środa, 24 stycznia 2018

SKIP BIFFERTY - Skip Bifferty /1968/


01.  Money Man                              2:55
02.  Jeremy Carabine                   2:26
03.  When She Comes To Stay  2:02
04.  Guru                                          2:46
05.  Come Around                         2:49
06.  Time Track                              3:32
07.  Gas Board Under Dog         2:21
08.  Inside The Secret                  3:04
09.  Orange Lace                           2:34
10.  Planting Bad Seeds             2:04
11.  Yours For At Least 24          4:07
12.  Follow The Path Of The Stars 2:31
13.  Prince Germany The First   2:11
14.  Clearway 51                            2:19

Graham Bell - Vocals
John Turnball - Guitar
Micky Gallagher - Keyboards
Colin Gibson - Bass
Tom Jackman - Drums

To jeden z prawdziwych filarów brytyjskiej muzyki psychodelicznej. Klimat płyty „Skip Bifferty” wydanej we wrześniu 1968 roku zawiera dziwaczne piosenki splecione muzyką, która jak fale oceanu obmywa twoje stopy a chłód wody wypełnia wszelkie zmysły z niecierpliwością czekające na więcej. Takich zespołów jak Skip Bifferty w epoce psychodelicznej brytyjskiej inwazji wbrew pozorom nie jest wiele. Psychodelia z Wysp wyróżnia się odjechanymi dźwiękami, częstym fazowaniem /rozciąganiem dźwięku/, puszczaniem dźwięku od tyłu ale za to brak tu improwizacji na dużą skalę. Trzeba się przyzwyczaić do tych pachnących dźwięków siły kwiatów i rozkoszować się każdym albumem powstałym w tamtym czasie. July, Blossom Toes, Tomorrow, The End czy Five Day Week Straw People prowadzą ten sam trop co bohaterowie dzisiejszego tekstu. Kapele te zasługują na pochwały, wszystkie miały kilka niezłych chwil.
Muzyka Skip Bifferty przyniosła rodzaj chwytliwego, popowego podejścia do psychodelii.
Mamy na tej płycie podstawy stylu: dzwonkowe ornamenty, echa, fazowanie i inne efekty dźwiękowe. Również wokal został pokolorowany aby wydobyć wszelkie subtelności.
Gdy wsłuchasz się w ten zagadkowy album musisz odnaleźć ten lżejszy trend, to popowe nastawienie ale ono porwie cię w muzyczną oś czasu tych psychodelicznych dni.
Już od pierwszego utworu „Money Man” wkraczamy w świat ładnych melodii tak charakterystycznych dla lat 60-tych. Piosenki robią wrażenie radosnych pomimo tych wszystkich efektów studyjnych. Ciekawy wokal Grahama Bella dodaje tej nutki nostalgii, tej ledwie uchwytnej frazy, dzięki której słuchając płyt z tamtych lat odlatujesz w wir wspomnień i szaleństw. To była epoka!
„Skip Bifferty” jest jeszcze jednym rodzynkiem rozjaśniającym w pełnym słońcu na kwiecistej łące. A na tej łące widzę ciebie w śnieżnobiałej sukience falującej w takt wiatru unoszącego nas w przestworza ku wyśnionym pejzażom.
Piękna ballada „Orange Lace” utrzymuje ten nastrój lotu, podobnie jak inne utwory z tego albumu. Psychodeliczna energia wraz z pomysłowym refrenem wypełnia „Planting Bad Seeds” a pełna gitara brzmiąca bez ograniczeń przebija się w utworze „Time Track”. Pełen kołyszących dźwięków „Yours For At Least 24” to rhythm and bluesowy numer mający jednak zmiany tempa typowe dla psychodelii. No i znowu przebija fajna gra gitarzysty Johna Turnbulla, pełna wyczucia i taktu.

Po wydaniu debiutanckiej płyty grupa rozpoczęła pracę nad kolejnym lp. Gdy powstał już cały materiał zatytułowany „Skiptomania” wytwórnia RCA postanowiła nie przedłużać dalej umowy z zespołem. Co gorsze ich manager Don Arden wciąż traktował zespół jako grupę beatową co doprowadziło w końcu do pożegnania się z nim. Klawiszowiec Mickey Gallagher próbował jeszcze namówić na wydanie materiału Chrisa Blackwella ale nie udało się. Skip Bifferty przestał istnieć ale pozostawił po sobie naprawdę przyjemny album, kolejny wpasowany w układankę psychodelicznego kalejdoskopu.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz