sobota, 13 kwietnia 2019

THE PRETTY THINGS - S.F. Sorrow /1968/



A1 S.F. Sorrow Is Born 3:12
A2 Bracelets of Fingers 3:41
A3 She Says Good Morning 3:23
A4 Private Sorrow 3:51
A5 Balloon Burning 3:51
A6 Death 3:05
B1 Baron Saturday 4:01
B2 The Journey 2:46
B3 I See You 3:56
B4 Well of Destiny 1:46
B5 Trust 2:49
B6 Old Man Going 3:09
B7 Loneliest Person 1:29


Phil May - vocals, writer
Dick Taylor - guitar, vocals, writer
Wally Waller - bass, guitar, vocals, piano, wind instruments
John Povey - organ, Mellotron, sitar, percussion, vocals, writer
Twink - drums, vocals, writer
Skip Alan - drums



Po wydaniu trzeciego albumu „Emotions”, który pozwolił dokończyć zobowiązanie kontraktowe z wytwórnią Fontana, muzycy zespołu The Pretty Things postanowili zmienić wytwórnię płytową, na taką która należycie powinna zająć się ich karierą. Wybór padł na oddział Columbia, EMI Records. Producentem współpracującym z zespołem nad nową płytą został Norman Smith, znany z wcześniejszych albumów The Beatles oraz debiutanckiej płyty Pink Floyd „The Piper at the Gates of Dawn”. Pod jego nadzorem w studio Abbey Road powstawało kolejne arcydzieło muzyki rockowej nagrywane przez istniejący do tej pory zespół grający bezkompromisowego rhythm and bluesa. Przypadkowo w tym samym czasie w Abbey Road nagrywał swój drugi album Pink Floyd a w innych częściach studia prace nad „White Album” rozpoczęli The Beatles. Patrząc na tą sytuację, można śmiało powiedzieć, że w tym czasie na Abbey Road musiały istnieć kosmiczne fluidy, które otaczały sale studia nagraniowego, coś się unosiło w powietrzu i na pewno nie był to tylko zapach marihuany.


The Pretty Things odwrócili się od utworów rhythm and bluesowych wraz z wydaniem psychodelicznego singla „Defecting Gray” w 1967 roku. Nagrywany kolejny lp grupy „S.F. Sorrow” stał się arcydziełem brytyjskiej muzyki psychodelicznej, niestety utraconym arcydziełem. EMI Records nie sprostała zadaniu i nie zajęła się rzetelnie promocją płyty a do tego doszło odejście głównej postaci w zespole, Dicka Taylora co skończyło się prawie rozpadem grupy.

Jednak należy zapoznać się z tą pozycją oraz o niej pamiętać, bo jest to klasyka na miarę choćby debiutu Pink Floyd. Smith jak i zespół dołożyli wszelkich starań, aby eksperymentować w studiu, nakładając na siebie dziwne instrumenty, bawiąc się różnymi prędkościami nagrania, wykorzystując orkiestracje oraz tak mało spotykane w muzyce rozrywkowej instrumenty jak, sitar, mellotron, flet czy cymbały.

Album został pomyślany jako rockowa opera i jest to pierwszy w historii fonografii album w pełni koncepcyjny, do tego „S.F. Sorrow” zainspirował Pete’a Townshenda do napisania „Tommy’ego”.

Libretto opery opowiada historię życia mężczyzny, od narodzin do miłości, wojny, szaleństwa i śmierci. Sebastian F. Sorrow jest zwykłym człowiekiem, który pracuje w fabryce i po wybuchu pierwszej wojny światowej zostaje wcielony do wojska. Jego życie pogrąża się w bezsensowności a kończy się smutną nutą, gdy opuszczony Sorrow zdaje sobie sprawę, że nikomu nie może zaufać i że umrze samotnie.

Płytę otwiera „S.F. Sorrow is born”, który przynosi zaraźliwy riff gitary akustycznej i dobrze nadaje ton temu co ma nastąpić, czyli pop rock z lat sześćdziesiątych z mnóstwem psychodelicznych podtekstów. „Bracelets of Fingers” zaczyna się partią chóralną wspieraną przez orkiestrowe bębny i odwrócone efekty pogłosowe by następnie być kontynuowany jako bardziej popowa piosenka ale z nieco przetworzonym brzmieniem wokalnym. „She Says Good Morning” jest trudniejsza w odbiorze dzięki świetnej perkusji i podwójnemu wokalowi. Kolejny „Private Sorrow” przywraca gitarę akustyczną i mellotron a progresywne części smyczkowe nadają temu utworowi niesamowitego charakteru. Ciężki rockowy „Balloon Burning” napędzany jest świetnym riffem oraz zawiera dzikie i ekscytujące solo gitarowe. Pierwszą stronę płyty kończy ciemny, przygnębiający dzięki subtelnemu użyciu sitaru „Death”.
Zaczynający drugą stronę numer „Baron Saturday” jest prostą popową piosenką przerywaną fortepianowymi akordami i mellotronem doprowadzającymi do sola perkusyjnego. „The Journey” zaczyna się jako lżejsza, żwawsza piosenka z ładnymi gitarami akustycznymi i lekką melodią wokalną. Psychodeliczny, instrumentalny „Well of Destiny” zawiera wszystkie rodzaje zniekształconych i przetworzonych dźwięków gitary a „Trust” przypomina styl Paula McCartneya w The Beatles. Głównymi instrumentami w utworze jest fortepian i gitara ale całość jest atrakcyjna znowu dzięki ładnej melodii wokalnej. Przedostatni na płycie „Old Man Going” rozpoczyna się od szybkiej gitary akustycznej, przechodzącej w sfuzzowane dźwięki i ostry wokal dominujący w tym rockerze. Tęskna coda samej gitary i głosu w utworze „Loneliest Person” kończy ten wspaniały album.
S.F. Sorrow” miał wszystkie czynniki, które powinny wywindować go na sam szczyt tej muzycznej drabiny, niestety jak pisałem wcześniej, nie odniósł sukcesu komercyjnego. 
Dźwięki wypełniające tą płytę reprezentują szczyt brytyjskiej psychodelii, a napisane piosenki są na równi z najlepszymi zespołami tamtej sceny.
Posłuchaj tego z otwartym umysłem a nie będziesz w stanie dojść do żadnych innych wniosków, jak ten, że jest to jeden z najbardziej niedocenianych albumów w historii.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz