jedynej płyty. To samo w sobie może nie jest tak interesujące, jak bardziej ciekawy jest sposób mieszania popowych dźwięków lat 50-tych i wczesnych lat 60-tych z surową, dziwną i szaloną kreatywnością wzbogaconą dzikim wokalem. Tu obok energicznych fraz czasami pojawia się jodłowanie lub harmonijnie spójne nucenie. Dziwne brzmienie gitary za sprawą wykorzystywania feedbacku gitarowego prowadzi do kakofonicznej furii mającej ogromny ładunek energii. Warto wspomnieć, że zakotwiczony w Niemczech Gary Burger używał feedbacka niezależnie od działających na scenie brytyjskiej zespołów, The Kinks czy The Troggs. Kto był pierwszy? Niech rozstrzygną historycy.
Jak przyłożymy ucho do nagrań z płyty „Black Monk Time” usłyszymy dźwięki banjo ale wykorzystane w niepośledni sposób. Otóż drugi gitarzysta zespołu Dave Day jest jednym z niewielu muzyków rockowych w historii muzyki, który zamienił gitarę elektryczną na banjo. Dave nagłośnił je na dwa mikrofony i stroił jak normalną gitarę, co dawało porażające, trzeszczące brzmienie. Nie znajdziemy żadnych konkurentów w tamtych latach dla mrocznej, schizofrenicznej muzyki zawartej na tej płycie. Podobne dźwięki zaczną pojawiać się dopiero dziesięć lat później, gdy na scenę wejdzie kolejna rewolta.
Gniew i frustracja okazana muzyką to protest Monks przeciw wojnie w Wietnamie. To dźwięki, które niczym śmigła helikopterów wibrują wokół zielonej dżungli pełnej pułapek i huku wybuchowym min, potwierdzających tylko kolejną śmierć.
W otwierającym płytę numerze „Monk Time” główny wokalista Gary Burger ogłasza manifest Mnichów: „Wiesz, że nie lubimy wojska/ Jaka armia?/ Kogo to obchodzi jaką armię?/ Dlaczego zabijasz te wszystkie dzieci tam w Wietnamie?/ Przestań, przestań nie podoba mi się to!/ Jesteś mnichem, ja jestem mnichem, wszyscy jesteśmy mnichami/ Dave, Larry, Eddie, Roger, wszyscy chodźmy!”. A dzieje się to nad beatem napędzanym organami, przypominającymi kod Morse’a i zniekształconej gitary będącej odpowiedzią na zapomniane chwile starości. „Shut Up” to garażowy kawałek, mający podobnie jak wiele innych numerów rytm cha-cha, czyli „jeden, dwa, jeden, dwa, trzy”. Z ciekawością posłuchajcie „Higgle-Dy-Piggle-Dy” utrzymanego w podobnym rytmie ale dziwnego wokalnie. Otóż Gary przechodzi w histeryczny falset, a reszta muzyków przerywa pół-bezdźwięcznym śpiewem. Ale i w kolejnych utworach możemy natknąć się na różne niespodzianki. Roztrzęsiony, jąkający głos w „Oh, How To Do Now”, czy spazmatycznie ogolony wicher w „Drunken Maria”. „Complication” w tle pojawiających się słów ogniste instrumenty napędzają machinę intensywnym, chaotycznym beatem, przyspieszając aż do zakończenia frazy. „Powikłanie/ Powikłanie/ Powikłanie/ Zaparcie!/ Ludzie płaczą/ Ludzie umierają za ciebie/ Ludzie zabijają/ Ludzie będą dla ciebie/ Ludzie biegają/ To nie jest dla ciebie zabawne/ Ludzie idą/ Za ich śmierć dla ciebie/ Powikłanie!”.
I kto powiedział, że punk zaczął się w latach 70-tych?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz