niedziela, 20 października 2019

ROTARY CONNECTION - Songs /1969/


01. Respect — 3:05
02. The Weight — 3:24
03. Sunshine Of Your Love — 5:07
04. I Got My Mojo Working — 2:38
05. The Burning Of The Midnight Lamp — 4:40
06. Tales Of Brave Ulysses — 4:28
07. This Town — 3:25
08. We’re Going Wrong — 3:20
09. The Salt Of The Earth — 4:55


Bobby Simms — vocals, guitar
John Jeremiah — vocals, keyboards
Jon Stocklin — guitar
Kenny Venegas — vocals
Minnie Riperton — vocals
Mitch Aliotta — vocals, bass
Sidney Barnes — vocals
Charles Stepney — arranger, producer

Marshall Chess — producer

Można się zastanowić jak zareagowali niczego nie podejrzewający kupujący w 1969, kiedy wyciągali z półek czwarty album grupy Rotary Connection zatytułowany po prostu „Songs”. Produkt ten wygląda zupełnie zwyczajnie, na okładce widnieje biały chłopiec z czarną dziewczyną trzymającymi balony, które przedstawiają muzyków zespołu. Lista utworów składa się wyłącznie z coverów, utworów będących znanymi hitami kontrkultury co powinno sugerować niezaskakujące melodie i nic co może przestraszyć twoich rodziców.
Debiut Rotary Connection w 1967 roku, to mieszanka utworów, których koncentracja skupiła się wokół numeru „Like A Rolling Stone” Boba Dylana, a dwa kolejne albumy były kontynuowane w sposób ekspansywny obracając się w psychodelicznym obszarze muzyki pop.
Songs” jest najbardziej nieprzewidywalnym nagraniem zespołu. Muzycy grupy zdecydowali się nadać każdej a piosenek zupełnie nowy, często szalenie eksperymentalny kierunek.
To, że Rotary Connection to nie tylko zespół, który wypromował Minnie Riperton, to także skuteczna, pomysłowa jednostka, której płyty potrzebują nowej oceny. Niewiele innych grup tworzyło pod koniec lat 60-tych, muzykę soul, która przekraczała granice tego stylu. 


To, że na „Songs” są wybrane dzieła innych, jest tym bardziej imponujące.
Niebagatelną rolę w tworzeniu tego co możemy posłuchać na tym albumie odegrały myśli i działania producenta Charlesa Stepneya, które stworzył ten psychodeliczny dźwięk przepełniony dramatem i wynalazkiem muzycznym. Stepney był wizjonerem stojącym za orkiestracją grupy a do tego pomógł Sidneyowi Barnesowi i Ripperton stworzyć niezapomniane dzieło.
Album rozpoczyna się kasztanowym „Respect” Otisa Reddinga, ale wersja zespołu jest prawie nie do poznania (co można powiedzieć o większości ich coverów). Nagrany w leniwym tempie utwór zyskuje powolną, duszną metamorfozę duszy, podczas gdy aranżacje smyczkowe nadają niepokojący ton a wokale tlą się, przeciągając tekst Reddinga pchając ten utwór w niezbadane obszary kłębiących się widm czyhających na ciebie. Bardzo intrygująco brzmi następna piosenka, która jest znanym utworem The Band, „The Weight”. Wrażenie powiewu świeżości tworzone za pomocą smyczków i chóru wspierającego pozwala nam odkryć imponującą swobodę, która wypełnia minuty nagrania.
Aranżacje Stepneya można uznać za wyzywająco sprzeczne, ale barokowy klimat nagrania Jimiego Hendrixa „Burning of the Mignight Lamp” w którym klawesyn i gitara elektryczna otwiera ciąg, przekształca się w refren wokalny, którego ton nie nadają Hendrixowskie zagrywki tylko nieziemska muzyka wydobywająca się z gardła Minnie Ripperton. Ta tajemniczość oraz przestrzeń wypełniająca odjazdowe wyzwania wydobywa się z jednego z najlepszych instrumentów zaprezentowanych na tym albumie, strun głosowych Minnie.
Trzy utwory zespołu Cream zagrane tutaj pochodzą z płyty „Disreale Gears”. Podczas gdy zarówno „Sunshine of Your love”, jak i „We Going Wrong” mają imponującą metamorfozę tak „Tales of Brave Ulisses” przechodzi samego siebie. Aranżacje wypychane daleko poza oryginał nie powracają w żadnej widocznej postaci. Cienie wokalne Ripperton potykają się pod przewodnictwem Barnesa co wznosi się do potężnego echa prowadząc do strzelistego zakończenia.
Songs” kończą się relatywnie spokojną wersją „Salt of the Earth” spółki Jagger/Richards, obsadzoną dusznymi organami, nadającymi relaksujący ton. Utwór wyraźnie utrzymany zostaje w klimacie gospel i znowu aranże Stepneya fantastycznie uzupełniają wibrujące wokale głównych piosenkarzy.
Trzeba jeszcze zaznaczyć, że brzmienie tej płyty jest idealne a jak słuchasz jej na mocy kolumn to dźwięk swobodnie wypełnia twoją duszę i nic nie jest w stanie zakłócić tego przyjemnego odrętwienia jakie pełznie do ciebie by wbić się i pozostać na zawsze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz