sobota, 29 października 2016

MYSTIC SIVA - Mystic Siva /1970/


1. Keeper Of The Keys - 4:28
2. And When You Go - 4:50
3. Eyes Have Seen Me - 3:25
4. Come On Closer - 3:24
5. Sunshine Is Too Long - 3:13 
6. Spinning A Spell - 3:26
7. Supernatural Mind - 4:16
8. Find Out Why - 5:40
9. Magic Luv - 3:24
10. Touch The Sky - 3:51
11. In A Room - 5:23

*Art Thienel - Bass, Vocals
*Dave Mascarin - Drums, Vocals
*Al Tozzi - Guitar 
*Mark Heckert - Organ, Vocals


Mystic Siva – ten legendarny psychodeliczny potwór uraczył nas tylko jedną płytą, płytą mającą potencjał kwasu pierwszej jakości. Grupa powstała w Detroit a założyło ją czterech nastolatków. Najstarszy z nich miał 17 lat. Jak oni zrobili taką muzykę?
Jedynym wytłumaczeniem są czasy w jakich żyli i to co działo się wokół ich. 
Dobrze to wykorzystali ! 
Cała płyta została nagrana w ciągu jednego dnia w V.O. Studios w Detroit.  
Niestety jak przy nisko budżetowych projektach bywa nagrania zarejestrowano niestarannie. Gitarowe popisy Tozzi’ego czasami były za bardzo cofnięte względem reszty instrumentarium a czasem były wręcz ledwie słyszalne. Ale nic to – i tak jest to wielki album, który każdy fan psychodelicznego rocka musi znać i mieć.
Al Tozzi, Art Thienel, Dave Mascarin oraz Mark Heckert tworzyli grupę Mystic Siva, która nagrała jedną płytę znaną pod nazwą „Mystic Siva” a wydaną w 1970 roku.
Płytę otwiera „Keeper of the Keys” – to grają nastolatki?!
Organy, bas i bębny pędzą jak szalone na nieco nostalgicznym wokalu a w tle gitarzysta leci obłędne solo, ekscytujący numer. No, ale cztery i pół minuty mija, to trochę za szybko.
Drugi utwór i niespodzianka. „And When You Go” to przepiękna ballada utrzymana w klimacie folkowym z niesamowitymi partiami organ. 
Wiem!, to mi przypomina „Thank You” Led Zeppelin, no wielkie wzorce, wielka muzyka.
A teraz kolejny utwór „Eyes Have Seen Me” gdzie mamy funkująca lekkość, soulowe zaśpiewy, melodyjny riff i bardzo kwasową gitarę.
I tak po kolei: ciekawy i piękny rytm perkusji powiązany z gitarą i organami w „Sunshine Is Too Long” dodaje kolorytu płycie, natomiast ciężki, psychodeliczny walec jakim jest „Supernatural Mind” czyni ten numer najlepszym na płycie. Wspaniałe solo Tozzi’ego połączone z hipnotycznym rytmem dosłownie zwala z nóg.
 Najpiękniejszym numerem jest bez wątpienia „Find Out Way” gdzie główną rolę gra trochę nastrojowe, lekkie, delikatne brzmienie Hammondów, które doprowadza do pełnego rozkojarzenia stanu umysłu. I ostatnie już trzy utwory na płycie skąpane w oparach opium jeszcze potęgują tą podróż w nieznane zakamarki duszy. Rhythm and bluesowy „Magic Luv” wyróżnia się wspaniałym, niekończącym się solem gitarzysty. Nie przestawaj Al !
A płytę kończy tajemniczy, niespokojny „In the Room”, gdzie Heckert improwizuje na organach a Mascarin deklamuje tekst, przełamywany dzikim wrzaskiem i imitacją dźwięków syreny strażackiej.

Nie sposób przejść obojętnie obok tej płyty na dodatek mając świadomość wieku muzyków, którzy nagrali ten album.




niedziela, 23 października 2016

COMUS - First Utterance /1971/


1. Diana (4:37)
2. The Herald (12:12)
3. Drip Drip (10:54)
4. Song To Comus (7:30)
5. The Bite (5:26)
6. Bitten (2:15)
7. The Prisoner (6:14)

- Roger Wootton / lead vocals, acoustic guitar
- Glen Göring / slide, 6- & 12-strings acoustic guitars, electric guitar, hand drums, vocals
- Colin Pearson / violin, viola
- Rob Young / flute, oboe, hand drums
- Andy Hellaby / Fender bass, slide bass, vocals
- Bobbie Watson / percussion, vocals

With:
Gordon Caxon / drums (8-10)

Muzyka rockowa w latach 60-tych chłonęła jak gąbka wszelkie innowacje rozszerzając linie horyzontu naszych umysłów do granic możliwości. Jak nadęty balon płynęła w różne rejony, obmacywała swymi mackami style muzyczne, czasami je lekko lizała a czasem wnikała w nie rzucając się wraz z nimi na głęboką wodę. Wychodząca powoli z legend celtyckich, z przepysznych komnat królewskich lub spod zwykłych strzech folkowa muzyka została namacana przez muzyków rockowych, którzy zaczęli proponować nam swoje wersje opowieści o Królu Arturze czy wiedźmie z Wookey Hole. Mocno osadzone w tradycji Steeleye Span czy też  bardziej rockowe Fairport Convention są wierzchołkiem góry lodowej sceny folk rockowej na Wyspach. Muzycy z tych grup stali się wielkimi propagatorami muzyki ludowej podanej nam w sposób rockowy. Sielskie, spokojnie ballady stanowiły tło rozkwieconych łąk nad wodą przejrzystą, która emanuje znad płyt tych wykonawców. Żadna z tych grup nie tworzyła złowrogiej muzyki, zarówno w atmosferze jak i w tekstach.

Comus założony został w 1969 roku przez studentów Akademii Sztuki Rogera Woottona i Glena Goringa, którzy swój styl muzyczny rozwijali w klubach folkowych w okolicy Bromley w hrabstwie Kent. W niedługim czasie grupa powiększyła się do sześciu osób i stała się na tyle sławną w okolicy, że na jeden z ich występów zawitał David Bowie, który zaprosił ich jako suport na swój występ w Londynie.
Płyta „First Utterance” została wydana w 1971 roku i aby ją docenić musisz się w nią wsłuchać. To pogański kwasowy folk zagrany w atmosferze złowrogich czarów i oparów niewidzialnych istot próbujących przedrzeć się do naszego świata.
Uważaj! 
Radzę Ci, słuchaj tej płyty przy zapalonej lampce a i tak nie gwarantuję, że w kącie pokoju nie ujawni się jakaś biała postać.
Okładka płyty zaprojektowana została przez Woottona i Goringa a przedstawia złośliwego gnoma, który tylko czyha na twój słabszy dzień aby cię usidlić.
Co ciekawe muzyka na płycie zagrana jest prawie w całości na instrumentach akustycznych z wyeksponowanym do przodu brzmieniem skrzypiec. 
Obok skrzypiec mamy tutaj też obój, altówkę, flety, gitary akustyczne i wiele różnych instrumentów perkusyjnych a do tego trzeba dodać głos dwojga wokalistów. Szorstki, piskliwy czasem przerażający wokal Woottona podobny do wokalistyki Rogera Chapmana z Family mocno kontrastuje z sopranowym wokalem Bobbie Watson, która kołysze nas niczym dziewicza syrena. Teksty utworów obejmują przemoc, morderstwa, zaburzenia psychiczne.
Utwory takie jak „Diana”  czy „Song to Comus”  potęgują u słuchacza  nastrój niepokoju obejmując podróż poprzez bagniste lasy prosto w ramiona pogańskiego folku. Łagodny „The Herald” najdłuższy utwór na płycie, ponad dwunastominutowy doprowadza do dreszczy za sprawą wokalu Watson i akustycznej gitary Goringa. Piękny utwór!
 A „Drip Drip” już od początku wprowadza nas w jakiś szaleńczy, mocno dziki taniec ognia i wichru i gdy myślisz, że to koniec –
o nie! nagle chmurne oblicza czarownika spogląda na ciebie i wcale nie chce uchylić drzwi do naszego świata. Musisz zostać po drugiej stronie.
Szalona ucieczka z lasu gwałtu i morderstw po deszczowych kamieniach doprowadza nas do sennej jawy próbującej powoli przebić się w naszą stronę. Płytę kończy „The Prisoner”, który w nastroju niepokoju doprowadza tę szaleńczą podróż do kresu nocy.


poniedziałek, 17 października 2016

THE COLLECTORS - The Collectors /1968/


1. What Is Love - 3:51 
2. She (Will-O-The-Wind) - 3:51
3. Howard Christman's Older - 5:08
4. Lydia Purple - 2:47
5. One Act Play - 3:42
6. What Love (Suite) - 19:06

*Howie Vickers - Lead Vocals
*Bill Henderson - Lead Guitar, Lead Vocals, Keyboards
*Claire Lawrence - Saxophone, Flute, Keyboards, Harmonica & Vocals
*Glenn Miller - Bass and Vocals
*Ross Turney - Drums
Guest Musicians
*Larry Knechtel - Piano, Harpsichord
*Norm Jeffries - Vibes
*Jesse Erlich - Cello



Zespół The Collectors nagrał pod koniec lat 60- tych dwa albumy, którym towarzyszy spore zainteresowanie od daty ich wydania. Grupa pochodzi z Kanady z Vancouver a została założona w 1966 roku kiedy to perkusista Ross Turney został poproszony, aby stworzyć zespół, który będzie grał w klubie kabaretowym w Vancouver. Turney założył krótko istniejący band z wokalistą Howie Vickers oraz multiinstrumentalistą Claire Lawrencem.
W ułamku sekundy do grupy dołączyli Henderson oraz Miller i tak ukształtował się skład przyszłej kapeli.
„Byliśmy po prostu rhythm and bluesową kapelą jakich mnóstwo wtedy było” -wspomina Henderson- „Dołączyłem w lecie 1966 roku i zaczęliśmy pisać własne utwory.”  Głównymi autorami byli Vickers i Lawrence, którzy odrzucili  
rhythm & bluesa i stopniowo dawali się wciągnąć na psychodeliczne tory. 
Chłopcy dostali pieniądze na nagranie demo i wytwórnia Valiant wydała singiel z ich utworem „Looking at a Baby”, który okazał się sporym hitem w rodzimej Kanadzie. Jednak był rok 1967  a grupa nadal nie miała nazwy. 
Henderson: „Nagrywaliśmy ten singiel i nadal nie wiedzieliśmy jak się nazwać. Próbowaliśmy różnych kombinacji z nazwiskami ale nie potrafiliśmy się zdecydować na żadną nazwę. Wreszcie Barry /De Vorzon właściciel wytwórni płytowej Valiant/ zadzwonił do nas i powiedział: Słuchajcie, musimy drukować okładkę waszego singla. Jak do cholery się nazwaliście?
Powiedzieliśmy, że nadal myślimy. A on na to: Słuchajcie teraz wybierajcie albo The Connection albo The Collectors. Po 20 minutach wybór padł na The Colllectors.”
Po zmianie wytwórni płytowej na Warner Brothers zespół dostał wolną rękę na nagrywanie swojej pierwszej płyty. Producentem nagrań został Dave Hassinger znany ze współpracy z Jefferson Airplane, Rolling Stones czy The Electric Prunes.
 
„The Collectors” został wydany w 1968 roku i od razu zaskakuje bardzo czystym dźwiękiem oraz wspaniałymi harmoniami wokalnymi członków zespołu. Nastrojowe melodie, w których jazzowe i klasyczne wpływy pięknie współgrają ze sobą a w połączeniu z subtelnymi barwami organ tworzą niesamowitą aurę nad tym albumem.
Płytę otwiera tajemniczy „What Is Love”, utrzymujący nastrój melancholijności i subtelności przez cały album. Oparty na brzmieniu klawiszy w połączeniu z harmoniami wokalnymi świetnie nadaje się na otwarcie tej płyty. 
Następny „She (Will Of the Wisp) znowu urzeka nas wielogłosową harmonią, pomysłową melodią, prostą ale chwytliwą. Osadzony w klimatach psychodelicznych album wyróżnia bardzo delikatny puls perkusji a w utworze „Howard Christian’s Older”  mistyczny dźwięk z piękną gitarą solową Hendersona dokłada cegiełkę do tego brzmienia. „Lydia Purple” jest jedynym utworem napisanym przez kogoś innego niż muzycy The Collectors. Henderson: „Walczyliśmy, że nie chcemy tego nagrać ale wytwórnia się uparła. Musicie mieć przebój a ten numer bardzo do was pasuje i będzie hitem”. No cóż, utwór faktycznie jest bardzo fajny, zaśpiewany w trójgłosie z dodanym klawesynem i wiolonczelą subtelnie snuje się w chwytliwe rejony psychodelii. Chyba moim ulubionym nagraniem na płycie jest kolejny „One Act Play”. Nastrojowa ballada z świetną partią wokalną utrzymaną w niesamowitym kolorze ciemności. I ten refren jakby radosny a ileż tam przygnębienia – tak to jest mocny psychodeliczny akcent.

„What Love” ostre, niepokojące brzmienie organ w połączeniu z gregoriańskimi wokalami rozpoczyna ten ponad 19 minutowy numer. Muzyka przenosi nas przez psychodelicznego gitarowego rocka we wschodnio brzmiącą solówkę na flecie, saksofonie, poprzez dramatyczne i szalone dźwięki gitary a do tego znowu mamy tutaj niesamowity wokal Vickersa. To wszystko odkrywa paletę nastrojów od wyciszonej, subtelnej samotności poprzez psychodeliczną podróż aż do awangardowej liryki. I tak kończy jeden z ciekawszych debiutów kanadyjskiej sceny muzycznej.



wtorek, 11 października 2016

TASTE OF BLUES - Schizofrenia /1969/


1. Schizofrenia (Claes Ericsson, Rolf Fredenberg) - 16:52
2. A Touch Of Sunshine (Claes Ericsson, Don Washington) - 03:16
3. On The Road To Nidaros (Claes Ericsson, Rolf Fredenberg) - 01:33
4. Another Kinda Love (John Mayall) - 04:05
5. Another Mans Mind (Claes Ericsson, Rolf Fredenberg, Don Washington) - 04:50
6. What Kind Of Love Is That (Claes Ericsson, Don Washington) - 02:11


*Don Washington - Vocals
*Rolf Fredenberg - Guitars
*Claes Ericsson - Organ, Violin
*Robert Moller - Bass
*Patrik Erixson - Drums

Taste Of Blues powstał w Malmo w 1967 roku i jest jednym z najbardziej undergroundowych zjawisk na szwedzkiej scenie muzycznej. Obok Mecki Mark Man 
i Panta Rei płyta zespołu Taste Of Blues: „Schizofrenia” należy do kultowych dokonań psychodelicznej sceny skandynawskiej. Album wydany został w 1969 roku i można podzielić go na dwie części.
Strona pierwsza płyty to ponad 17 minutowy tytułowy utwór w którym hipnotyczny rytm perkusji zniewala nasze umysły, dociera do naszych członków głaszcząc je niemiłosierną ekspresją, znowu tańczy, znów śpiewa, jest lotem anioła nad współczesnym miastem.
Zamknąć wrota festiwalu?
Otworzyć się na to co istnieje, w oczekiwaniu na znak
Elektryczny wąż powstaje hipnotycznie plącząc pod kołami
Pijanej nadziei. Chwała waszym dzikim pragnieniom, waszej dumnie,
Bramy tych Niebios nie zamknął się póki nie wejdziemy wszyscy.

Jest to prawdziwy psychodeliczny killer, jest to epicka podróż w towarzystwie kosmicznych dźwięków: organów Farfisa, skrzypiec, fletu, saksofonu i dalekowschodniej nuty a wszystko to oparte na hipnotycznym rytmie perkusji. Przedziwna podróż w otchłanie dźwięków.
Przed nagraniem tej płyty zespół zyskał szeroki rozgłos w całej Skandynawii. Jego występy z takimi sławami jak The Mothers Of Invention czy Jefferson Airplane doprowadziły do ogromnej popularności grupy. Nazwę zespołu wymyślił wokalista, który był wielkim fanem bluesa i takich zespołów jak Paul Butterfield Blues Band czy Cream. I to słychać na drugiej stronie płyty. Dan Washington amerykański wokalista, który w Szwecji schronił się przed wyjazdem do Wietnamu na wojnę nadał w tych utworach z drugiej strony lp ducha czarnych bluesmanów. Otwierający drugą stronę albumu, numer „A Touch Of Sunshine”  już zagrany w formie powolnego bluesa wybija się świetną psychodeliczną solówką Fredenberga oraz zagranym z wyczuciem pianinem Ericssona. Mamy tutaj też utwór Mayalla „Another Kind of Love” gdzie Fredenberg robi niesamowite rzeczy ze swoja gitarą, improwizuje na sfuzzowanym brzmieniu co tylko potęguje nastrój psychodeliczny całego utworu.
Niestety po nagraniu tego krążka grupa Taste of Blues przestała istnieć. Washington popadł w ciężką narkomanie i alkoholizm, natomiast organista Ericsson i perkusista Erixson występowali później w hard rockowej kapeli o nazwie Asoka.
Wziąłem się za opisanie tej płyty aby pokazać też, że nie tylko w krajach anglosaskich tworzono fajną muzykę. W Skandynawii działały przecież takie zespoły jak: November, Burnin’  Red Ivanhoe, T.P.Smoke czy Culpeper’s Orchard o czym należy pamiętać i czasami przypominać.





czwartek, 6 października 2016

GRATEFUL DEAD - Steal Your Face /1976/


  • Promised Land (Chuck Berry)
  • Cold Rain and Snow (Traditional arr. Grateful Dead)
  • Around And Around (Chuck Berry)
  • Stella Blue (Hunter/Garcia)
  • Mississippi Half-Step Uptown Toodeloo (Hunter/Garcia)
  • Ship Of Fools (Hunter/Garcia)
  • Beat It On Down The Line (Jesse Fuller)
  • Big River (Cash)
  • Black-Throated Wind (Weir/Barlow)
  • U.S. Blues (Hunter/Garcia)
  • El Paso (Marty Robbins)
  • Sugaree (Hunter/Garcia)
  • It Must Have Been The Roses (Hunter)
  • Casey Jones (Hunter/Garcia)

  • Jerry Garcia - lead guitar, vocals
  • Bob Weir - guitar, vocals
  • Phil Lesh - bass, vocals
  • Keith Godchaux - keyboards, vocals
  • Donna Jean Godchaux - vocals
  • Bill Kreutzmann - drums
Tytuł czwartej koncertowej płyty Grateful Dead pochodzi z tekstu utworu 
„He’s Gone” : „Like I told ya, what I said,  steal your face right off your head”.  
Wydany w 1976 roku album zawiera materiał z październikowych koncertów z 1974 roku z sali Winterland w San Francisco.
Garcia mówił : „Nikt z nas nie lubi tej płyty. Jestem pewien, że Phil i Owsley też. Nie podoba mi się ona, brakuje tam czegoś.”
Hmmm nie jest tak źle.
Dostaliśmy zbiór nagrań, które pojawić się miały na filmie z tych występów. Możemy zadać sobie pytanie, dlaczego taki zestaw? dlaczego te utwory? dlaczego brak improwizacyjnych odjazdów?
Posłuchaj tego albumu. Posłuchaj tych rodzynków na torcie. Posłuchaj tych numerów wywołujących dreszcz przyjemności.
Wtedy jeszcze nikt nie myślał o wydaniu serii z koncertowymi nagraniami zespołu. Dick’s Picks, Road Trips, Download Series, Dave’s Picks, 30 Trips Around The Sun czy też pełne zapisy wieczorów w Winterland z 1973, 1974 i 1977 roku. No właśnie dopiero teraz słuchając pełnego zapisu czterech wieczorów /17,18,19 i 20.X.74/ z sali Winterland słyszymy, co tam się działo !
Wtedy w 1976 roku gdy ukazał się „Steal Your Face” ta namiastka, ta pigułka musiała nam wystarczyć. Tak, jest to wybór utworów dokonany przez Lesha i The Beara i akurat w takiej postacie nam ukazany. Jedynie sześć utworów pochodzi ze studyjnych płyt zespołu.
Zamieszczony na pierwszej płycie grupy „Cold rain & snow”  zagrany jest tutaj trochę wolniej ale klimat utworu wnika w nas jak powietrze w uciekającym słońcu. 
Pozostałe utwory pochodzą z płyt „Wake of the Flood” oraz „From the Mars Hotel”. 
I tak mamy tu dwie przepiękne ballady „Stella Blue” i „Ship Of Fools” w których niezwykle klarowne brzmienie gitary Garcii wspaniale współgra z fortepianem Keitha. Te jazzowe subtelne umizgi wprowadzają w te utwory nastrój przygnębienia i zarazem ulotności. To tak jakby ostatni obłok dnia zatrzymał się czekając na mnie i wciągnął w końcu mnie w mgłę i mrok.
Na uwagę zasługują też pozostałe utwory. Zagrane z rockową werwą  numery Chucka Berry’ego czy rasowe rockabilly Johnny’ego Casha. A country westernowe „El Paso” ze wzruszającą opowieścią z wojny secesyjnej:  
„Widzę biały obłoczek dymu z karabinu,
Czuję pocisk sięga głęboko w moją pierś.
Felina znalazła mnie,
Całując mnie w policzek, klękając przy moim boku.
Kołysany w kochających ramionach,  będę umierać ,
Tylko jeden mały pocałunek i żegnaj Felino.” 
rozczula prawie do łez.
Ten tort z garścią rodzynek jest opatulony kolią z perłami w postaci utworów „Sugaree” oraz „It Must Have Been the Roses”.
Pierwszy z nich pochodzi z debiutanckiej solowej płyty Garcii i jak ja go nazywam to jest taki „słodki bluesy” z fantastyczną bardzo czystą , klarowną solówką lidera. Drugi numer zamieścił na swojej pierwszej płycie nadworny tekściarz zespołu Robert Hunter. Jest to folkowa ballada przepięknie zaśpiewana przez Jerry’ego, z wielkim smutkiem i nostalgią w głosie.
I na zakończenie tego wyboru nagrań z sali Winterland mamy utwór „Casey Jones” , który opowiada o pracowniku kolei, który zginął w trakcie próby zatrzymania pociągu aby nie doszło do czołowego zderzenia ze składem towarowym.
Całość nagrań zachwyca jeszcze piękne, klarowne niezwykle soczyste brzmienie a to za sprawą działającego już od paru miesięcy systemu nagłaśniającego „Wall of Sound”. Tak to brzmiało na koncertach, tu nikt w studio nie grzebał.
Miłego słuchania.










sobota, 1 października 2016

SALEM MASS - Witch Burning /1971/


1 Witch Burning - 10:26
2 My Sweet Jane - 4:35
3 Why - 2:44
4 You Can't Run My Life - 3:50
5 You're Just a Dream - 3:42
6 Bare Tree - 6:53
7 The Drifter - 3:14

*Jim Klahr - Keyboards
*Mike Snead - Guitar, Vocals
*Steve Towery - Drums, Vocals
*Matt Wilson - Bass, Vocals

Robert Moog zaprojektował i wykonał jeden z pierwszych popularnych i szeroko stosowanych instrumentów elektronicznych, który zaprezentował w 1964 roku na konwencji Audio Engineering Society. Syntezator ten zyskał szeroką popularność w muzyce progresywnej z początkiem lat 70-tych. 
Jednym z pierwszych albumów na rynku amerykańskim gdzie wykorzystane było brzmienie syntezatora Mooga jest płyta formacji Salem Mass zatytułowana „Witch Burning”. W 1971 roku czterech kumpli weszło do swojego ulubionego baru w San Valley , Idaho, baru który dostosowany był do potrzeb studia nagraniowego i  nagrało materiał na płytę, którą niestety nikt nie chciał wydać.
Własnym sumptem muzycy wyprodukowali parę egzemplarzy i niestety nie udało im się zainteresować jakiejś wytwórni aby ta muzyka ujrzała światło dzienne. 
Na szczęście w 1998 roku wytwórnia Gear Fab Records odnalazła taśmy i wydała ten lp ku uciesze sporej grupy fascynatów muzyki psychodelicznej.
Już pierwszy tytułowy numer zaskakuje hipnotyzującą, szaloną jazdą dźwiękową Jima Klahra na syntezatorze Mooga a wrażenie niesamowitości potęguje „skrzeczący” wokal jakby czarownika odprawiającego swój rytuał. Przez ponad dziesięć minut muzyka nabija nasz mózg dźwiękami mrocznych oparów kłębiących się nad kotłami czarnej magii.
Rytmiczne melodyjne riffy Sneada w „You Can’t Run My Life” i „You’re Just a Dream” lekko rozluźniają klimat płyty ale nadal jest to ciężki psychodeliczny rock. 
W każdym z utworów wykorzystany jest syntezator ale wcale nie jest to nachalne i uciążliwe. Spójnie współgra z resztą instrumentów co nie jest łatwe w tego rodzaju muzyce. Klasą dla siebie jest piękna melancholijna ballada „My Sweet Jane” a zamykający płytę „Drifter”  jest niewykorzystaną szansą na sukces komercyjny. 
To powinien być singiel.
„Witch Burning” zespołu Salem Mass jest interesującą płytą z fantastycznymi dźwiękami syntezatora Mooga, interesującym wokalem i fajnymi riffami gitary Sneada.
Żaden z tych siedmiu utworów nie jest wypełniaczem płyty, trzymają równy, ciężki psychodeliczny poziom. 
Silny lp z mnóstwem fantastycznych chwil.
Kiedy pierwszy raz słuchałem tej płyty myślałem, że jest dobra, ale nie wyjątkowa. Teraz po paru odsłuchach jestem zadowolony , że mam ją w swoich zbiorach. 
Jest wyjątkowa.