środa, 29 marca 2017

THE BYRDS - Fifth Dimension /1966/

                     

1) 5D (Fifth Dimension) 
2) Wild Mountain Thyme 
3) Mr. Spaceman 
4) I See You 
5) What's Happening 
6) I Come And Stand At Every Door 
7) Eight Miles High 
8) Hey Joe 
9) Captain Soul 
10) John Riley
11) 2-4-2 Fox Trot (The Lear Jet Song)

Jim McGuinn-lead guitar,vocals
David Crosby-rhythm guitar,vocals
Chris Hillman-bass,vocals
Michael Clarke-drums

W opublikowanej w roku 1910 książce „Cowboy Songs and other Frontier Ballads” J.A.Lomax i A.Lomax zamieścili przykłady kilkudziesięciu odkrytych przez siebie oryginalnych piosenek ludowych Ameryki. I tak szukając źródeł amerykańskiej folkowej pieśni można stwierdzić, że jest to zbiór różnych utworów wśród których znajdują się stare szkockie, angielskie i irlandzkie piosenki ludowe a także utwory powstałe już w Nowym Świecie, i to zarówno wśród białych, jak i czarnych mieszkańców Ameryki. 
Na początku lat sześćdziesiątych muzyka folkowa rozpoczęła swój marsz przez Stany i powoli zyskiwała coraz większe zainteresowanie. Nagle na scenie folkowej pojawił się Bob Dylan, już za chwilę okrzykniętym swoistym guru. Ale niepokorna dusza Dylana długo nie pozwalała mu tkwić w czystej folkowej formie. Powoli rozpoczynał filtr z muzyką rockową. Tam gdzie Dylan się zatrzymał pojawił się zespół, który łącząc muzykę folkową z rockową dał podwaliny pod nowy styl muzyczny zwany folk rockiem. 
The Byrds bo o nim to mowa powstał w Kalifornii w 1964 roku. Dwa pierwsze albumy grupy zdefiniowały gatunek muzyczny folk rock i stały się kanonem muzycznym. Trzeci lp „Fifth Dimension” został nagrany po odejściu jednego z założycieli grupy, Gene’a Clarka i jest to krok w stronę psychodelicznego rocka. Stery nad grupa przejęli Crosby i McGuinn i to oni napisali większość materiału na ten album. 
Jednak ostatnim akordem Clarka była kompozycja słusznie uznawana za jeden z największych utworów lat 60-tych. 
Chodzi o „Eight Miles High”–ostatni i największy wkład Gene Clarka do zespołu. 
To wspaniała rzecz. Dziwne harmonie płynące z tego numeru czynią go jedną z najbardziej psychodelicznych piosenek a gitarę McGuinna porównałbym do rozpryskanych notatek w arkuszach dźwiękowych Johna Coltarne’a. I chociaż ta solówka przyciąga uwagę to pochwały za ten numer zbiera cały zespół. Michael Clark chciał aby to brzmiało bardziej rockowo niż folkowo. I tak jest! Reszta grupy zagrała doskonale i wyszła z tego jedna z najlepszych kompozycji, zagranych bardzo spójnie w całej karierze The Byrds. 
Roger McGuinn kontynuował psychodeliczny kierunek w utworach „Fifth Dimension” i „Mr.Spaceman”. Oba numery mają niesłychany wielowarstwowy dźwięk i głębię a nowym elementem brzmienia The Byrds są organy na których gra Van Dyke Parks. Znikają wszystkie dwuwymiarowe granice czasoprzestrzeni, pojawia się muzyczny piąty wymiar. Pierwszym utworem napisanym przez Crosby’ego dla zespołu jest „What’s Happening?!?!”. Utwór nagrany bez typowych dla grupy harmonii wokalnych jest… majstersztykiem wokalnym kompozytora. Ta nostalgia panująca w jego śpiewie, ta samotność gdy śpiewa „I don’t know, I’m not crying” a gdy w tekście około 42 sekundy jest wers „Laughing mosty as you can see” to wręcz namacalnie słychać ten lekki uśmiech wokalisty. I jeszcze gitara grająca w stylu hinduskim jakby to dźwięki sitaru były. Rewelacyjny numer. Na płycie znajduje się jedenaście utworów i nie sposób jest przejść obok nich obojętnie. „I See You”  spokojny wokal prowadzony jest przez cały numer nawet wtedy gdy wokół dzieją się piekielne rzeczy. 
Moim ulubionym utworem jest przejmujący protest song „I Come and Stand At Every Door”. Proste środki wyrazu jak jeden beat perkusji, w tle spokojna gitara prowadzą nas do wręcz mówionego tekstu: „mam dopiero siedem lat chociaż umarłem/ w Hiroszimie dawno temu/ mam teraz siedem lat, Kiedy dzieci umierają , nie rosną/ Wszystko o co prosisz, to dla pokoju/ aby móc żyć, rosnąć, śmiać się i grać”. 
Ta płyta jest psychodelicznym klejnotem duetu McGuinn-Crosby. Zespół zrezygnował z utworów Boba Dylana ale przypomina nam, że folkowe naleciałości nie są mu obce. „Wild Mountain Thyme” i „John Riley” spokojnie mogłyby się znaleźć na jednej z pierwszych płyt grupy. Oba mają ładne melodie i wokalne harmonie. Jest jeszcze utwór, który parę miesięcy później rozsławiła grupa Jimiego Hendrixa. 
„Hey Joe” podany tu został w formie garażowego rocka i przebija przez niego młodzieńcza werwa. I na zakończenie zespół proponuje nam muzykę eksperymentalną, dźwięk prawdziwego reaktora. który otwiera wrota przyszłości.
„Fifth Dimension” jest płytą wręcz genialną pomimo utraty lidera grupy Gene Clarke’a The Byrds poradzili sobie wyśmienicie i stworzyli tą płytą pomost pomiędzy folk rockiem a psychodelią.






środa, 22 marca 2017

GANDALF - Gandalf /1969/


1. Golden Earrings (J. Livingstone, V. Young) - 2:45
2. Hang on to a Dream (Tim Hardin) - 4:12
3. Never Too Far (Tim Hardin) - 1:50
4. Scarlet Ribbons (J. Begal, E. Danzig) - 3:02
5. You Upset the Grace of Living (Tim Hardin) - 2:38 
6. Can You Travel in the Dark Alone (Peter Sando) - 3:07 
7. Nature Boy (Eden Ahbez) - 3:06
8. Tiffany Rings (Garry Bonner, Alan Gordon) - 1:48
9. Me About You (Garry Bonner, Alan Gordon) - 4:53
10. I Watch the Moon (Peter Sando) - 3:50 

*Peter Sando - Guitar, Vocals
*Bob Muller - Bass, Vocals
*Frank Hubach - Electric Piano, Piano, Organ, Harpsichord
*Dave Bauer - Drums

Kontestacyjna młodzież wybierała dla siebie swoich własnych idoli. Gdy w powietrzu unosił się słodki zapach kwiatów spotęgowany niezliczoną feerią barw, gdy życie stawało się niemal baśniowe nic dziwnego, że wręcz biblią pokolenia dzieci-kwiatów była powieść J.R.R. Tolkiena „Hobbit”. Świat pełen czarodziejów, fantastycznych stworów i pociesznych Hobbitów wpływał na wyobraźnię a także jeszcze bardziej urozmaicał i tak już pokolorowany na tęczowo świat. W tej baśniowej, tajemniczej  atmosferze muzyka odgrywała niebagatelną rolę. 
A kto stworzył dzieło oniryczne w pełni pochłaniające słuchacza, otulające go atmosferą barwnej delikatności? 
Jednym z bohaterów „Hobbita” jest dobry czarodziej, którego zwą Gandalfem. 
Tak samo nazwanym pojawił się na scenie muzycznej zespół, który nagrał jedną (ale za to jaką!) płytę. Dwóch kumpli ze szkoły średniej, gitarzysta Peter Sando oraz basista Bob Muller postanowiło założyć zespół. Po różnych perypetiach w 1967 roku ustatkował się skład grupy i muzycy rozpoczęli działalność artystyczną. 
Jedynym dokonaniem tej amerykańskiej formacji jest wydany w 1969 roku album o tytule „Gandalf”. To jest baśniowa podróż utrzymana w aurze tajemniczości w której splatają się wizje kwasowych ścieżek powracających przez nowy ogród wyobraźni. Płyta składa się z dziesięciu utworów, z których tylko dwa są napisane przez muzyków grupy. Reszta to numery innych wykonawców. 
Co dziwne wcale nie tak znanych. Tim Hardin, Bonner/Gordon, Eden Ahbez oraz Evans/Livingston/Young to autorzy nie okupujący pierwszych miejsc na listach przebojów. Pierwsze co zwraca uwagę przy słuchaniu tej płyty jest głos wokalisty. Bajkowa barwa utopiona w pogłosie operuje nastrojem jak nikt inny. Cała magia tego albumu opiera się na wyjątkowym wykonaniu muzyki. Oniryczna atmosfera pochłania bez opamiętania słuchacza i doprowadza wręcz do ekstazy. Wystarczy posłuchać dwóch pierwszych utworów. „Golden Earrings” to prosta piosenka o miłości przekształcona w psychodeliczny odlot prowadzący do wnętrza duszy. Świetnie brzmiące organy Hammonda są ozdobą całej płyty. To one czuwają nad nastrojem i pełnią główną rolę w muzyce Gandalfa. 
„Hang on to a Dream” zatrzymuje na chwilę kochanka, daje mu miłość szaloną, która uderza o brzegi. W nocy, czyż nie widzę mej miłej, jak fruwa wśród fal! I cóż to za czarny cień widać tam wśród bieli. To tylko sen, miasto jest pełne kłamstw i przesterowanej gitary. 
Grupa stara się urozmaicić aranżacje wprowadzając baśniowe instrumenty: klawesyn, smyczki, wibrafon. To klawesyn w „Scarlet Ribbons” sprawia, że wyruszam w drogę piesza i beztrosko, poszukuję zagubionych w dzieciństwie rusałek,czarodziejów i tylko czasami wyglądam w „Can You Travel In the Dark Alone” klaustrofobicznym, niepokojącym numerze wiedźmy czającej się gdzieś blisko. 
Frank Hubach grający na organach Hammonda jest odpowiedzialny za te baśniowe podróże i tylko czasami do głosu dochodzi gitara Sando, ot choćby w „Nature Boy” gdzie mamy przeszywającą solówkę w stylu kwasowym. Płyta kończy się parą głębokich psychodelicznych piosenek rockowych. Muzykom nie dane jest zaprezentowanie swoich umiejętności instrumentalnych ale za to jeśli chodzi o klimat to osiągnęli na tej płycie mistrzowski status. Uwagę przyciąga okładka płyty. Niesamowita twarz obleczona motylami niby łagodzi nastrój ale spójrz na te żółte oczy! Przemawia z nich groza i pewna siła przyciągania, która powoduje, że chce się sięgnąć po ten tytuł jeszcze raz.







środa, 15 marca 2017

THE YARDBIRDS - Five Live Yardbirds /1964/


1.Too Much Monkey Business (C. Berry) - 3.52
2. I Got Love If You Want It (Moore) - 2.40
3. Smokestack Lightning (C. Burnett) - 5.35
4. Good Morning Little Schoolgirl (Demarais) - 2.44
5. Respectable (Isley, Isley, Isley) - 5.35
6. Five Long Years (E. Boyd) - 5.21
7. Pretty Girl (E. McDaniels) - 3.00
8. Louise (John Lee Hooker) - 3.43
9. I'm A Man (E. McDaniels) - 4.33
10. Here'tis(E. McDaniels) - 5.10

*Eric Clapton – Lead Guitar, Vocals
*Chris Dreja – Rhythm Guitar
*Jim McCarty – Drums
*Keith Relf – Lead Vocals Harmonica, Maracas
*Paul "Sam" Samwell-Smith – Bass Guitar, Vocals


The Yardbirds są zespołem o którym wielu ludzi słyszało ale tylko pod kątem prostych, chwytliwych piosenek ery początków tzw. brytyjskiej inwazji. Z łatwością można sięgnąć do wydawnictw typu Greatest Hits, których jest dużo i ponucić sobie „For Your Love” czy „Still I’m Sad”. Dopiero w dobie kompaktowych reedycji możemy oprócz oryginalnego materiału posłuchać mnóstwa dodatkowych nagrań. 
Najczęściej zespół ten jest kojarzony z trzema nazwiskami: Eric Clapton, Jeff Beck i Jimmy Page. Pierwszym gitarzystą grupy był Clapton i to co zdążył zaprezentować nam na debiutanckiej płycie grupy jest wielkim kopem w muzyce rockowej. 
Gdy The Yardbirds, za sprawą managera którym był Georgio Gomelsky zwróciła się w stronę bardziej komercyjnych utworów Clapton podziękował za współpracę i odszedł do grupy Johna Mayalla. Na jego miejsce przyszedł Beck, który popchnął zespół na nieznane wody przekształcając swoją gitarę w bezlitosną maszynę do eksperymentowania. Hard rockowe „Train Kept A Rollin’”, psychodeliczne „Shapes Of Things” czy nawet lekko prog rockowe „Still I’m Sad” to utwory dzięki którym grupa miała coraz więcej fanów po obu stronach Atlantyku. Niestety kłótnie wewnątrz zespołu i brak spodziewanych sukcesów doprowadziły do zmiany gitarzysty. Jeszcze w kilku utworach możemy usłyszeć wspaniały duet Becka z Page’em ale to była chwila. No i właśnie Jimmy Page trzeci z gitarzystów wprowadził do 
The Yardbirds swoje pomysły i swoje rządy co nie spodobało się reszcie muzyków. 
A szkoda bo płyta „Little Games” jest mocną pozycją w kategorii psychodelicznego mirażu. Gdy w 1968 roku zespół przestał istnieć Page z bagażem pomysłów nie mogąc zrealizować ich z grupą otworzył nowy rozdział w historii muzyki rockowej. 
Na zgliszczach The Yardbirds powstał gigant Led Zeppelin. Natomiast Keith Relf i Jim McCarthy założyli progresywną formację Renaissance.
Ale żaden fan wielkiej bluesowej gitary nie powinien przeoczyć tego pierwszego etapu grania The Yardbirds. Wczesne dni Erica „Slowhand” Claptona jeszcze wtedy nie Boga gitary warte są poznania. 
Jest 20 marzec 1964 roku klub Marquee w Londynie. Pięciu młodych chłopaków ubranych w garnitury, zainstalowanych na scenie rozpoczyna swoje granie. Grupa jest jeszcze na dotarciu, własnego repertuaru jeszcze nie ma więc trzeba grać standardy. Rhythm & blues i rock’n’roll dominują w repertuarze. 
Zaczynają od „Too Much Monkey Business” Chucka Berry’ego. 
Co?! Myślisz, że Berry zagrał to z pełną werwą i animuszem. Posłuchaj wersji The Yardbirds. To jest ogień! To jest wielki wybuch! To są emocje, które trwają przez cały koncert. Debiutancki album grupy The Yardbirds został wydany w 1964 roku i zawiera materiał nagrany podczas występu grupy w klubie Marquee a nosi tytuł „Five Live Yardbirds”. Ten album uchwycił doskonale pełen emocji i podniecenia nastrój występu formacji i zapisał się w historii muzyki doskonałymi wersjami znanych numerów. „Smokestack Lightning”, „Good Morning Little Schoolgirl” czy „I’m A Man” powalają swoją dynamicznością i zadziwiają interpretacją wykonywaną przecież przez tych młodych chłopaków. Zaledwie osiemnastoletni Clapton wygrywa już karkołomne zagrywki chociaż robi to bardziej intuicyjnie niż z wyrafinowania. To jest ta siła tej płyty. Ona porywa słuchacza i nie pozwala nam spokojnie usiedzieć w fotelu. Gdy w „Here ‘Tis” bas Samwella Smitha spaceruje szaleńczo po utworze i jest zaczepiany przez dźwięki gitary to… kurczę to jest 1964 rok! 
Dopiero nowe się budziło. Już stało za drzwiami ale jeszcze chwila. 
The Yardbirds otworzyli te drzwi. Na tym występie grupa naprawdę zagrała bardzo żywiołowo a i muzycy pokazali swoje emocje. I nie tylko gra Claptona warta jest prześledzenia, trzeba zwrócić uwagę na sekcję rytmiczną a szczególnie na grę Samwella Smitha. Jak to w rthythm & bluesie bywa nagrania urozmaica harmonijka ustna Relfa a i jego wokal wypada nieźle.

Każdy fan muzyki powinien wysłuchać tej płyty, powinien zapoznać się lub przypomnieć sobie jak to wszystko się zaczęło. 
Miłego słuchania.



środa, 8 marca 2017

MANASSAS - Manassas /1972/


1. Song Of Love - 3:28
2. Medley - 3:34
..I.Rock And Roll Crazies (Stephen Stills, Dallas Taylor)
.II.Cuban Bluegrass (Stephen Stills, Joe Lala)
3. Jet Set (Sigh) - 4:25
4. Anyway - 3:21
5. Both Of Us (Bound To Lose) (Stephen Stills, Chris Hillman) - 3:00
6. Fallen Eagle - 2:03
7. Jesus Gave Love Away For Free - 2:59
8. Colorado - 2:50
9. So Begins The Task - 3:57
10.Hide It So Deep - 2:44
11.Don't Look At My Shadow - 2:30
12.It Doesn't Matter (Chris Hillman, Rick Roberts, Stephen Stills) - 2:30
13.Johnny's Garden - 2:45
14.Bound To Fall (Mike Brewer, Tom Mastin) - 1:53
15.How Far - 2:49
16.Move Around - 4:15
17.The Love Gangster (Stephen Stills, Bill Wyman) - 2:51
18.What To Do - 4:44
19.Right Now - 2:58
20.The Treasure (Take One) - 8:03
21.Blues Man - 4:04
All compositions by Stephen Stills except where noted

*Stephen Stills - Vocals, Guitar, Bottleneck Guitar, Piano, Organ, Electric Piano, Clavinette
*Chris Hillman - Vocals, Guitar, Mandolin
*Al Perkins - Pedal Steel Guitar, Guitar, Vocals
*Calvin "Fuzzy" Samuel - Bass
*Paul Harris - Organ, Tack Piano, Piano, Electric Piano, Clavinette
*Dallas Taylor - Drums
*Joe Lala - Percussion, Vocals
Additional personnel
*Sydney George - Harmonica
*Jerry Aiello - Piano, Organ, Electric Piano, Clavinette
*Bill Wyman - Bass
*Roger Bush - Acoustic Bass
*Byron Berline - Fiddle
*Jerry Garcia - Pedal Steel Guitar

Po nagraniu znakomitej płyty „Deja Vu” sytuacja jaka panowała w kwartecie Crosby Stills Nash & Young była mocno napięta a szczególnie już Stills i Young mieli siebie dosyć. Aby rozładować te napięcia przedstawiciele wytwórni płytowej zaproponowali muzykom nagranie solowych płyt. Neil Young już wcześniej korzystał z tego pomysłu /miał już na koncie trzy lp/ następnym w kolejce był właśnie Stephen Stills. 
Po nagraniu dwóch płyt pod własnym nazwiskiem w 1972 roku Stills zdecydował się na założenie krótko działającego zespołu o nazwie Manassas. 
Wiosną 1972 roku powstało dwupłytowe wydawnictwo podzielone na cztery części, które ukazało byłego muzyka Buffalo Springfield jako bardzo dobrego kompozytora dla którego napisanie kilku świetnych piosenek nie było żadnym problemem.
Chris Hilman z zespołu The Byrds, Al. Perkins, Paul Harris, Joe Lala, Dallas Taylor i Alvin „Fuzzy” Samuels towarzyszyli Stillsowi w nagraniu tej płyty. Oprócz nich nie zabrakło również paru gości.
„Manassas” jest płytą pokazująca nam niezwykłą dojrzałość artystyczną Stillsa, to jest opus magnum jego działalności zawierające tak różnorodną muzykę jak różne są źródła jego kompozycji. Płyta dzieli się na cztery rozdziały, które połączone są ze sobą w luźny sposób.
Strona pierwsza zatytułowana jest „The Raven” i poruszamy się w niej w klimatach bluesowych i blues rockowych. Już otwierająca płytę fantastyczna piosenka „Song of Love” pokazuje nam Stillsa, jako rasowego rockmana. Płonąca gitara prowadząca, odrobina latynoskich rytmów i świetny wokal rozpoczynają ten album a w tej pierwszej części utrzymane w podobnym ostrym klimacie mamy jeszcze „Jet Set” w którym Stills oddaje swoją grą hołd Jimiemu Hendrixowi czy „Anyway” bardzo zgrabną melodyjną piosenkę. 
Stronę drugą Stills zatytułował „The Wilderness” hmmm i tu pewne zaskoczenie. 
To jest powrót Sillsa do korzeni. Bluegrass, country, folk dominuje w tych utworach. Mandolina, skrzypce, gitara pedal steel to instrumenty będące na pierwszym planie w utworach z tej części. Ale nie jest tak źle. 
Echa CS & N a także country rockowe „Colorado” tylko bardziej jeszcze ubarwiają ten album. Przepiękna ballada „So Begins the Tusk” opowiadająca o rozstaniu z kobietą /Stills rozstał się ze swoją partnerką Judy Collins/ potęguje nastrój błogiej zadumy nad losem życia. 
Najbardziej zbliżona do dokonań kwartetu w którym Stills odgrywał niebagatelną rolę jest część trzecia płyty znana pod tytułem „Consider”. 
Mieszanka elektro-akustycznych utworów wypełnionych organami oraz dźwiękami pianina elektrycznego sprawia, że ta strona jest bardzo kojąca i melancholijna. 
„It Doesn’t Matter” kompozycja Stillsa i Hilmana jest chyba najbardziej znaną pieśnią z tej płyty. Country rockowy utwór zawiera zabójcze solo Steve’a oraz latynoskie smaczki zaaranżowane przez Joe Lala’e natomiast „The Love Gangster” wspólnie napisali Bill Wyman ze Stillsem. W tym funkującym numerze na basie również wystąpił Wyman. Co ciekawe w jednym, z wywiadów basista The Rolling Stones stwierdził, że gdyby odszedł ze swojej macierzystej kapeli to tylko do Manassas.  To w tej części znajduje się melodyjna, tajemnicza ballada „Johnny’s Garden”. 
Jeśli kochasz „Bluebird” Buffalo Springfield to jesteś w domu.
Część czwarta i ostatnia ma podtytuł „Rock and Roll Is Here to Stay”. Co tu mamy. Mój ulubiony numer „What To Do” jakbym słyszał Traffic, rasowy rocker „Right Now”, fantastyczny ponad ośmiominutowy jammujący „The Treasure/Take One/” oraz akustyczny z gitarą i wokalem Stillsa na pierwszym planie „Blues Man”. Ten utwór jest poruszającym hołdem dla poległych bohaterów: Jimi Hendrixa, Ala Wilsona i Duane’a Allmana.





środa, 1 marca 2017

GRATEFUL DEAD - Dead Set /1981/


  • Samson And Delilah (Traditional arr. Grateful Dead)
  • Friend Of The Devil (Garcia / Dawson / Hunter)
  • New Minglewood Blues (Traditional arr. Grateful Dead)
  • Deal (Garcia / Hunter)
  • Candyman (Garcia / Hunter)
  • Little Red Rooster (Dixon)
  • Loser (Garcia / Hunter
  • Passenger (Lesh / Monk)
  • Feel Like A Stranger (Weir / Barlow)
  • Franklin's Tower (Garcia / Kreutzmann / Hunter)
  • Rhythm Devils (Hart / Kreutzmann)
  • Space (Lesh / Mydland / Hart / Kreutzmann)
  • Fire On The Mountain (Hart / Hunter)
  • Greatest Story Ever Told (Weir / Hunter / Hart)
  • Brokedown Palace (Garcia / Hunter)
Jerry Garcia - guitar, vocals
Mickey Hart - drums
Billy Kreutzmann - drums
Phil Lesh - bass
Brent Mydland - keyboards, vocals
Bob Weir - guitar, vocals

Zaledwie w kilka miesięcy po wydaniu akustycznego „Reckoning” grupa Grateful Dead zaprezentowała nam inną stronę swojej muzyki. 
Nagrania na płycie „Dead Set” pochodzą z tych samych koncertów co na „Reckoning”. Jesienią 1980 roku Grateful Dead dał serię koncertów w Warfield w San Francisco oraz nowojorskim Radio City Hall. 
Z tych koncertów pochodzą te nagrania i jest to zestaw utworów elektrycznych. 
Jerry Garcia tym razem bardzo skrupulatnie dokonał wyboru nagrań, które możemy usłyszeć na kolejnym już koncertowym albumie zespołu. 
„Starałem się wybrać utwory zagrane zwięźle. Przesłuchałem wszystkie taśmy z tych koncertów i wybrałem takie numery, które były najlepsze oraz najbardziej zwarte.” 
Oni tym razem chcieli wydać płytę z melodyjnymi „piosenkami”. 
„Friend of the Devil”, „New Minglewood Blues”, „Deal” jak zwykle w wykonaniu na żywo przybierają inny wymiar oraz brzmią bardzo świeżo a premierę miały przecież na początku lat 70-tych. Interesujący jest wybór utworów na ten lp. 
Duże wrażenie wywiera „Candyman” bardzo refleksyjny kawałek zagrany jakby od niechcenia a wykonany zadziwiająco dobrze. To jest „bujanie”, które powoduje, że ten album słucha się bardzo dobrze. Tu jest wielki luz nikt nic nie musi udowadniać. Po prostu zespół wyszedł na scenę i zagrał koncert. Dodajmy zagrał go bardzo dobrze. Czuć tutaj tą atmosferę pełną swobody grania a że jak to bywa w przypadku Grateful Dead utwory są inaczej zaaranżowane-to tylko wychodzi słuchaczowi na dobre. 
Garcia:” Kiedy słucham jakiegoś zespołu na żywo to chce posłuchać jak oni grają a nie tylko robią to co w studio. Po co wtedy koncertować gdy nie masz z tego dużej frajdy. To ma być zabawa, dla nas jak i dla słuchaczy.” 
To prawda, że akurat na „Dead Set” grupa wybrała w miarę krótsze utwory dochodzące góra do dziesięciu minut ale to wystarczy na ten album. 
Tak miało to wyglądać. Mamy tu folkowo rockowe „Samson and Delilah”, klasyczny blues „Little Red Rooster”, funkujące „Feel Like A Stranger”, melodyjne reggae „Fire On The Mountain” aż po przepiękną balladę „Brokedown Palace”. A krótka ale słodka wersja utworu „Passenger” nadaje nowy wymiar w stosunku do nagrania studyjnego. Wraz ze zmiana klawiszowca nastąpiła również zmiana stylu grupy. Z jazzowego na bardziej rockowy. Mydland używający organów oraz innych instrumentów klawiszowych nadał utworom charakter bluesowo rockowy co również świetnie słychać na „Dead Set”.
Więc jeśli nie przepadasz za długimi rozimprowizowanymi utworami, wolisz zwartą konstrukcję i chcesz posłuchać porządnego amerykańskiego rocka to siedemnasta płyta Grateful Dead jest właśnie dla Ciebie.
Na kolejną czekaliśmy aż sześć lat.