środa, 15 lutego 2017

BEACON STREET UNION - The Clown Died In Marvin Gardens /1968/


  • The Clown Died In Marvin Gardens (Ulaky/Wright)
  • The Clown's Overture (Fallon)
  • Angus Of Aberdeen (Ulaky/Weisberg)
  • Blue Suede Shoes (Perkins)
  • A Not Very August Afternoon (Rhodes/Tartachny/Weisberg/Wright)
  • Now I Taste The Tears (Clifford)
  • King Of The Jungle (Tartachny/Ulaky/Weisberg/Wright)
  • May I Light Your Cigarette (Ulaky/Wright)
  • Baby Please Don't Go (Rhodes/Tartachny/Ulaky/Weisberg/Wright)
  • John Lincoln Wright - vocals
  • Robert Rhodes - keyboards, bass
  • Richard Weissberg - drums
  • Paul Tartachny - guitar
  • Wayne Ulaky - bass
W drugiej połowie lat sześćdziesiątych powstało kilkanaście płyt mających jedną wspólną cechę. Znajdowały się na nich wypełniające w wielu przypadkach całą jedną stronę lp długie rozimprowizowane utwory. Utwory te były z reguły chęcią pokazania umiejętności muzyków oraz wyobraźni jaką posiadają twórcy tych czasami niesamowitych podróży.
Love i „Revelation” czy Fever Tree ze swoją przeróbką „Hey Joe” to rzeczy godne polecenia i uwagi. Oczywiście nie sposób pominąć „In-A-Gaddy-Da-Vida” grupy Iron Butterfly, niestety czasami mam wrażenie, że jest to wybryk czasoprzestrzennego załamania. No bo jak można nagrać coś tak intrygującego i świetnego w odbiorze a poza tym…. nic. No ale wspomniany tytuł wart jest zauważenia.
Krótka pochodząca z delty Mississippi przejmująca pieśń „Baby, Please Don’t Go” najbardziej znana mi jest z wykonania walijskiej grupy hard rockowej Budgie. 
Jakież było moje zdziwienie gdy przeglądając ostatnio płyty stojące na półce wpadł mi egzemplarz z tą właśnie piosenką ale w wersji ponad szesnastominutowej. 
Utwór zaczyna się tradycyjnym wstępem a orgia dźwięków zaczyna się po refrenie. Motoryczna sekcja rytmiczna wyzwala niesamowitą energię, która zostaje lekko rozładowana przez dźwięki organ. Zwraca uwagę twarde brzmienie basu wypełniające w całości kompozycję a tuż za nim wrażenie robi niemal jazzująca perkusja na tle której swoje apokaliptyczne wizje rozsiewa gitarzysta.
Nagranie powstało w 1968 roku i zostało zarejestrowane przez grupę Beacon Street Union. Zespół założony został na początku lat 60-tych przez grupkę kolegów, których los zetknął ze sobą na campusie Boston College. Najwięcej do powiedzenia w zespole mieli John Lincoln Wright oraz Wayne Ulaky twórcy większości repertuaru grupy. W 1967 roku dzięki Wesowi Farrellowi, znanemu producentowi grup pop rockowych i garażowych muzycy podpisali kontrakt płytowy z wytwórnią MGM. Ponieważ swoją scenę muzyczną miało Zachodnie Wybrzeże, wiele działo się w Teksasie a na wschodzie prężnymi muzycznymi ośrodkami były Nowy Jork oraz Boston. Dział marketingu MGM szybko wymyślił nazwę na lokalną scenę. 
The Bosstown Sound zaistniało w drugiej połowie lat 60-tych a obok Beacon Street Union do przedstawicieli tego brzmienia należeli The Ultimate Spinach, Eden’s Children czy Orpheus. 
Po nagraniu debiutu „The Eyes Of Beacon Street Union” jeszcze w tym samym 1968 roku tylko jesienią zespół nagrał drugi album zatytułowany „The Clown Died In Marvin Gardens”.  Tak wspomina ten czas perkusista grupy Richard Weisburg: „Te wszystkie zmiany społeczno-gospodarcze oraz polityczne w połowie lat sześćdziesiątych wyzwoliły w nas potrzebę eksperymentowania z muzyką w taki sposób aby była to reakcja na to wszystko. W twórczy sposób staraliśmy się wyrazić siebie.”
„The Clown Died In Marvin Gardens” jest bardziej dojrzalsza od debiutu. Intryguje pomysłami i nawet typowy wypełniacz jakim jest „Blue Suede Shoes” aż tak nie razi. Tytułowy utwór rozpoczynający całą płytę już zaskakuje swoim brzmieniem. Wibrafon, flet, klawesyn w połączeniu z kwasową gitarą zaskakuje słuchacza czyniąc fantastyczny wstęp do wysłuchania całej płyty. A tu niespodzianka. Drugi numer jest kompozycją w stylu klasycznym w wykonaniu małej orkiestry. Dla grupy grającej na debiucie lekko garażowo jest to zmiana imponująca. Lekkie, skąpane w oparach psychodelicznego opium utwory nadają tajemniczości płycie a „May I Light Your Cigarette” wręcz owija nas aurą musicalowej psychodelii. Na podkładzie cicho brzmiącej gitary John Wright recytuje straconym głosem złamanego człowieka historię życia. Surrealistyczne wizje nadziewane zostają dźwiękami sfuzzowanej trąbki co jeszcze bardziej przenosi nas na ekran kinowego spektaklu. 
I to wszystko? 
No, nie.
Na zakończenie płyty swoista wersja "Baby, Please Don't Go" w ponad szesnastominutowej wersji zachęca do wysłuchania po raz kolejny tej zapomnianej już płyty.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz